Cudu nie było
Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata, według D’Abernona, to jedno z ważniejszych wydarzeń w historii Polski XX wieku. Aby zwycięstwo było możliwe, potrzebne były nie tylko zryw i poświęcenie wszystkich Polaków, dobrze opracowany plan, ale przede wszystkim autentyczny lider. Ta historia mówi nam wiele o tym, jak ważne jest mieć wizję i konsekwentnie ją realizować.
Kontekstu historycznego nie chcę nakreślać, średnio rozgarnięty wędrownik zna historię wojny polsko-bolszewickiej z lat 1919-1921. Operacja wileńska, wyprawa kijowska, ofensywa Tuchaczewskiego i nagle sama Bitwa Warszawska. Wydarzenie było tematem wielu publikacji naukowych, popularnonaukowych, dzieł sztuki (słynnego obrazu Jerzego Kossaka) czy kultury (m.in. okrutnego obrazu z Szycem w roli głównej). Pozostał też mit Cudu nad Wisłą, jakoby Polacy nie byliby w stanie przeprowadzić kontrofensywy znad Wieprza bez wsparcia boskiej opatrzności. Autorem tego cudu miał być generał Tadeusz Rozwadowski, Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w czasie Bitwy. Parę lat temu wywiązał się dyskurs historyczny na temat ról Józefa Piłsudskiego i Tadeusza Rozwadowskiego w zwycięstwie. Swoimi słowami mogę to podsumować, że prowadzony jest spór pomiędzy wyższością kompozytora nad dyrygentem.
Piłsudski ponosił osobistą i polityczną odpowiedzialność za każde niepowodzenie,
Spór ten roztrząsa się, zwiększając rolę generała, oskarżając o tchórzostwo marszałka i innym żonglowaniem źródłami historycznymi. Jednak różnica w ocenie obu postaci będzie do odszukania w jednym istotnym aspekcie – kwestii odpowiedzialności. To Piłsudski wziął na siebie odpowiedzialność naczelnictwa państwem jeszcze w 1918 roku, to on ponosił ciężar najwyższej władzy wojskowej i cywilnej w odradzającej się, klejonej w pośpiechu z trzech zaborów Rzeczypospolitej. Generał pełnił istotną i kluczową rolę, jednak prowadził działania na dość wąskim wycinku walki o utrzymanie niepodległości – w aspektach militarnych. Piłsudski zaś ponosił osobistą i polityczną odpowiedzialność za każde niepowodzenie, którego autorem byłoby państwo polskie. Ciężar gatunkowy decyzji, którą podjął Piłsudski – decydując się na objęcie tej funkcji – jest nie do wyobrażenia dla współczesnego czytelnika. Nie było to jednak pochopne, bo wcześniej prowadził działalność wydawniczą, formował lokalne struktury Polskiej Partii Socjalistycznej i nie przeszkodziły mu w tym kary więzienia. To był proces formujący go jako lidera i przygotowujący grunt pod to, aby z lidera stać się formalnym przywódcą. I właśnie o przywództwie i odpowiedzialności jest ten felieton.
Wnioski z historii
Sam miewałem wątpliwości przed podejmowaniem różnych funkcji.
Mimowolnie mam ochotę przekładać tamte realia na współczesność i to, jaki żywot wiódł marszałek, po prostu mnie zdumiewa. Współczesne kształtowanie się liderów jest prostsze, szybsze, ale również bardziej teoretyczne i pozbawione praktycznej realizacji. Do tego globalnie mamy zniechęcenie do podejmowania się długotrwałych zobowiązań (na przykład funkcji w harcerstwie), a pierwszeństwo nad funkcjami mają zadania (które są krótsze, prostsze i mniej angażujące – jeśli wierzyć prawidłom wynikającym z Grywalizacji). Kończy się tym, że nasi harcerscy liderzy nie mają problemu z realizowaniem zadań na rzecz ZHP, ale gdy przychodzi potrzeba wzięcia sznura to odpowiada głucha cisza. Sam miewałem wątpliwości przed podejmowaniem różnych funkcji. Zwykle wtedy pomagało mi spojrzenie na moje wzorce i dojście do wniosku, że pełnione przez nich role wcale nie muszą być takie przytłaczające i wszystko zależy od tego, jak sobie to człowiek ułoży. Jednocześnie też nie pomagało narzekanie drzewniejszych druhów na młodszych, którzy mają nie brać odpowiedzialności, choć sami nie święcą osobistym przykładem.
Nasza najwyższa władza odczuła problem poniekąd z tym związany. W szczytowym momencie mieliśmy troje kandydatów na naczelnika, jednak dwoje wycofało się mając swoje powody. Złośliwi stwierdzą, że nie mieli jasne wizji i zebranej drużyny. Natomiast hm. Martyna Kowacka z odpowiednim wyprzedzeniem sformułowała wizję, zebrała zespół, przeprowadziła kampanię promocyjną, spotykała się z delegatami. Wizja zaś jest kluczem do wspomnianej wcześniej odpowiedzialności, którą osoba odpowiedzialna bierze niezależnie od wyniku – sukcesu czy porażki. Łatwo jest sobie wyobrazić logikę braku transparentności na zjeździe – przecież wystarczy policzyć szable na miejscu i dopiero wtedy się zdecydować, czy ujawniamy swoją kandydaturę.
Nie wzięcie odpowiedzialności to przede wszystkim uniknięcie ryzyka potencjalnej porażki, która może się wydarzyć. Gdyby chcieć sparafrazować słowa Bartoszewskiego – Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto. To tutaj uczciwość nie dość, że popłaciła, to jeszcze była warta zaufania delegatów.
Nie bójcie się brać odpowiedzialności tylko dlatego, że istnieje ryzyko porażki
Z tym też przesłaniem mogę przyjść do tych, którzy w tym roku pełnić będą jakieś funkcje – od drużynowego do naczelniczki – nie bójcie się brać odpowiedzialności tylko dlatego, że istnieje ryzyko porażki. Ryzyko istnieć będzie zawsze, to swoją mądrością musicie pełnić funkcję tak, by zagrożenia unikać bądź je minimalizować. Po gdańsku powiedziałbym Nec temere, nec timide, czyli ani pochopnie, ani nieśmiało. Niech wspomnienie odpowiedzialności, jaką wziął na siebie marszałek Piłsudski, będzie motywacją i przykładem dla was na ten rok. Bo aby osiągać cele wielkie, trzeba budować na bardzo solidnych fundamentach.
Przeczytaj też:
Jacek Grzebielucha - były drużynowy 7 GIDH "Keja" i były komendant Szczepu Szturwał, sercem w Chorągwi Gdańskiej - ciałem we Wrocławiu. Prawnik-urzędnik, pasjonat za dużej liczby rzeczy. Znawca memów.