Co miejscowy Ci opowie…

Archiwum / 16.05.2009

Tubylcy, miejscowi, tutejsi, czy nawet autochtoni – nieważne, jak ich nazwiemy, bo i tak wszyscy wiemy, o kogo chodzi. Mowa tu o ludziach, których spotykamy na naszej drodze podczas podróży zarówno dalszych, jak i tych całkiem bliskich. Osoby te służą radą, gdy się zgubimy, są ukrytymi za firankami, pilnymi obserwatorami wiejskiego życia, plotkarzami przy płotach.

 

 

Tubylcy, miejscowi, tutejsi, czy nawet autochtoni – nieważne, jak ich nazwiemy, bo i tak wszyscy wiemy, o kogo chodzi. Mowa tu o ludziach, których spotykamy na naszej drodze podczas podróży zarówno dalszych, jak i tych całkiem bliskich. Osoby te służą radą, gdy się zgubimy, są ukrytymi za firankami, pilnymi obserwatorami wiejskiego życia, plotkarzami przy płotach. To także ci, którzy spędzają całe dnie na filozofowaniu pod lokalnym sklepem. Tak przynajmniej wygląda stereotyp miejscowego, obraz, który mamy w głowie i który bardzo trudno zmienić. Przyswajamy go zarówno w domu, jak i w społeczeństwie. Jaką zatem zająć postawę wobec „miejscowych”  bardziej stereotypową czy może wręcz przeciwnie?

W ramach moich studiów na warszawskiej etnologii miałam niezwykłą szansę prowadzić badania w zachodniej części Ukrainy, zwanej Bojkowszczyzną. Przyznać trzeba, że miejscowi szybko stali się NASZYMI UKRAIŃCAMI, bliskimi znajomymi, zaufanymi rozmówcami. Ale warto też zaznaczyć, że nie nastąpiło to od razu – więcej czasu potrzeba było mnie, bym sama się na nich otworzyła, gdyż „miejscowi” dużo szybciej byli na ten kontakt gotowi.

Metoda na „miejscowych”

Dlaczego pisząc „miejscowy”, używam cudzysłowu? Ponieważ wydaje mi się, że wymienione przeze mnie określenia jak tubylec, miejscowy czy tutejszy  mają w pewnym sensie wydźwięk pejoratywny. Wymyślili go bowiem ci, którzy odwiedzając obcych, sami uważali się za przedstawicieli wyższej, lepszej kultury. Z drugiej strony nie potrafię znaleźć innego wyrazu określającego tę grupę ludzi, a nieniosącego ze sobą negatywnych konotacji.

Pytanie, które teraz warto postawić, to: w jaki sposób możemy z „miejscowymi” nawiązać ten pierwszy kontakt? Ja korzystałam z kilku dróg  w zależności od celu, jaki sobie obrałam:

 

1. Od drzwi do drzwi: metoda, że tak to nazwę, dość desperacka i czasochłonna. Ponadto wymaga od przyjezdnego wiele taktu i znajomości lokalnych obyczajów. Zwykle drzwi są zamknięte, ale jeśli jesteś szczęściarzem, trafisz na te otwarte z życzliwymi gospodarzami. Tak więc pukamy, witamy się, mówimy „kto my, skąd i po co”, a cała reszta dzieje się już sama.

 

2. Spacerując drogą: przechadzając się przez wieś, warto dokładnie obserwować otoczenie. Może akurat będzie działo się coś, co pozwoli nam na nawiązanie pierwszej rozmowy. Sprytny podróżnik od razu wyczuje taką okazję.

3. Zakupy i coś jeszcze: nieocenionym punktem wymiany informacji jest lokalny sklep. Powiedzmy, że sklep jako całość – zarówno ławeczka przed nim, jak i to wszystko, co w środku. Pani ekspedientka, niczym kurier, może nas poinformować niemal o każdym szczególe życia lokalnej społeczności. Wystarczy przy okazji kupowania wody i chleba, zagadnąć o coś, co np. widzieliśmy, idąc w tę stronę.

4. Na czterech kółkach: nie napiszę chyba nic odkrywczego, jeśli wspomnę, jak cudowną metodą na poznawanie miejscowych jest poruszanie się ich środkami lokomocji. Mam tu na myśli stopa, lokalne autobusiki, pociągi, ale także bardziej tradycyjne pojazdy, jak np. wiejski wóz. Polecam!
 

Metod jest oczywiście znacznie więcej, ale miejsca w tym artykule na nie brak, więc przejdźmy do tego, co się dzieje później, gdy nawiążemy już nić porozumienia i gdy nasze rozmowy stają się coraz dłuższe i ciekawsze (bo to, że rozmowa jest „kluczem do miejscowych”, jest już chyba oczywiste).
 
Historie z terenu

Prowadząc badania na Ukrainie, poznałam wielu „miejscowych”, a wraz z nimi lokalne historie. Jedne zmroziły krew w żyłach, inne rozbawiły, a pozostałe nauczyły czegoś mądrego. Ze względu na folklorystyczną atrakcyjność, przytoczę te straszniejsze. 
 
Mleko

W jednej z wsi usłyszałam, że chodząc drogami, należy bardzo uważać, kogo się mija. Do dziś bowiem mieszkają tam czarownice postaci cieszące się złą sławą. Jedna z kobiet opowiadała, że dawno temu bardzo poważnie pokłóciła się z jedną z sąsiadek. Od tamtego dnia jej krowa dawała coraz mniej mleka. Sprawa była oczywista – sąsiadka jest czarownicą i to z jej powodu cierpi krowa. Należało jednak całą rzecz sprawdzić. Brat poszkodowanej udał się do podejrzanej kobiety, by kupić od niej mleko. We wsi dobrze wiedziano, że nie posiada ona krowy. Ta, o dziwo, sprzedała mu nie jeden a kilka litrów. Wychodząc z gospodarstwa, mężczyzna zajrzał przez okno chaty i dojrzał coś niezwykłego – pod sufitem lewitował kawał białej szmaty uformowanej na kształt krowiego wymiona. Reszta wydaje się już oczywista.

Którędy droga?

Na Ukrainie dość powszechnym zjawiskiem jest tzw. błud. Wpadają w niego nie tylko grzesznicy, lecz także niewinni obywatele. Jedna z historii opowiada o dziewczynie, która jak zwykle wracała lasem do domu. Ścieżkę znała dobrze, ponieważ pokonywała ją codziennie przez 15 lat swojego młodego życia. Tym razem coś jednak było nie tak. W pewnym momencie słoneczny dzień zamienił się w pochmurny, po czym rozpadał się drobny deszcz. Dziewczyna szła leśną ścieżką, lecz w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że źle skręciła. Chciała się cofnąć, lecz ku jej zdumieniu za plecami nie było już drogi, lecz gęste zarośla. Minęła leśną sadzawkę i poczuła, że coś lub ktoś za nią podąża – jakaś nieczysta siła, która nie pozwala jej się odwrócić ani przeżegnać (na odpędzenie złego). Błądziła po dobrze znanym lesie przez wiele godzin, z każdym krokiem opadając z sił. Ostatecznie wyszła na skraj wsi oddalonej od domu o 10 km.

Historie te opowiedziano mi nie jako folklorystyczne „smaczki”, ale jako przestrogę, gdyż jako przyjezdna, nie wiedziałam, co może mnie tu spotkać. Szczęśliwie nie zetknęłam się ani z czarownicą, ani z nieczystą leśną siłą. Mimo to opowieści te utkwiły mi w pamięci, podobnie jak myśl, że będąc tu na wycieczce z biurem podróży (o ile to kiedykolwiek będzie realne), nigdy bym tych ludzi nie poznała. Sądzę, iż byłaby to niepowetowana strata! 

 

  pwd. Barbara Dziwani – przyboczna w 56 WDS „Ignis” oraz 56 WGZ „Włóczykije”. Studentka III roku Etnologii na UW (w trakcie pisania pracy licencjackiej na podstawie badań prowa
dzonych na Bojkowszczyźnie). Animatorka Dziecięca.