Bollywood i japońskie krzaki

Archiwum / 06.05.2007

Wybrany obrazXV Skipper mamy już za sobą. Podpisuję się wszystkimi czterema kończynami pod tym, że była to impreza z górnej półki imprez wędrowniczych. Wszyscy spragnieni orientu i egzotyki, otrzymali to w wystarczających ilościach.

 

Trudno będzie komukolwiek przebić w organizacji podobnej, akademickiej imprezy. I sporo w tym racji. Zajęcia z kaligrafii z wykładowcą z japonistyki [w trakcie których uświadomiłam sobie, że pisać, to jednak trzeba umieć]. Prezentacja zdjęć z Chin, pokazanych od zupełnie innej strony, niż te pocztówkowe, połączona z opowieściami o życiu codziennym również zgromadziła sporo chętnych, niestety pod koniec zabrakło czasu na większą dyskusję. Z zajęć na temat seksualności kobiet i mężczyzn w Japonii niestety musiałam zrezygnować, gdyż odbywały się równolegle z tymi o Chinach, widać jednak na zdjęciach, że temat zainteresował znaczną część osób, frekwencja na nich była liczna.

 

Niestety nie udało się przeprowadzić wszystkich zajęć, jak np. Dance Dance Revolution, z powodu problemów sprzętowych. Można było się jednak wybrać na inne ciekawe, jak np. parzenie herbaty, połączone z czytaniem bajek, czy nauczyć się grać w GO. Zajęcia z samoobrony to kolejne urozmaicenie. Podczas całego zlotu wystawione były książki i inne rekwizyty japońskie, bądź Japonii dotyczące. Każdy zainteresowany mógł się zagłębić w lekturę, albo po prostu pooglądać. Uwierzcie, było co. Sam wystrój szkoły dawał odczuć, że to nie jest jakiś tam kolejny biwak, jakiś tam kolejny zlot.

 Wybrany obraz

Impreza skupiała się nie tylko na dalekiej Azji, klimatów indyjskich również nie zabrakło. Skipper oficjalnie został rozpoczęty weselem hinduskim, połączonym z prezentacją patroli. Nie mogło zabraknąć bollywoodzkich filmów, to już dla tych wytrwalszych. Podobnie jak Chiny, tak i Indie doczekały się prezentacji zdjęć i opowiadań z podróży.

 

Nie można też nie wspomnieć o ogniobraniu, z którego SKIPPER już słynie. No i niestety nieodżałowana dla mnie Skipperiada. Nie daliśmy rady być na całej, jednakże już sam początek dawał dużo śmiechu, a to podobno dopiero preludium było. Obietnica „porytych konkurencji” spełniona stuprocentowo.

 

Miło było pojechać, żeby znów zobaczyć te same, dobrze znane twarze m.in. akademików, poznać nowe. Żeby poskakać po lesie udając chińskiego wojownika, żeby znów do rana pośpiewać przy gitarach, ponarzekać, że na dworze zimno, że w sumie to już późno, że chciałoby się pójść spać i co mnie podkusiło, żeby na drugi koniec Polski jechać, jak w domu praca do napisania została. I cieszę się, ze tam pojechaliśmy. Pracy i tak bym pewnie nie napisała…

Karolina Krakowska