Co wolno, a czego nie wolno
Niedawno dziennikarka Na Tropie w rozmowie z instruktorem Głównej Kwatery usłyszała, żeby uważała, o co pyta i co pisze, bo reprezentuje gazetę wydawaną przez ZHP. „Pamiętajmy, że jesteście gazetą ZHP” – padły słowa. Chwilę potem interlokutor pogroził palcem i zapytał „czy ma pogadać z naczelnym?”. Nic się nie stało?
To by było dla Na Tropie szalenie wygodne! Moglibyśmy sobie napisać, że wolność słowa w naszej organizacji jest zagrożona, że próbuje się nam zamknąć usta, że teraz to na barykady, że się nie damy, że będziemy stać na straży wolności. Ot, taka dziennikarska powinność w wersji mikro.
Zanim rzeczony instruktor „pogadał z naczelnym”, naczelny pogadał z instruktorem. Wielce mnie bowiem ciekawiło, co też mógł mieć na myśli ów rozmówca naszej dziennikarki. Okazało się, że znów się okopałem w jakimś okopie i w tym okopie szukam szóstego dna. W tych dwóch niewinnych zdaniach wypowiedzianych przez wspomnianego instruktora nie było nic poza szczerą troską o jakość naszej gazety.
Aha, znowu przesadzam – pomyślałem sobie.
Ale czy na pewno?
Czy wypowiedzi, która padła w tamtej rozmowie, nie można uznać za dwuznaczną? Być może, gdyby została ona skierowana do mnie czy szefowej Zespołu Wędrowniczego, zostałaby ona po prostu potraktowana z przymrużeniem oka. Tyle że tak się nie stało. Te słowa padły w rozmowie z młodą adeptką dziennikarstwa, która poprosiła o komentarz do sprawy. W odpowiedzi najpierw dostała emocjonalny wykład w stylu „czy druhna wie z kim druhna rozmawia”, a zaraz potem pogrożono jej palcem. Nic się nie stało?
Kilka miesięcy temu napisał do mnie redaktor hufcowej gazety. Miał poważny problem. Komendant hufca zgodził się na wywiad. A potem podczas autoryzacji pozmieniał w nim wszystko, co mu się nie spodobało. I nie dlatego, że to, co na papierze, nie było zapisem jego wypowiedzianych wcześniej słów. Zupełnie nie. Otóż rzeczony komendant usiadł w zaciszu mieszkania, wziął do ręki tekst i uznał, że w niektórych miejscach palnął jakąś głupotę albo zmienił zdanie, albo to, co powiedział, może mu zaszkodzić. Więc poskreślał, pozmieniał i odesłał do gazety. I redaktor pyta:
– Wolno mu?
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo jak odpowiedzieć na to pytanie? Zgodnie z prawdą czy zgodnie z praktyką?
Odpowiedzmy zgodnie z praktyką: pewnie, że mu wolno. Ten komendant jest jednocześnie wydawcą hufcowej gazety. Daje na nią pieniądze, decyduje o tym, kto będzie naczelnym, jest przełożonym osób, które w niej pracują i jednym podpisem może zdecydować, że ich harcerskie życie stanie się nieznośnie uciążliwe. Może więc sobie pozmieniać dziennikarski zapis wywiadu tak, jak chce, bo po prostu nikt nic mu nie zrobi. Kto pójdzie na wojnę za jakiś tekst w hufcowej gazecie? Nikt nie pójdzie, po co sobie życie psuć. W ostateczności wywiad z komendantem się nie ukaże i będzie to wyraz heroizmu prowadzącego ją redaktora.
Czy wolno instruktorowi Głównej Kwatery kierować dwuznaczne słowa w kierunku młodej dziennikarki? Przecież taki instruktor GK głupi nie jest, więc doskonale sobie zdaje sprawę, jak te słowa mogą zostać odebrane. Nie jest w takiej rozmowie osobą prywatną, nie jest jakimś tam instruktorem, ale reprezentuje władzę. To tak, jakby premier w rozmowie z dziennikarzem dziennika Rzeczpospolita (którego współwłaścicielem jest państwo) otwarcie powiedział „proszę pamiętać, kto jest właścicielem Pana gazety i kto Panu płaci”. Jeśli dziennikarz ma kręgosłup, to pierwsze, co zrobi, to umieści te słowa w swoim tekście. Jeśli jest młody i drży o swoją pracę na trudnym medialnym rynku? Pewnie łyknie pigułę i zada łatwiejsze pytanie.
Wszystkie te problemy wynikają z faktu, że wydawcami mediów harcerskich są bezpośredni harcerscy przełożeni ich twórców. Narzekanie na tą sytuację byłoby wołaniem na pustyni, bo przecież alternatywy nie ma. Tak musi być i taki stan rzeczy jest jedynym możliwym. Ale nie oznacza to, że nad wszystkimi patologiami takiego stanu rzeczy mamy przechodzić do porządku dziennego. Bo tak jest?
Tak jest, ale tak nie ma być. Komendantowi hufca nie wolno redagować wywiadu z nim samym jak chce, wykreślając wcześniejsze wypowiedzi, bo to oznacza, że kompromituje wszystkie ideały, na straży których stoi będąc wychowawcą. A instruktorowi Głównej Kwatery nie wolno używać dwuznaczności i niedopowiedzeń. Wolno natomiast od niego oczekiwać doświadczenia i inteligencji, która pozwoli mu przewidzieć skutki swoich wypowiedzi.
Filip Springer - redaktor naczelny "Na Tropie", szef zespołu promocji Wyprawy Wędrowniczej 2007, były drużynowy 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki”. Dziennikarz i fotoreporter współpracujący z prasą ogólnopolską.