Braterstwo pokoleń w ZHP
Praca nad sobą, braterstwo, służba – to hasła z jakimi pracowaliśmy przez minione 3 lata przygotowując się do Zlotu 100-lecia Harcerstwa. W naszą harcerską dolę wszystkie one są wpisane na stałe. Jak wygląda braterstwo w naszych szeregach, czy jesteśmy otwarci na siebie, zarówno na nasze problemy i bolączki, jak i wspólne świętowanie sukcesu?
W naszym dekalogu o braterstwie wspomina się w kontekście rodziny. Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza. Stąd też powinno wynikać poczucie, że nie jesteśmy sami, mamy kogo prosić o pomoc.
W ZHP wychowało się wiele pokoleń. Każde z nich było świadkiem innych wydarzeń społecznych, politycznych, kulturalnych. Jesteśmy kształtowani przez ludzi i sytuacje z jakimi przychodzi się nam zmierzyć. Nastoletni instruktor-przewodnik i harcmistrz z dwudziestoletnią służbą – dzieli ich różnica wieku, sposób myślenia, postrzegania rzeczywistości. Również podejście do jednego problemu mogą mieć odmienne. Co mają wspólnego? Wymieniać można sporo – mundur, idee, krzyż, zobowiązanie instruktorskie.
Ten kto jest starszy, jest też bardziej doświadczony i powinien się dzielić tym, co potrafi. Jesteśmy organizacją wychowawczą, oddziałujemy na siebie na każdym etapie. Zastępy są wpatrzone w swoich zastępowych, kadra drużyny patrzy w stronę drużynowego, instruktorzy obserwują trzymanie steru przez osobę, która kieruje kręgiem, komisją czy innym ciałem statutowym. Wzajemność oddziaływań działa na każdym szczeblu. Jeśli ktoś popełniał błędy kiedy podlegaliśmy pod tę osobę i z czasem przyszło nam zająć jej miejsce (bądź inne równoważne) to zatrzymajmy błędne koło, róbmy to co warte jest naśladowania a resztę musimy wypracować sami.
Nie zapominajmy o sobie. Przywołując słowa druhny Naczelniczki hm. Małgorzaty Sinicy: braterstwo powinno być widoczne w każdym naszym działaniu, również wobec nas samych. To jak się do siebie odnosimy, czy rzeczywiście wyciągamy dłoń kiedy wymaga tego sytuacja wystawia nam samym opinie o nas. Czy każdy nasz sukces, osiągnięcie w oczach osób niezrzeszonych nie było okupione bardzo trudną pracą związaną z tym, że właśnie ktoś nas ukuł – skrytykował niesprawiedliwie, plotkował za naszymi plecami, odmówił wsparcia. Jak ktoś ma wpisane na stopień konkretne zadanie np. będzie komendantem kluczowej, strategicznej imprezy hufca to jest dobrze. Jak nikogo takiego nie ma to szukaj wiatru w polu czy igły w stogu siana. Problem nawet nie tkwi w tym, że nie ma osób o wymaganych kompetencjach. One jedynie patrzą na rozwój sytuacji, nie zabierają głosu lub wprost powiedzą, że nie, albo wypomną, że robiły to przez ostanie X lat i teraz pora na zmiany. Wariant, w którym dostaniesz kogoś do pomocy, abyś go przyuczył też nie jest satysfakcjonujący.
Bycie harcerzem obliguje nas do pracy nad sobą więc skoro jesteśmy tacy odważni, aby robić rzeczy wielkie w oczach innych, to nie bójmy się podjąć pracy nad tym, by współdziałało się nam lepiej, a poczucie nie jestem sam miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Schować dumę do kieszeni – przyznać, że pomysł kogoś innego jest lepszy, położyć uszy po sobie i powiedzieć zróbmy to razem jest miarą otwartości człowieka na drugą osobę. A oto przecież chodzi, to o tej otwartości tyle razy trąbimy podczas ognisk, świeczkowisk, kominków. Ale to dobrze, im więcej razy to usłyszymy, tym mocniej odbije się to w naszej pamięci. Każdorazowe odwołanie się do braterstwa jest jak jedna cegiełka do naszego plecaka, w chwilach złości, obrażania wyrzucamy je. Im będzie ich więcej, tym szybciej się zmęczymy ich wyrzucaniem i prawdopodobieństwo, tego że nie sięgniemy dna – nie wyrzucimy wszystkiego, rośnie. Ponadto każdy z nas jest wspaniały na swój sposób i ma do czegoś talent. Majmy to wszystko na uwadze, majmy świadomość, że jest się w Harcerstwie po coś, po jakąś lekcję, bo ma się jakąś misję do spełnienia i nie fundujmy sobie sami łez czy muru nie do przebicia – bo za moich czasów to było tak, więc tak będzie.