270 kilometrów wniosków…

Archiwum / Filip Springer / 05.12.2005

Dwa lata temu, gdy prezentowaliśmy ten projekt na zbiórce, wszyscy na niego przystali, ale trochę nie dowierzali, że dojdzie on do skutku. Sama myśl obozu wędrownego, na którym zdecydowana większość załogi nie była wcześniej, napawała ich obawami (a gdzie będziemy się myć?). Dziś mówią, że nie wyobrażają sobie czegoś innego jak wędrówka następnego lata. I to jest chyba największy sukces tego spływu…

– Strasznie durny pomysł – kierowca wypożyczonej od sponsorów ciężarówki zdaje się być bardziej zainteresowany naszą wyprawą niż drogą przed nim– w tym ścieku będziecie płynąć?

Tak, będziemy! Ale żeby płynąć to najpierw trzeba mieć czym. Gdy zajeżdżamy do Księżych Młynów oblewa mnie zimny pot. W miejscu gdzie miało leżeć lekkie, suche drewno na tratwę leżą świeżo ścięte, żywiczne i ciężkie bale(niektóre mają średnicę 40 cm podczas gdy miały mieć maksimum 15-20cm). Nieźle się zaczyna, nie mamy drewna na nasz główny środek transportu czyli tratwę.

Ale co tam, w końcu jesteśmy wędrownikami. Tylko jak u licha druhu wędrowniku zdobyć teraz  za darmo drewna na tratwę o powierzchni 15 metrów kwadratowych? Jak to jak? Wyżebrać, wymienić się, pożyczyć(i odesłać pocztą?).

– Dzień dobry panu, jesteśmy harcerzami z Poznania, będziemy płynąć po Warcie tratwą, o tu jest ulotka, ma Pan takie piękne suche żerdzie na podwórku, nie chciałby się pan wymienić na kilka krótszych, żywicznych?

Wniosek drugi: ulotka czyni cuda…i obietnica „bycia w telewizji”

W końcu udaje się, pół dnia chodzenia po wsi, trzy dzikie rajdy traktorem do lasu(wszystko legalnie!) i obok naszego obozowiska leży piękna sterta idealnego na tratwę drewna. Po 25 h wytężonej pracy 10 ludzi i wsparcia aprowizacyjno psychicznego kolejnych 6, tratwa staje na wodzie. Unosi się na 10 beczkach, ma 5 metrów długości i 3 szerokości. Waży pół tony ale może unieść trzy razy tyle ładunku. Jasny gwint udało się!!! Popłyniemy!!!

Brzeg leniwie przesuwa się obok nas, Juzek łowi ryby, Magda się opala, Przemo steruje, ktoś płynie obok wpław, ja fotografuję…ile to miała wynosić prędkość nurtu według przewodnika? 5 km/h? Uprzejmie informujemy, że tyle nie jest! Jest 2 km/h, pali słońce ale za to Warta nie jest tu ściekiem. Jest tak czysta, że nie chce nam się z niej wychodzić. Kąpiemy się bez przerwy, w końcu ktoś zauważa że tratwa jest pusta, wszyscy są w wodzie a ona… płynie w krzaki…

Wniosek trzeci: nie puszczać tratwy samopas

Docieramy do pierwszego miasta. To Uniejów. Ekipa rowerowa już dzień wcześniej rozwiesiła tu plakaty informujące, że przypłyniemy i zapraszające dzieciaki na festyn. I co? I przychodzi 50 dzieciaków, grają z nami w piłkę, rzucają do celu, skaczą w dal, rysują…i dostają nagrody…od nas gadżety, od Urzędu Miasta książki…

W Kole pan z Urzędu Miasta przynosi cukierki dla dzieci i sprzęt do konkurencji, zwalnia nas też z mandatu za rozwieszanie plakatów na słupach(i tak byśmy zdjęli), w Pyzdrach Urząd Miasta wyznacza świetne miejsce biwakowe i daje klucze do pryszniców(oj dawno nie korzystaliśmy z takich luksusów), w Obornikach dwie osoby z Urzędu są z nami w stałej współpracy by impreza wyszła jak najlepiej.

Wniosek czwarty: samorząd czyni cuda nawet jak sobie przypomni o Tobie dzień przed imprezą

Było mnóstwo niewiadomych przed tą wyprawą, problemów nierozwiązywalnych i nieprzewidywalnych aż do momentu bezpośredniego zetknięcia się z nimi. Czy rzeka będzie wystarczająco czysta, czy nurt będzie silniejszy od przeciwnego wiatru, czy nie będzie mielizn, czy przeprawimy się przez jedyną przeszkodę na wodzie- most pontonowy związany z budową autostrady…Ten most spędzał nam sen z powiek, miał być drugiego dnia, podwójna „przenoska” ważącej pół tony tratwy, która była budowana w zdecydowanej większości na wodzie! Nie wiedzieliśmy czy po wyciągnięciu tratwy na ląd nie załamie się pod własnym ciężarem?

I co? Już z daleka widok mostu powodował u mnie palpitację, dopływa do nas kajakiem wysłany na wcześniejszy zwiad Krzysiek- nasz ratownik i śmiertelnie poważnym tonem instruuje co robić, z której strony podpłynąć, czego nie chwytać bo można się pokaleczyć, żeby nie wpływać na środek bo nas wciągnie…nikt nie żartuje, wszyscy są skoncentrowani i na swoich stanowiskach, wszyscy milczą. Nie wiemy nawet jak do tego podpłynąć żeby się nie rozbić a co dopiero mówić o przenoszeniu ustrojstwa.  Z daleka na moście widzę nasze dziewczyny jak z czarującym uśmiechem namawiają kierownika budowy na wypożyczenie dźwigu albo kilku panów, którzy by nam pomogli tratwę przenieść.

Dopływamy bez uszczerbku, tratwa wzięta na łyżkę ogromnego buldożera buja się we wszystkie strony, łamie ster i…ląduje delikatnie położona przez operatora spychacza(ozłocę Cię nieznany Operatorze Spychacza) na wodzie po drugiej stronie mostu. Oddycham z ulgą, teraz nic nas nie zatrzyma…a ster? Po kilku dalszych kilometrach okazuje się, że łatwiej się steruje tratwą bez niego niż z nim…

Wniosek piąty: co nas nie zabije to nas wzmocni

Stoję pod sklepem, przygląda mi się miejscowy chłop. No fakt, wyglądamy może ciut dziwnie
w tych naszych koszulinkach i sandałkach ale bez przesady. Gość się gapi…a nas tymczasem zbiera się pod sklepem coraz więcej, przychodzą z tratwy(udało im się zaparkować), przyjechała ekipa rowerowa, ktoś wyciąga ulotkę…i na to chłop wykrzykuje:

– Już wiem!!! Ja was w telewizji widziałem, to wy tratwą płyniecie…tak, tak widziałem widziałem, a gdzie dziś śpicie?

I tak na okrągło, prosimy i zgodę na nocleg- mówią, że słyszeli, chcemy podłączyć komputer- widzieli w telewizji, rozdajemy ulotki na ulicy w Śremie- dwaj panowie w „ubraniach sportowych” mówią, że nas kojarzą…O to chodziło bo mieliśmy tym promować harcerstwo i promujemy.

Przychodzi pani z gazety, pyta dlaczego?, po co?, ile nas to kosztuje(na tratwę miła pani wydaliśmy 30 zł- na sznurek bo już sponsora nam się na to nie chciało szukać). Po godzinnej rozmowie odkrywa: a to Wy jesteście harcerzami tak?

Wniosek szósty: jak się przyłożysz do promocji lokalnej to i ogólnopolską załatwisz

Taaaak, mamy promować harcerstwo ale harcerze nie chcą w tym brać udziału. Z wyjątkami oczywiście. Pół roku wysyłania maili, rozdawania ulotek na imprezach harcerskich i w  9 miastach na trasie znajdujemy tylko dwa środowiska, które chcą w tym wziąć udział, chcą mieć tratwę z harcerzami i szum medialny we własnym mieście. To oczywiście Konin (13 KDW „Wadery”  i Oborniki Wlkp (cały hufiec). A co z pozostałymi? Turek się zgłosił ale nagle potem przestał odpowiadać na maile, Uniejów nie sprawdza hufcowej poczty elektronicznej(na festynie w Uniejowie pewna druhna z tamtejszego hufca, która trafia do nas za pośrednictwem plakatów mówi „a bo to taka nowoczesność te komputery, my nie sprawdzamy”), Koło- „my zaśpiewamy ale nic nie pomożemy”, Śrem, Mosina, Nowe Miasto, Zagórów, Pyzdry- cisza.

Wniosek siódmy: jak harcerz nie chce to się go przecież nie zmusi. I nie ważne, że nie wie czemu nie chce

Gdy wymyślaliśmy ten projekt to po nocach mi się śnił dzień, w którym wpłyniemy do Poznania i potem na finał do Obornik Wielkopolskich. Zwieńczenie wysiłku, biegania, załatwiania…rodzice i przyjaciele, krewni i znajomi. Ten spływ i ta wyprawa to także ich wysiłek i pomoc. I kiedy siedzimy przy ognisku na Zielonej Plaży w Poznaniu to widzę w oczach wielu z nich uznanie dla tego co robimy. Choć kiedyś mówili tak jak ten kierowca z ciężarówki albo nie chcieli puścić swoich dzieci na tą eskapadę.

Nocleg w Poznaniu to jedna z najdziwniejszych rzeczy jaka mi się przytrafiła w życiu. 20 minut drogi tramwajem od domu spałem w środku miasta, przy ognisku i gitarze patrząc jak na falach wybetonowanej tu Warty kołysze się tratwa którą sami tu przypłynęliśmy. Tego nie zapomnę.

I Oborniki – po trzech tygodniach podróży, 270 kilometrach, trzech nawałnicach, zjedzeniu 100 pasztetów(też od sponsora, a jakże!)… dotarliśmy w końcu do wcale nie upragnionego końca tej podróży. Z chęcią popłynęlibyśmy dalej. Po raz kolejny spotykamy tu naszych przyjaciół, są uściski, podziękowania. Są łzy gdy przekazujemy tratwę obornickim harcerzom, robi się nam podejrzanie pusto w duszach gdy uświadamiamy sobie, że następnego dnia już nigdzie nie popłyniemy. Co tu dużo mówić- Wyć się chce!

Wniosek ósmy: każdy koniec drogi jest początkiem następnej

Dwa lata temu jak prezentowaliśmy ten projekt na zbiórce wszyscy na niego przystali ale trochę niedowierzali, że dojdzie on do skutku. Sama myśl obozu wędrownego, na którym zdecydowana większość załogi nie była wcześniej napawała ich obawami(a gdzie będziemy się myć?) Dziś mówią, że nie wyobrażają sobie czegoś innego jak wędrówka następnego lata. I to jest chyba największy sukces tego spływu.

Wniosek dziewiąty: nic nie jest niemożliwe