Kształcenie self-made
Tegoroczne zajęcia instruktorskie na Watrze były wyjątkowe – patrząc na wszystkie inne, trudno nazwać je zajęciami. Można za to powiedzieć, że były wędrówką, wielkim przeżyciem i przede wszystkim zmianą.
Zajęcia instruktorskie podczas Wędrowniczej Watry – czego można się spodziewać? Ja spodziewałem się tego, co na poprzedniej Watrze – spokojnych rozmów o metodyce, planowaniu pracy, tych wszystkich trudnych sprawach, które wymagają wielu poważnych słów. Tym razem jednak spotkało mnie coś zupełnie innego, dalekiego od wszystkich możliwych skojarzeń z „zajęciami instruktorskimi”.
To coś nowego, coś na miarę iście wędrowniczego wyczynu
Zaczęło się od tego, że ci z nas, którzy zapisali się na te zajęcia, otrzymali listy. Wyłożono w nich zarys koncepcji przyświecającej organizatorom. Właściwie, nie powinienem używać słowa organizatorzy. Autorzy listu napisali, że każdy z nas będzie jednocześnie uczestnikiem i organizatorem zajęć. To coś nowego, coś na miarę iście wędrowniczego wyczynu i faktycznie wpisującego się w hasło tegorocznej Watry. Dalej czytam, że każdy ma w sobie coś, co może się przydać w zmienianiu świata, jakąś moc, niczym superbohater. Takimi superbohaterami jesteśmy szczególnie my – instruktorzy ZHP. Podczas zajęć mieliśmy się zastanowić, co jest tą naszą mocą i jak możemy ją wykorzystać oraz jak zachęcać innych, aby też to robili i jak pomagać im w odkrywaniu swoich mocy. Ciekawy pomysł, faktycznie warto o tym pomyśleć. Następnie czytam, że mam o 19.00 stawić się przed biurem zlotu ze śpiworem, karimatą, latarką, nożem i butelką wody, bo wrócę dopiero o świcie.
Zajęcia instruktorskie to w mojej świadomości spokojne przesiadywanie na terenie zlotu i rozmowy, a nie jakieś wychodzenie na noc do lasu. Do pary ze zdziwieniem pojawiły się wątpliwości – jestem zmęczony, a tu jeszcze wyjście na noc, chyba nie warto. Jednak po chwili zastanowienia i kolejnym przeczytaniu listu stwierdziłem: no tak, bądź zmianą! Rodzi się wiele pytań i prawie nic nie wiadomo, czyli z pewnością szykuje się coś wyjątkowego, więc warto tam pójść i sprawdzić.
Wędrując w niepewności
Spodziewam się wędrowniczego zderzenia z tym, co oczywiste
Na początku zajęć, tak jak obiecano w dalszej części listu, dostaliśmy długopisy i notesy, w których mieliśmy zapisywać wszelkie przemyślenia, w zasadzie wszystko, co tylko chcemy. Otrzymaliśmy też pierwsze zadanie – napisać, czego oczekujemy od zajęć. Czego jednak można oczekiwać, mając tak niewiele informacji i to owianych aurą tajemnicy? Po chwili zastanowienia przypomniałem sobie, dlaczego w ogóle zdecydowałem się wziąć udział w zajęciach. Odpowiedziałem, że spodziewam się wędrowniczego zderzenia z tym, co oczywiste: poczucia, przekucia znanej mi teorii w praktykę. Po liście wiedziałem, że te zajęcia nie będą teoretycznymi zajęciami o wędrownictwie, na których kolejny raz usłyszę to, co mogę przeczytać w materiałach metodycznych, tylko czynnym robieniem wędrownictwa i przeżyciem, które wzbogaci mnie jako wędrownika i jako instruktora.
Po zapisaniu swoich oczekiwań ruszyliśmy na wędrówkę. Zaczęliśmy się poznawać i nawet nie zdążyliśmy porozmawiać o tym, czego się spodziewamy od tych zajęć, bo szybko dotarliśmy do postoju, gdzie otrzymaliśmy hamaki i tarpy. To już wiadomym się stało, w jakich warunkach będziemy spać. Jedna wątpliwość mniej.
Ruszyliśmy znowu i znowu nie na długo, bo naszym celem była droga zaraz za polaną, na której rozpalono watrę podczas ceremonii rozpoczynającej zlot. Nie dość, że ta wędrówka taka krótka, to jeszcze współprowadzący te zajęcia Szymon Gackowski pokazał nam, jak należy przygotować sobie miejsce do spania z hamaka i tarpa, i zaoferował pomoc w razie problemów. Moje obawy, że wyjście to będzie bardzo męczące zaczęły w tym momencie maleć.
W instruktorskim kręgu
Zaczęły się rozmowy o wszystkim i o niczym, ale ogromnie potrzebne
Miałem już gotowe wszystko, co potrzebne do tego, aby bezpiecznie i wygodnie spać, więc zabrałem ze sobą notes i poszedłem usiąść przy ognisku. Nie było to ognisko obrzędowe, więc mogliśmy przy nim jeść. A jedzenie dostaliśmy na miejscu. Zaczęły się rozmowy o wszystkim i o niczym w instruktorskim gronie. Niekontrolowane, nieukierunkowane i ostatecznie nieukończone, ale ogromnie potrzebne, budujące więzi i poszerzające perspektywę poprzez poznawanie opinii ludzi z różnych środowisk. Nie wiedząc jednak jeszcze, co się stanie, zastanawiałem się, kiedy w końcu zrobimy coś prawdziwie instruktorskiego.
Przy ognisku zapisałem pierwsze refleksje. Byłem pełen ciekawości i nie mogłem się doczekać, choć sam nie wiedziałem, czego. To wzmagało moją niecierpliwość. Postanowiłem jednak skorzystać z tego spokoju i pomyślałem, że taki odpoczynek i wolność od pośpiechu są nam, instruktorom, potrzebne. Głównie dlatego, że zazwyczaj jesteśmy zajęci, mamy mnóstwo spraw na głowie – organizacyjnych, formalnych i wszystkich innych. Nawet gdy jesteśmy na łonie natury, nie mamy po prostu czasu ani warunków, aby z tego czerpać. Już nie zastanawiałem się, jak instruktorskie są te zajęcia, tylko korzystałem z czasu i okoliczności.
Moment, w którym wszyscy już skończyli jeść i posprzątali po sobie wyznaczył początek kolejnej części zajęć. Moja ciekawość została zaspokojona tak samo nagle, jak znalazła się szukana przeze mnie wcześniej instruktorskość. Pozostając przy ogniu wysłuchaliśmy słów z Księgi Jaszczurki o tym kim jest wódz, z których najbardziej na mnie wpłynęły te: Być wodzem, to znaczy żyć życiem bardzo czystym w otwartym domu. Niech ci, którzy chcą przyjść, przyjdą i niech drzwi się nigdy nie zamykają ani okna, bo wódz żyje na oczach wszystkich, dla wszystkich, ze wszystkimi. Mówimy o tym, że harcerzem się jest cały czas, nie tylko wtedy gdy mamy na sobie mundur. Mówimy też o osobistym przykładzie instruktora i jego roli w wychowywaniu naszych podopiecznych. Czy równie często łączymy te dwie rzeczy i mówimy o tym, że instruktorem też jest się cały czas?
Zapisywanie zabezpiecza myśli przed zapomnieniem
Autorzy listu słusznie stwierdzili, że słowa podczas przelewania na papier nabierają większej mocy, samo ich zapisywanie wymusza na nas dokładniejsze formułowanie myśli i zabezpiecza przed zapominaniem. Dzięki temu, że otrzymaliśmy notesy i długopisy mam te myśli i cytaty nadal przy sobie.
Jestem superbohaterem
Julianna Zapart, która zorganizowała całe zamieszanie, po tym jak skończyła czytać poprosiła nas, abyśmy się wypowiedzieli. Mieliśmy powiedzieć, jakie są nasze moce, skoro jesteśmy, jak można było przeczytać w liście, superbohaterami. Każdy z nas mówił o czymś zupełnie innym. Nic w tym dziwnego, uczestnicy byli ludźmi w różnym wieku, z różnych środowisk, dla każdego coś innego było ważne i coś innego pomagało mu w zmienianiu świata. Nie jest istotne, jakie konkretnie moce to były. Ważne są dwie sprawy. Po pierwsze, każdy z nas ma potencjał do zmieniania świata i wyjątkowe cechy, dzięki którym na jakimś polu czy polach najłatwiej mu będzie działać. Po drugie, jeśli sobie to uświadomimy, a każdy z nas pozna siebie i swoje moce to gdy stworzymy zróżnicowany zespół możemy zmieniać świat na większą skalę, bo wzajemnie się uzupełniamy.
Po ognisku przyszedł czas na drugą część zajęć instruktorskich. Na polanie poznaliśmy mistyczny świat gwiazd. Szymon Gackowski opowiadał nam o gwiazdach i gwiazdozbiorach, które widzimy. Słysząc jak je odkrywano i skąd pochodzą ich nazwy, wchodziliśmy w kontakt z pierwszymi starożytnymi astronomami. Później dowiedzieliśmy się jak powstawał stopniowo cały wszechświat, a więc te oglądane przez nas gwiazdy, planeta, na której przebywamy i my sami. Na koniec dnia zostaliśmy z jednym pytaniem: jeśli są w nas pierwiastki, które powstały wskutek wybuchów gwiazd miliardy lat temu, to co nas powstrzymuje?
Prawdziwe wędrownictwo
Następnego dnia rano po spakowaniu się i uprzątnięciu naszego obozowiska ruszyliśmy, aby podziwiać wschód słońca przy słowach Kodeksu Wędrowniczego. Nie ma lepszego opisu tej sytuacji od znanego nam właśnie stamtąd zdania: wędrówką nie będzie przyspieszony tupot nóg, nadmiar krzykliwego humoru, lecz właśnie cisza wśród lasu, skupienie wobec wschodów czy zachodów słońca.
Każdy miał inne oczekiwania i każdy częściowo je zrealizował
Po wschodzie wróciliśmy do początku naszej wędrówki, czyli zapisu oczekiwań. Każdy miał inne oczekiwania i każdy powiedział, że się przynajmniej częściowo zrealizowały, choć w zupełnie inny sposób, niż można było się spodziewać.
Stało się tak właśnie dlatego, że każdy poprowadził te zajęcia sam dla siebie. Organizatorzy zapewnili nam tylko (i aż) czas, przestrzeń i rzucali ziarna inspiracji. Czas i przestrzeń do refleksji, tak potrzebne w zgiełku zarówno codziennego, jak i harcerskiego życia. Właśnie to skupienie i ta cisza, o której jest mowa w Kodeksie są pierwszą wielką wartością tych zajęć. Drugą wielką wartością są inspiracje. Były to starannie dobrane, najlepsze ziarna, ale na jaki grunt padły i co z nich wyrosło zależało już tylko i wyłącznie od każdego z osobna.
Zajęcia te w niczym nie przypominały formy zajęć instruktorskich, o jakich myślałem, zapisując się na nie. Jednocześnie spełniły wszystkie oczekiwania, jakie mogłem wobec nich postawić. Spełniły je dlatego, że sam te oczekiwania postawiłem i sam w mojej głowie poprowadziłem zajęcia. Lepszych zajęć nie mogę sobie wyobrazić – tak bardzo przemyślanych i pomagających nam w zmienianiu samych siebie.
Tomasz Detlaf - instruktor Hufca ZHP Gdynia. W harcerstwie głównie działa na rzecz wychowania duchowego. Uczeń VI LO w Gdyni, humanista na mat-fiz-infie którego największą pasją jest filozofia. Gdyby miał opisać to, co lubi najbardziej, to byłoby to zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi.