Kicz nasz powszedni
On jest wszędzie, nie trzeba z nim walczyć. Co więcej, ja nawet go lubię. Ale czy jest granica i jeśli tak, to gdzie?
Maciej Pietrzczyk, absolwent klasy drugiej gimnazjum, proponuje kolegom z zastępu, żeby na obozowym festiwalu piosenki dać z siebie wszystko, co najgorsze. Trochę jest leniwy, ale jednak bardziej cwany. Chłopcy przebierają się w różne śmieszne stroje i robią na scenie wszystko, poza tym, o co naprawdę chodzi, czyli ładnym śpiewaniem. To właśnie kicz – zero wartości artystycznej, 100% schlebienia żądnym bałwanienia się obozowiczom. Werdykt jest pewny od początku. Dziś już nie pamiętam, czy była to nagroda publiczności czy pierwsze miejsce. W każdym razie zrobienie z siebie pajaców poskutkowało i chłopaki miały swój wieczór chwały.
To prawda
Zacząłem mieć styczność z większą liczbą ludzi kultury
To oczywiście historia prawdziwa i wspominam ją raczej z uśmiechem, tylko trochę kryjąc zażenowanie. Przez te 10 lat nie zastanawiałem się specjalnie nad tym wydarzeniem, aż do momentu kiedy podczas Międzynarodowego Harcerskiego Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej „Wiatraczek” zacząłem mieć styczność z większą liczbą ludzi kultury i to takiej przez duże K.
Dopiero poznając kulisy powstawania dużych koncertów oraz obserwując trwające godzinami ćwiczenia utworów i układów, zdałem sobie sprawę jak nieprzyjemną rzecz robiłem w przeszłości. Bo o czym świadczyło tamto zwycięstwo na festiwalu obozowym? Że nie warto się starać? Że nie warto ćwiczyć, tylko lepiej zrobić coś głupiego? Że najlepiej być najgłośniejszym? Pamiętam, że pokonaliśmy zastęp, który do festiwalu przygotowywał się już przed przyjazdem na obóz i bezdyskusyjnie jego występ miał większą wartość artystyczną niż nasz (niewiele do tego było trzeba).
Takie sytuacje powtórzyły się wiele razy, jednak bez wahania wpisuje je na listę błędów młodości, bo dzięki wielu osobom, które oceniały występy, często nasze wygłupy były ignorowane lub po prostu nagradzane symbolicznie, ale nigdy nie bardziej niż występy ludzi podchodzących na poważnie do tej kwestii.
Kochamy to
Kicz ma to do siebie, że zawsze się podoba szerszej publiczności. Ja akurat jestem w gronie osób, które uważają, że to jest też potrzebne. Wiecie, disco polo na weselu, jakaś piosenka na ognisku, która jest tak głupia, że doprowadza do łez (śmiechu lub złości), albo świadoma manifestacja braku umiejętności artystycznych, bo czasem niektórych rzeczy nie da się przejść, nawet jak się staramy. Niestety, często gubimy w tym równowagę.
Nie dotyczy to tylko muzyki
Nie chodzi o to, że każdy ma cenić wyżej muzykę klasyczną od hip-hopu itp. Równowaga to w moim rozumieniu dostrzeganie wyższości pracy nad sobą nad robieniem kaszany z kolegami po to, żeby było śmiesznie. I o tyle o ile ciężko by nam było wytrzymać bez tego drugiego, to pierwsze jest dużo ważniejsze. Nie dotyczy to tylko muzyki, moim ulubionym przykładem jest twórczość kabaretowa i zestawienie kabaretu Neo-nówka z grupą Monthy Pythona, Po prostu w tym drugim dostrzegam więcej przemyślanych i złożonych dowcipów niż chłop przebrany za babę.
Trzeba, nie trzeba?
Można wykształcić pożądane postawy
Jestem przeciwnikiem przymusu aktywnego uczestnictwa w występach. Znam zalety: radzenie sobie z tremą, przełamywanie się do publicznych wystąpień i ogólnie szeroko pojęte szlifowanie pracy zespołowej. Rozmyślając, doszedłem jednak do wniosku, że w wielu przypadkach ważniejsze jest uczenie dzieci i młodzieży biernego uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych: doceniania pracy artystów i, co może wydawać się łatwe, bycia dobrym i skupionym odbiorcą. Wydaje mi się, że jest dużo innych obszarów, w których można wykształcić pożądane postawy i kompetencje, niekoniecznie powiązane z występami muzycznymi. Nie pasuje mi ocenianie na zasadzie tam śpiewali wszyscy, wyszła cała drużyna. Bardziej odpowiada mi: cała drużyna była zaangażowana. Wiecie, ktoś robił zdjęcia, ktoś może zrobił jakąś scenografię, albo po prostu inni przyszli podziwiać swoich kolegów i koleżanki. Mam świadomość, że wiele osób może się ze mną nie zgadzać, ale ogólnie…
…dobrze jest
Żeby nie było ponuro (hehe, o to chodzi przecież zawsze), skończę ten tekst przyjemną konkluzją. Moim zdaniem kwestia doceniania pracy artystycznej w ZHP wygląda bardzo dobrze. Na festiwalach w jury często znajdują się osoby powiązane z instytucjami kulturalnymi, czasem jest nawet możliwość konsultacji z nimi swojego występu.
Większość osób ma też świadomość tego, że o wiele większą satysfakcję sprawia pokazanie innym efektu ciężkiej pracy aniżeli wygłupów, które prawdopodobnie śmieszą tylko ich autorów. Oby tak było dalej, rzeczeni autorzy mieli świadomość, że wygłupy to wygłupy. I wtedy wszystkim będzie do śmiechu.
Maciej Pietrzczyk - podharcmistrz, instruktor Chorągwi Kieleckiej. Student studiów magisterskich w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.