Aurea mediocritas

Archiwum / 15.05.2012

Cała piątka mozolnie wspinała się pod górę. Kombinezony jak zwykle uwierały niemiłosiernie, utrudniając wędrówkę. Wszyscy chłopcy jednak dobrze wiedzieli, że bez nich nie mogą opuścić strefy mieszkalnej. W roku 2060 mało kto ruszał się poza teren miasta.

– Herbert! – zawołał siedemnastoletni chłopak idący z przodu – Wymień siedem etapów degeneracji środowiska.

Zaak Zimów od zawsze był liderem. Był sprawny fizycznie i szybko myślał. Przełożeni od najmłodszych lat dawali mu odpowiedzialne zadania. Młodsi chętnie go słuchali. Jego przeciwieństwem był Herbert. Wada genetyczna powodowała gromadzenie się w jego ciele nadmiernej ilości wody, przez co wyglądał jakby był otyły. Rzecz jasna grubych ludzi nie widywano już od bardzo dawna. Herbert nie miał pewności siebie i charyzmy Zaaka. Zapamiętywał jednak wszystko bardzo szybko i był dobry w nauce.

– Musimy… to… robić… idąc? – zapytał przysadzisty chłopiec, dysząc ciężko. – I tak… jak wszyscy… słuchają…

– Oczywiście, że musimy – odpowiedział stanowczo bez cienia zmęczenia Zaak. – Każdy plutonowy musi to wiedzieć. Zawsze. Niezależnie od warunków.

– Kto powiedział… że mam być… plutonowym? – pytał Franek idąc. – I kto wymyślił… tę głupią… nazwę plutonowy?

– Tradycja! Nie możemy zapominać o przeszłości! Tak zawsze powtarza komendant Ro… – urwał w pół słowa ujrzawszy ze szczytu wału opuszczone miasto.

Ten widok zawsze działał na wszystkich przytłaczająco. Tysiące rozsypujących się szarych budynków patrzyło na przybyszów niezliczoną czernią wybitych okien. Niegdyś wielkie i tętniące życiem miasto musiało zostać ewakuowane w pośpiechu kilkadziesiąt lat wcześniej. Dawniej kolorowe i pełne życia, dzisiaj mroczne i opuszczone przez wszelkie żywe organizmy. Nie uchowały się nawet owady, a martwe parki straszyły połamanymi szkieletami drzew. Chcąc ograniczyć rozprzestrzenianie się trujących efektów rozkładu metropolii, ludzie zdecydowali się otoczyć wszystkie większe miasta wysokimi wałami z ziemi. Ze szczytu jednego z nich, na miasto spoglądała piątka samotnych chłopców, wysłanych z beznadziejną misją.

Jeden z nich zaczął cicho deklamować beznamiętnym głosem.

– Najpierw pestycydy zabiły pszczoły. W jednej chwili produkcja żywności spadła o jedną trzecią. Głód wyznaczył początek fazy drugiej. Przemysł żywnościowy postanowił wykorzystać oceany do produkcji jadalnych alg. Początkowo wszystko szło dobrze, do momentu, aż zmodyfikowane algi w silnie nawożonym środowisku nie wymknęły się spod kontroli. Ich niekontrolowany rozrost dopomógł w zniszczeniu już wcześniej mocno zanieczyszczonych oceanów. Faza trzecia sprowadziła się do całkowitego wykorzystania pozostałych zasobów, w celu zatrzymania śmierci głodowej większości ludzkości. Przyspieszyło to jednak proces niszczenia środowiska. W kolejnym etapie ludzkość skupiła się w miastach, gdzie jeszcze udawało się zdobyć coś do jedzenia. Wtedy przestano przejmować się jakimikolwiek normami bezpieczeństwa powietrza. Wykorzystywane w przydomowych agregatach materiały promieniotwórcze, sprawiły, że miasta trzeba było opuścić. W fazie piątej ludzie zaczęli masowo umierać. Brakowało jedzenia, leków, woda była zakażona. Zniszczenie flory oceanów w czasie fazy drugiej, po dwudziestu latach doprowadziło do etapu szóstego. Poziom dwutlenku węgla wzrósł tak mocno, że średnia temperatura urosła i część lodowców stopniała zalewając wiele terenów. Dzisiaj żyjemy w fazie siódmej i niszczą nas mutacje genetyczne spowodowane poprzednimi fazami.

– Przekażę komendantowi jak wrócimy, że pamiętasz zawsze. Patrol Świtu potrzebuje nowych plutonowych. – stwierdził już bez wcześniejszej energii najstarszy chłopak.

– Zaak? Dlaczego musimy tam iść? – Zapytał najmłodszy ze wszystkich Zajdel.

– Wiesz dlaczego. Trzeba wysłać wiadomość. To nasze zadanie.

– Ale szósty pluton już tam był. I pluton Strugackiego poszedł tam na wypad, z którego nie wrócił Abramow. Przed nimi czwarty Baranieckiego…

– I wielu innych wcześniej. – przerwał wyliczanie Zaak. – Ale jakbyś nie zauważył, nic się nie zmieniło. Wiadomości nie dotarły lub zostały zlekceważone. Musimy je wysyłać do skutku. Dobra przyjaciele, ostatni oddech i zakładamy twarzówki.

Chłopcy z ociąganiem zakryli twarze gumowymi maskami z przykrytymi szkłem otworami na oczy i mnóstwem wystających rurek. Herbertowi twarzówki zawsze kojarzyły się z dawno wymarłymi ośmiornicami, jakie widział w jednej książce jako dziecko. Wiedział jednak, że każda z rurek prowadzi do innego typu pochłaniacza przypiętego do plecaka. Tam w zależności od rodzaju zanieczyszczenia automatycznie przełączały się filtry. Inny wężyk odprowadzał z twarzówki nadmiar wilgoci, z kolejnego można było napić się wody, a nawet zassać płynny pokarm. Masek nie wolno było zdejmować pod żadnym pozorem w strefach pełnego zakażenia. Chłopcy mieli w nich spędzić najbliższe kilkanaście godzin.

Cały pluton ostrożnie schodził z piaskowego zbocza. Osuwająca się spod nóg ziemia utrudniała im wędrówkę i u stóp wału znaleźli się dopiero wieczorem. Po krótkiej przerwie ruszyli w głąb miasta, kierując się do Instytutu Fizyki.

– Gdyby tak dało się wymontować chrono-aparat i zabrać go do Osady. Nie musielibyśmy wtedy ciągle tu wracać. – stwierdził Filipkowski, znany z wypowiadania bezsensownych opinii.

– Dobrze wiesz, że do jego uruchomienia potrzeba dużego napięcia, jakie może dać tylko agregat radonowy. Włączenie go w wiosce natychmiast podniosłoby promieniowanie powietrza i wszyscy musielibyśmy uciekać – Herbert nie lubił nieuków – Wykrzywieńcy nie zaszliby daleko.

– Może i dobrze. Po co nam oni potrzebni? Tylko marnują jedzenie.

Herbert spojrzał na kolegę, zdegustowany szykując odpowiedź. Mutacje genetyczne dopadały wszystkich prędzej czy później, powoli osłabiając starszych. Wraz z osiągnięciem pełnoletniości ludzie powoli tracili zdolności motoryczne. U niektórych dorosłych choroba prowadziła do groteskowego wykręcanie kończyn, praktycznie unieruchamiając ich w swoich domach.

– Dosyć tego gadania! – przerwał pojawiającą się kłótnie Zaak. – Prawie jesteśmy.

Faktycznie, po chwili, oczom chłopców ukazał się gmach Instytutu Fizyki. Wyższe piętra zawaliły się dawno temu, jednak piątka młodych ludzi nie przejmowała się tym. To co ich interesowało, znajdowało się głęboko w piwnicach. Pewnie tylko dzięki temu, maszyna wciąż była sprawna.

– Filipkowski, bierzesz agregat. Zajdel, kontrolujesz przepływ mocy. Herbert i Klark ze mną.

Chłopcy skierowali się w odpowiednie korytarze prowadzące do podziemi Instytutu. Klark był najsilniejszy ze wszystkich, dlatego niósł ważący przeszło trzydzieści kilogramów kanister. Ciężar miał być umieszczony, podobnie jak kilkadziesiąt wcześniejszych, w chrono-aparacie.  W tym próżniowym pojemniku znajdowała się wiadomość, którą mieli odczytać ludzie sprzed pięćdziesięciu lat.

Chrono-aparat zajmował całe pomieszczenie. Dziś już nikt nie wiedział jak maszyna działała. Nigdy też nie potwierdzono, że właściwie przenosi w czasie wiadomości. Jej zapomniany twórca zmarł dawno temu. Jednak urządzenie było jedynym co trzymało Osadę przy życiu. W powoli wymierającej wiosce rodziło się coraz mniej dzieci, a mutacje zachodziły szybciej niż kiedyś. Podobnie rzecz miała się w innych skupiskach ludzi. Zadaniem Osady było wysyłanie wiadomości, za co inni przynosili im żywność i sprzęt. Będąc jedyną nadzieją na przetrwanie i poprawę sytuacji, chrono-aparat był dla ludzi niczym bóg. Dawał sens im istnieniu w tym wyniszczonym świecie.

Po trzech godzinach kalibrowania maszyny, Klark umieścił kanister w komorze przesyłowej.

– Czytałem w jednej książce, że nie ma czegoś takiego jak podróż w czasie. – powiedział zawiesiwszy rękę nad przełącznikiem Herbert – Każda najdrobniejsza zmiana prowadzi tylko do powstania równoległego świata. Te wiadomości mogą nam nigdy nie pomóc.

Zaak nie odpowiedział i Herbert uruchomił chrono-aparat. Kanister zniknął w krótkim błysku niebieskiego światła.

 

***

 

– Nie, nie możesz dostać więcej. Rośliny też czują i nie ma sensu zjadać ich więcej niż potrzeba. Dobrze wiesz, że dostałeś dokładnie tyle ile wyliczył twój kalkulator kalorii.

– Nienawidzę go! – krzyknął chłopiec odrywając od paska małe pudełeczko z wyświetlaczem. Chciał nim cisnąć o podłogę, żeby rozsypało się na kawałki, ale matka szybko wyrwała mu je z rąk. Wiedział, że do czasu odebrania nowego kalkulatora nie wydano by mu jedzenia. Chciał jednak mieć tę krótką chwilę satysfakcji. Matka pogroziła mu palcem i przypięła urządzenie z powrotem.

– Tata pracuje w fabryce pożywki – chłopiec nie dawał za wygraną – Dlaczego nie może trochę przynieść?

– Bo wynoszenie produktów spożywczych to Przestępstwo przeciwko Życiu – kobieta co chwilę musiała tłumaczyć dziecku oczywiste sprawy – Tata poszedłby do więzienia.

– Ale jedzenie jest dobre. Skoro jest dobre dlaczego nie można go brać tyle ile się chce?

– Bo cierpi środowisko. Tylko życie w zgodzie ze środowiskiem zapewni nam przetrwanie – cytowała z pamięci treść biuletynu ze Światowej Rady Życia – Branie więcej niż potrzeba, doprowadzi do Siedmiu Apokalips Życia. Widziałeś nagrania tyle razy, że powinieneś je znać na pamięć!

Chłopiec zamilkł przypominając sobie przygnębiające obrazy z telewizji. Kobieta nie po raz pierwszy zastanawiała się, dlaczego zdecydowała się przechodzić wszystkie formalności w celu uzyskania pozwolenia na potomstwo. Dwa i pół roku starań, testów z wiedzy o środowisku, wypełniania niezliczonych formularzy i kontroli. Cieszyła się, gdy jej się udało, jednak dzisiaj uważała, że kto inny mógłby być lepszym rodzicem. Ona najwyraźniej nie potrafiła przekazać dziecku podstawowej wiedzy o ekologii. Bała się, że jej syn zostanie przestępcą.

W mieszkaniu rozległ się alarm. Modulowany dźwięk oznaczał, że należy natychmiast włączyć telewizor, w celu wysłuchania wiadomości ze Światowej Rady Życia. Unikanie oglądania przekazów groziło mandatem.

– Łączymy się z prezydentem Unii Międzykontynentalnej – poinformował spiker i obraz przygasł na chwilę. Na ekranie pojawiła się postać poważnego mężczyzny o siwych włosach.

– Wczoraj wieczorem, przewodniczący Światowej Rady Życia, poinformował mnie o znalezieniu kolejnego przekazu – prezydent przemawiał z wyraźnym smutkiem – Zaraz będą mogli państwo obejrzeć nagranie z przyszłości. Wspólnie z przewodniczącym zdecydowaliśmy się na ograniczenie liczby ludności o dalsze półtora miliona. W tym celu, obniżono wiek bezwarunkowej utylizacji do sześćdziesięciu lat. Dekret zostanie wydrukowany po zakończeniu emisji. Nie obawiajcie się! Ludzkość musi przetrwać. Zrobimy wszystko, w celu zapobieżenia Siedmiu Apokalipsom. W związku z osiągnięciem przeze mnie wieku post produktywnego, ogłaszam wybory prezydenckie na 15 czerwca. Sam stawię się do Centrum Recyklingu zaraz po zaprzysiężeniu nowego prezydenta.

Ekran znów pociemniał i 35 milionów mieszkańców planety Ziemi z przerażeniem zaczęło oglądać nagranie.

 

***

 

Nie mamy możliwości spojrzenia w przyszłość, żeby przekonać się jak potoczą się losy naszego świata i środowiska. Zostaliśmy jednak obdarzeni abstrakcyjnym myśleniem, które jak udowadnia historia, pozwala na przewidzenie pewnych zjawisk. Arthur C. Clarke wymyślił na potrzeby historii science-fiction sztucznego satelitę poruszającego się po orbicie geostacjonarnej. Został za to wyśmiany przez środowisko naukowe lat czterdziestych. Dziś orbitę taką nazywamy Orbitą Clarke’a i porusza się po niej ponad sto satelitów.

Jak to się ma do ochrony środowiska? Niedawno w jednym z prestiżowych magazynów naukowych ukazał się artykuł, w którym autorzy udowadniali, że w przypadku nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją, zostaniemy ocenieni przede wszystkim na podstawie tego, jak traktujemy organizmy niżej rozwinięte od nas. Podejście takie wydaje się być całkiem logiczne. W chwili obecnej wypadlibyśmy raczej źle.

Mi do Clarke’a wiele brakuje. Mam też nadzieję, że przedstawione przeze mnie skrajności nie spełnią się. Może jednak zachęcą naszych umiłowanych czytelników do zdroworozsądkowego podejścia do sprawy ochrony środowiska. Czasem wiele nie potrzeba. W sklepie można wybrać jajka od kur, które całego życia nie spędziły w ciemnej szufladzie, a goląc się można nie zostawiać odkręconego kranu. Chociażby ideowo promować rozwój nowych technologii pozyskiwania energii, skutecznie blokowany przez koncerny paliwowe. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak zwany efekt cieplarniany nie ma miejsca. Nie znaczy to jednak, że możemy ze spokojem spalić wszystko co się da. Ropa naftowa jest niezbędnym składnikiem do produkcji tworzyw sztucznych, leków i mnóstwa innych rzeczy. Jestem przekonany, że nasi potomkowie nie będą w stanie zrozumieć jak mogliśmy, zupełnie bezpodstawnie, zmarnować takie bogactwo.

Nie można też przesadzić. Elektrownie wiatrowe są skrajnie nieekonomiczne, a ich negatywny wpływ na środowisko jest wielokrotnie większy, niż znienawidzonych elektrowni atomowych. W naszym ekologicznym życiu musimy znaleźć złoty środek.

Mam nadzieję, że moje opowiadanie i cały numer Na Tropie zachęcił Was do rozsądnej ochrony środowiska. Jak nie, to może chociaż kosmici.