"Brzytwa w ręku małpy"

Archiwum / 15.05.2012

grzesiukTo cytat z książki „Boso, ale w ostrogach”  Stanisława Grzesiuka. Być może niewielu kojarzy to nazwisko. Ale już hasło: „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka” raczej każdemu zapala lampkę w głowie. Ale co do tego ma jakiś Grzesiuk? No cóż, „Projekt Warszawiak”  to nowe życie jego piosenki.

 

Jeden był specjalnie na Warszawę straszny pies,
Już mówił nawet: „Warschau ist kaput!”
Lecz pomylił się łachudra, rozczarował fest
I próżny był majchrowy jego trud.

(fragment z piosenki „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”)

 

W Warszawie się nie urodził, ale był dzieckiem warszawskiej ulicy, tak zwanego „Dołu” – dzielnic Warszawy położonych nad Wisłą: Czerniakowa, Powiśla. Całe dzieciństwo przeżył w trudnych warunkach. Był cwaniakiem, od najmłodszych lat zahartowanym w bójkach, obdarzonym dużym sprytem i humorem. Wysoki, mocno zbudowany, lekko pochylony do przodu (jakby przygotowany do skoku), z zadziornym spojrzeniem – kozak. Zresztą tam, na „Dole”, tylko kozaki się liczyły. W przedwojennej Polsce uczył się, skończył szkołę zawodową pracując w fabryce.  Tam zetknął się po raz pierwszy z działalnością lewicową. Pogrzeb ojca stał się dla Grzesiuka momentem przełomowym – wtedy poczuł, że jest antyklerykałem, już wcześniej uważał się za ateistę. Ówczesny porządek społeczny stał się dla niego więzieniem – nie pozwalał na wyjście z getta biedy.

Podczas wojny – po swojemu, jak wszystko w jego życiu – utrudniał życie okupantowi. Działał w podziemiu, ale według swojego widzimisię. Zajmował się przede wszystkim przemycaniem broni, za co poszukiwało go Gestapo. W końcu został aresztowany i wysłany na roboty do Niemiec, następnie zesłany do obozu koncentracyjnego w Dachau – pobił gospodarza niemieckiego i próbował uciec. Z Dachau przeniesiono go do Mauthausen-Gusen, gdzie przebywał do momentu wyzwolenia obozu przez wojska amerykańskie. Miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy trafił do pierwszego obozu. Przesiedział w nich pięć lat – „pięć lat w kacecie”. W 1945 roku wrócił do kraju. Rok później ożenił się, miał dwoje dzieci.

Po wojnie, którą przeżył dzięki swojej nieugiętości, silnej woli, dużej ilości szczęścia na kredyt i przyjaznym ludziom, był warszawskim radnym, gorąco sympatyzował z nowo powstałym PRL-em – widział w nim szansę na zapobieżenie nędzy, chorobom i wyzyskowi, którego upatrywał w dwudziestoleciu międzywojennym. Jednocześnie dzięki namowom bliskich, spisał swoje przeżycia – i okrzyknięto go samorodnym talentem. Zaczęło się od przeżyć z okresu obozu – barwny, prosty język, wartka akcja i wszechobecny humor przysporzyły mu wielu czytelników. Opisując swoje dzieciństwo – bardzo sugestywnie oddał klimat tamtych lat, warszawskich „szemranych” dzielnic. Powieść „Boso, ale w ostrogach” Barbara Borys-Damięcka zaadaptowała pod tytułem „Ballada czerniakowska” i wystawiła ją jako spektakl teatralny w reżyserii Tadeusza Wiśniewskiego. „Na marginesie życia” wydano już po jego śmierci, a ostatniej swojej książki – „Za pięć dwunasta” – nigdy nie dokończył.

Popularyzował przedwojenny folklor czerniakowski i gwarę miejską. Zarabiał pisząc i wykonując uliczne pieśni warszawskie, których ludzie chętnie słuchali. Grywał na bandżoli i mandolinie. Jego najpopularniejsze piosenki to: „Czarna Mańka”, „Siekiera motyka”, „Bujaj się Fela”, „Bal na Gnojnej”, „Ballada o Felku Zdankiewiczu”, „Komu dzwonią”, „U cioci na imieninach” oraz odświeżona ostatnio – „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”. Pierwsze zarejestrowane nagrania jego wykonań pochodzą z 1959 roku – z audycji radiowych „Na warszawskiej fali”.

Był modny. Pisarz, pieśniarz, zwany bardem z Czerniakowa.  A z zawodu – elektromechanik.

„Grzesiuk lubi popisywać się krzepą – pisze Wojciech Żukrowski – prostuje się wewnętrznie, mogąc komuś dać po łbie, sam też bierze cięgi, ale nie skomli, tylko idzie w kąt lizać rany i poprzysięgać wyrównanie rachunku. Jest w nim jakaś romantyczna szlachetność. Nie odgrywa się za swoje niepowodzenia na słabszych, przestrzega zasad walki. Czytając niektóre karty, ma się go ochotę uściskać, klepnąć po przyjacielsku, dodać otuchy: Nie daj się, trzymaj się twardo”.

Niektórzy próbują widzieć w nim bohatera, którego warto naśladować. Inni robią z niego nawet bohatera narodowego. Wiele z jego cech zasługuje na uznanie, jednak są i takie, którym bardziej należy się potępienie. Z jego książek wyłania się obraz człowieka, który z całych sił walczył z losem po swojemu – najpierw w przedwojennej Warszawie, utrzymując swoją pozycje w bandzie, potem pomagając utrzymać rodzinę, pracując w fabryce, łącząc pracę z nauką… Grzesiuk opisał się jako zwykły człowiek, który, jak każdy, ma przynajmniej dwie twarze – codziennego bohatera i niezłego cwaniaka. Jego życie, tak zawadiacko i z humorem opisane, nie ma w sobie wiele nadzwyczajnego, o ile przyjmiemy na chwilę tezę, że każdy człowiek jest zwyczajny.

Grzesiuk był na pewno barwną postacią. Dla wielu jego książki autobiograficzne to pijacka fantazja. Rzeczywiście, z alkoholem miał problem i sam tego nie krył. Zresztą dużo o tym pisał – o swojej walce z nałogiem.

Był człowiekiem, który niezależnie od sytuacji trzymał się swoich żelaznych zasad – nie wolno kapować, nie wolno pomagać Niemcom, nie bije się o kobietę… – na swój sposób był dobrym człowiekiem. Ale jednocześnie był cwaniakiem, obrotnym, który robił wszystko, żeby przetrwać, najpierw na Czerniakowie, potem wojnę, obozy, chorobę, szpital.

„Boso, ale w ostrogach”

Napisał ją dopiero w 1959 roku, ale książka opisuje jego najwcześniejsze przeżycia – dzieciństwo i młodość na warszawskim Czerniakowie lat 30. Jest tam obraz ówczesnego miasta, obyczajów przedmieścia, barwnie przedstawił kolegów ze swojej grandy, w której „kapować nie wolno, skarżyć nie wolno, odegrać się wolno”. Opisał swoje życie, które dla wielu jemu podobnych wyglądało tak samo – mieszkanie całą rodziną w maleńkim mieszkaniu, młodzież bez perspektyw łącząca się w bandy, aby przeżyć, zasady, których złamanie było największym grzechem, bieda, która „zmusza” do kradzieży, życie bez możliwości zmiany.

Książka jest napisana prostym, swobodnym językiem, z wieloma zapożyczeniami z miejscowego slangu. Narracja jest żywa i barwna. Grzesiuk opowiada swoją historię z humorem, zapałem i optymizmem. O jego wybrykach czyta się z przyjemnością. Człowiek żyje chwilą, ponieważ każdego dnia może dostać nożem w brzuch w ramach odgrywania się, nie dba się o jutro. Przyszłości i tak nie ma, więc bierze się ile dają i jeszcze więcej. Z wiekiem książkowy Stasiek mądrzeje – zaczyna zdobywać wiedzę i doświadczenie zawodowe, pojawia się u niego nadzieja na lepsze jutro… – ale właśnie wtedy przychodzi wojna.

„Pięć lat kacetu”

Grzesiuk przez ponad cztery lata przebywał w kolejnych trzech obozach niemieckich. Dokładnie opisał czym się od siebie różniły, jakie prace wykonywano, jakie metody wykańczania ludzi stosowali esesmani. Praca była ciężka, racje żywnościowe niewystarczające. Grzesiuk nie byłby pewnie sobą, gdyby i tu nie opisał sposobów wymigiwania się od pracy, zdobywania żywności – ach, to przedwojenne doświadczenie. Poznamy też inne problemy obozowego życia – zdrowie, ucieczki, pomoc słabszym.

Książka porusza. Bulwersuje zło, które otaczało wtedy ludzi. Dla tych, którzy lubią literaturę wojenną, interesują się historią, ale także dla tych, którzy cenią autobiografie i spojrzenie na samego siebie z przymrużeniem oka – to literatura obowiązkowa.

„Na marginesie życia”

Książka zamyka cykl powieści Grzesiuka – autobiograficznych, a zarazem jedynych. Opisuje jego długoletnie zmaganie się z gruźlicą. Jest przepełniona szczerymi i nierzadko szokującymi obrazami z przebiegu choroby, pobytów w sanatoriach, szpitalach…

Grzesiuk pisał w sposób inteligentny, szczery, nie przebierając w słowach, ale przede wszystkim – co najbardziej cenią ludzie, ponieważ to jedno nie budzi kontrowersji – w sposób zabawny.

Bez filmu jak bez nogi

Grzesiuk już za życia był legendą, nie tylko w Warszawie, ale i w całej Polsce. Jak łatwo przypuszczać, wcześniej czy później, musiał pojawić się o nim jakiś film. W rolę narratora wcielił się dziennikarz Gazety Stołecznej, Alex Kłoś. Razem z zaprzyjaźnionym muzykiem warszawskim, Sylwestrem Kozerą, udaje się w wędrówkę śladami Grzesiuka. Przed kamera przewijają się zespoły grające piosenki charakterystyczne dla warszawskiego folkloru, postaci ze świata kultury, członkowie rodziny, znajomi Stanisława. Dodano również archiwalne nagrania, na których można zobaczyć samego Grzesiuka. A o bohaterze mówią: Stanisław Wielanek, Muniek Staszczyk, Andrzej Zeńczewski, Vienio, Pele, Wujek Samo Zło. Aby przedstawiony portret był pełny, wykorzystano fragmenty książek Grzesiuka, które czyta Zdzisława Wardejna. Film wzbogacają również animacje. „Grzesiuk, chłopak z ferajny” to opowieść o człowieku, który całą duszą niepokorną i hardą, a przecież jakże romantyczną – kochał swe rodzinne miasto, które jest nadrzędnym bohaterem tego filmu (fragment opisu ze strony TVP).

http://video.google.com/videoplay?docid=-1923230220055460228

Muzycznie

Dla ludzi Grzesiuk był przede wszystkim bardem. Jego piosenki można znaleźć na youtubie, a na Facebooku istnieje jego fanpage (https://www.facebook.com/pages/Stanis%C5%82aw-Grzesiuk/79352585967), na którym nieregularnie, ale pojawiają się wyłowione z internetu jego piosenki oraz informacje o nim samym.

A dla przypomnienia i na zakończenie – „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”. Najpierw w wersji oryginalnej:

oraz w tej nowszej: