3:10 do Yumy
W ciągu ostatnich lat reżyserzy hollywoodzcy chojnie obdarzali nas remake’ami. Dość tu wspomnieć o nowych wersjach: „Wzgórza mają oczy”, „Autostopowicza”, „Wicker Man” czy „Psychozy”. Filmy te, mniej lub bardziej, oddawały ducha oryginału – w większości jednak nie udawało im się sięgnąć jego poziomu. Dlatego też, pełen obaw podchodziłem do nowej wersji klasycznego westernu Delmera Davesa „15.10 do Yumy”.
Podejrzewam, iż starą wersje zna już tylko pokolenie naszych rodziców, bądź garstka wiernych wielbicieli gatunku. A szkoda – bo jest to film, do którego niewątpliwie warto wrócić.
Od ponad dekady krytycy wieszczą koniec gatunku. Na przekór tym tezom amerykańska Akademia Filmowa obsypuje Oskarami co raz jakiś western, z zadziwiającą regularnością. „Tańczący z Wilkami”, „Bez Przebaczenia”, „Tajemnica Brokeback Mountain” (choć część purystów może się oburzyć na zaliczanie tego ostatniego do miana westernów).
Niewątpliwie nie jest to film, który stanowi jakiś przełom – jak to było choćby w przypadku „Truposza” z rewelacyjnym Johnnym Deppem. Niemniej jednak to kawał dobrego kina, które ani na moment nie pozwala oderwać się od ekranu.
Sam film to pojedynek dwóch aktorów. Christiana Bale’a w roli farmera Dana Evansa, oraz Russela Crowe’a w roli cynicznego bandyty Bena Wade’a. Ten pierwszy to ubogi farmer, dla którego eskortowanie więźnia stanowi ostatnią szansę na uratowanie zadłużonej farmy. I film pewnie nie zaskakiwałby widzów niczym szczególnym, gdyby nie cechy, którymi bohaterowie zostali obdarzeni. Wade to zgorzkniały człowiek, który widział już w życiu zbyt wiele trupów. W duchu mu przytakujemy, kiedy opowiada o bezsensownych masakrach indiańskich rodzin, których jedyną winą była chęć przeżycia. Jest człowiekiem swoich czasów. Złym, cynicznym, ale nie pozbawionym wrażliwości, którą akcentuje w kilku umiejętnie skomponowanych scenach.
Z kolei Evans, to człowiek, dla którego walka się nie skończyła. I tak – kiedyś jej tłem była wojna secesyjna, teraz zaś musi walczyć na zupełnie innych polach. Wierny swoim zasadom, próbuje zaszczepić w swoich synach wartości, które sam wyznaje. Unika ścieżek łatwych i pozornie prostych. Jak choćby możliwość odebrania od Wade’a 1000 dolarów, w zamian za uwolnienie. Mimo, iż suma ta uwolniłaby go od wszystkich kłopotów; od ludzi, którzy spalili mu stodołę, a których chroni prawo, którego on tak wiernie się trzyma.
Aż do nieuchronnego końca.
Bo jest to też koniec pewnej epoki. W której tacy ludzie, jak Bale, stanowią niepotrzebne relikty. Epoki karabinu maszynowego Maxim, zamontowanego na dyliżansie, na który napada Wade. Epoki, w której zręczność w jeździe konnej zastąpi kolej budowana przez zleceniodawców Evansa. Taka jest cena postępu.
Jeśli przy porannym myciu nucisz temat z filmu „Dobry, zły i brzydki”. Od dzieciństwa ćwiczysz nakładanie kapelusza przed lustrem. Koledzy w klasie nie mogli zwracać się do Ciebie inaczej niż: „Clint Eastwood”. Twoja półka ugina się od powieści Karola Maya, a ścieżkę dialogową trzeciej części „Powrotu do przyszłości” potrafisz wyrecytować z pamięci. Tęsknisz za czasami kiedy prawdziwi mężczyźni, byli prawdziwymi mężczyznami, a prawo stanowił Colt Peacemaker.
Nie ma dla Ciebie już ratunku. Załóż wiec ostrogi. Przypnij gwiazdę szeryfa. I udaj się czym prędzej do kina na „3.10 do Yumy”. Klnę się na rogi bizona – nie będziesz żałował.
phm. Rafał Suchocki – szef działu Gorąco Polecam, Magazynu Wędrowniczego Na Tropie, były współpracownik Wydziału Wędrowniczego GK ZHP, członek Zespołu Kształcenia Hufca Warszawa Praga Północ. Sudent Filologii Polskiej w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie |