Coś między pruderią a pleceniem

Archiwum / 05.02.2008

Pluralizm to słowo, które kiepsko mi się kojarzy. Rozmawiałam kiedyś z dziennikarzem lokalnego radia o konferencji, którą wówczas organizowaliśmy w kole naukowym i licho podkusiło mnie, żeby właśnie „pluralizmu” użyć w swojej wypowiedzi. Efekt był dość opłakany, bo zamiast wygłosić elokwentne zdanie, język mi się na pluralizmie poplątał i wyszło coś pomiędzy pruderią a pleceniem. Andronów zapewne.

Chcąc go nieco oswoić, można powiedzieć, że pluralizm znaczy tyle, co akceptowanie wielości poglądów, zapatrywań i stanowisk. Brzmi znacznie lepiej, prawda?
Mimo przykrych skojarzeń zaznaczonych we wstępie lubię pluralizm, bo przypomina o tym, że nie jest się samemu, a przynajmniej we dwójkę. Wprawdzie czasem ktoś wyrwie się przed szereg, a inny nie nadąża i opóźnia marsz, ale jest komu dotrzymać kroku i towarzystwa. Zawsze jakoś raźniej. Jest z kim podyskutować, posprzeczać się, popodpatrywać ciekawych rozwiązań.
Wygląda też na to, że nie tylko ja jestem miłośniczką takiej różnorodności.
Niektórzy wpisują ją w zasady funkcjonowania społeczeństwa jako niezbędny element gwarantujący działanie demokratycznych procedur. Tylko bowiem, kiedy do głosu (i urny) dopuszczeni są przedstawiciele różnych opcji, grup i społeczności, wtedy powstaje nadzieja, że i inni będą mogli lepiej wyrobić sobie zdanie na jakiś temat i nikt nie poczuje się pominięty. Pluralizm daje też szansę na faktyczny wybór, bo zakłada, że możliwych rozwiązań będzie więcej niż jedno.
Zostawmy jednak na chwilę społeczne dywagacje i przenieśmy się bliżej nauk przyrodniczych. Ewolucjoniści twierdzą, że jeśli jakaś grupa zwierząt, antylop, dajmy na to, jest wyobcowana od innych, trzyma tylko ze sobą, a z innymi grupami tego samego gatunku kontaktów nie utrzymuje, wtedy, z biegiem pokoleń, zwierzęta takie stają się coraz mniej odporne na różne choroby i coraz mniej przystosowane do zmieniających się warunków. Jeśli natomiast jakaś antylopia ekipa spotyka się z innymi, wspólnie zdobywa pożywienie, buduje schronienia i prowadzi przynajmniej część życia, wtedy obie kontaktujące się populacje mają się lepiej, bo ich wzajemne potomstwo jest coraz bardziej przystosowane do zmieniającego się otoczenia. Wszyscy zyskują!
Kończąc te rozważania wokół pluralizmu, chciałabym je odnieść do naszego harcerskiego podwórka. Podpierając się dwoma przykładami gorąco zachęcam Was do przyjęcia pluralistycznej postawy względem ruchu harcerskiego. Wierzę bowiem głęboko, że czerpanie z doświadczeń i dorobku innych drużyn, hufców i organizacji, otwarcie się na odmienność i ciekawa postawa względem tego, jak inni wędrują, rozpalają swoje watry i zdobywają naramienniki, może być dla wszystkich kształcąca. Może dać przekonanie o tym, że więcej osób wybrało harcerski styl życia, i że życie to przybiera wiele kolorów. Być może spotkanie, wspólna impreza czy biwak z drużyną z innej organizacji zainspiruje Was do czegoś? Może podpatrzycie jakieś świetne pomysły, albo w burzliwej dyskusji zastanowicie się dobrze nad własnym zdaniem? Wyjście w świat pozwala nie tylko tworzyć więzi, o których dużo mówimy w okolicy 22 lutego, zwyczajnie może się opłacić.

  phm. Zuzanna Zaleska – zastępca szefa Harcerskiej Szkoły Ratownictwa, instruktorka Namiestnictwa Wędrowniczego "Entelechia" w hufcu Warszawa Żoliborz, prywatnie studentka V roku nauk politycznych na UW, pracuje w Fundacji Dzieci Niczyje.