Belgijski przepis na… obóz zagraniczny
Moja drużyna za kilka dni świętować będzie kolejne lecie. Nie, nie za granicą, ale przygotowania do tego wydarzenia skłoniły mnie do zastanowienia się nad tym, co to właściwie jest i czym mógłby być obóz zagraniczny.
Okazało się, że obóz zagraniczny to świetny sposób na pracę z drużyna wędrowniczą
A rozważania zaczęłam, kiedy przy oglądaniu kolejnych zdjęć słyszałam „Ale wy to mieliście fajnie!”. Fotografie podpisane „Obóz zagraniczny 1996, 2000, 2004”, na większości których właściwie to samo tło, tylko inne twarze. Czy to były obozy, czy tylko wyjazdy? Myślę, że jednak tylko wyjazdy. Same w sobie świetne, bo z ludźmi, których lubię. Sami decydowaliśmy co robimy, kiedy, gdzie, ale jednak wyjazdy. Nie narzekam, wręcz przeciwnie − wspominam każdą z tych wypraw z uśmiechem. Dzięki temu, że ktoś kiedyś zabrał mnie na taki wyjazd, pokazał, że można, najpierw korzystałam, a później sama je organizowałam. A przy okazji zwiedziłam kawałek Europy. Tylko w pewnym momencie zaczęło mi brakować w naszych działaniach refleksji „Czemu to ma służyć, po co tam jedziemy?”. I już miałam pozostać na resztę życia w przekonaniu, że po prostu tak jest, dopóki podczas wolontariatu w ośrodku skautowym w Hiszpanii nie poznałam grupy skautów z Belgii. WOW! Okazało się, że obóz zagraniczny to świetny sposób na pracę z drużyną wędrowniczą.
A oto podstępnie prosty przepis belgijski:
Składniki :
- 1 drużyna w wieku wędrowniczym, +/- 20 osób,
- 1 wspólny cel dla wszystkich (wyjazd na obóz do…),
- 1 pomysł na miejsce (wyłonione podczas długich dyskusji, które rozpoczynamy pod koniec wcześniejszego obozu),
- 1 szczegółowy plan działania na cały rok pracy,
- wystarczająca ilość pieniędzy,
- entuzjazm, uśmiech, sprzymierzeńcy, odrobina szaleństwa − im więcej, tym lepiej.
Na początku drużyna wspólnie ustala, dokąd chce jechać za rok. Po wyłonieniu miejsca, należy skalkulować wstępne koszty, wybrać datę, środek transportu. Następnie należy pokiwać głową „Oj drogo!” i przygotować plan akcji zarobkowej. Ustalić terminy zgłaszania się oraz wpłat. Zarabiamy, pakujemy się i jedziemy podbijać świat.
Dla moich belgijskich znajomych ważny był nie tyle fakt przyjazdu do Hiszpanii, lecz cały rok wspólnych przygotowań, wspólnej pracy, poszukiwań sponsorów i zrealizowanie celu. Do ośrodka skautowego dotarli miejskim autobusem, który z pomocą rodziców przerobili na kamper. Większość wydatków pokryli sami − zarabiali jako kelnerzy podczas wesel i innych przyjęć.
Tak oto skuci pokazali mi nowy wymiar „obozu zagranicznego” i marzę, że kiedyś na taki właśnie pojadę.
Zobaczyli kawałek Europy, ale jak sami mówią, przygotowując obóz nie zwiedzanie było ich celem, lecz sprawdzenie, czy potrafią. To się chyba wyczyn nazywa…? Podczas naszych rozmów, zdziwiły mnie ich refleksje o tym, co się udało, a co nie. Na przykład, na pierwszym przyjęciu nie popisali się umiejętnościami, za co nie dostali pieniędzy, ale dzięki temu sami podjęli decyzję, że muszą się lepiej przygotować. Jedna z mam zorganizowała zajęcia praktyczne dla kandydatów na kelnerów. Podszkolili się w tym fachu, podzieli na ekipy, ale też zmodyfikowali trochę podział pracy. Dodatkowo jedna z osób w chwili olśnienia postanowiła popraktykować w warsztacie mechanicznym, co okazało się bardzo potrzebne podczas podróży – ich autobus nie był aż tak niezawodny, jakby chcieli, ale dzięki wcześniejszej praktyce, z większością napraw sobie poradzili sami. Każda rozmowa z nimi była dawką entuzjazmu, energii i początkiem zastanawiania się, jakby to zrobić u nas.
Tak oto skauci pokazali mi nowy wymiar obozu zagranicznego i marzę, że kiedyś na taki właśnie pojadę.
Aleksandra Polesek - harcmistrzyni, instruktor KSI Hufca ZHP Kielce-Południe, na swojej harcerskiej ścieżce była drużynową zuchową, w kadrze obozów harcerskich w kraju i zagranicą. Lubi smakować języki, zwłaszcza te z żeńskimi końcówkami i bez przecinków. Ciekawa, żeby nie powiedzieć ciekawska, woli pytać niż odpowiadać, dlatego tworzyła audycję harcerską w Polskim Radio Kielce.