Czeskie dzieci czczą Niemca
„Tradycja to… coś ekstra… ekstradycja. Jeżeli dana osoba ma furę i zostanie jej ona porwana, to porywacz musi właścicielowi zwrócić samolot. To jest właśnie tradycja, że mu ją muszą oddać! To stara tradycja, jeszcze z początku lotnictwa”. Pamiętacie cytat z „Misia”? Przypomniał mi się, gdy Redaktor Naczelny wysłał mnie z sondą pt. „Czym jest obrzędowość harcerska?”.
Obrzędy harcerskie… chodzi o to, że jak jest Święto Zmarłych to sprzedają znicze na cmentarzach? No, w sumie dobry pomysł – wzrusza ramionami Jagoda, studentka sinologii. – Nie wiem, w jakich innych obrzędach uczestniczą. No mają mundury, dla mnie śmieszne są te mundury, podobnie, jak i całe harcerstwo, nie mogłabym mieć chłopaka z harcerstwa, myślę – stwierdza dziewczyna. – Duzi ludzie przebrani za dzieci, co to ma być właściwie? O, jeszcze kojarzy mi się, że jak robimy w domu ognisko to wujek woła, żeby je rozpalić „po harcersku”, czyli jedną zapałką. Pewnie to jakaś tradycja, ale nie wiem do końca jaka. Że niby ten co rozpali od jednej zapałki jest jakiś lepszy i bardziej harcerski niż ten co od dwóch? Głupi sposób, by kogoś oceniać.
Kult kolonizatora
Celem artykułu miało być zaprezentowanie opinii ludzi spoza ZHP. Większość z nich wykazywała wyjątkową obojętność wobec tematu, a nawet wrogość. Po części wynikało to z nieznajomości obrzędów, a nawet dokładnego znacznie samego terminu. Skojarzenia nie wykraczały zwykle poza ognisko czy śpiewanie piosenek. Ktoś pomyślał o mundurze, ktoś inny sądził, że obrzędem mogą być sprawności harcerskie. – Zastanówmy się na początku, czym jest obrzęd? – zmarszczył nos świeżo upieczony magister etnologii, specjalizacja afrykańska, Robert. – To działanie mające na celu integrację grupy, dokładnie opisane w kultowym dziele Arnolda van Gennepa „Rites du passage”, czyli „Obrzędy przejścia”. Według van Gennepa w każdej biografii wyróżnić możemy kluczowe chwile, takie jak narodziny, wejście w dorosłość, ślub czy pogrzeb, którym towarzyszyć będą obrzędy. Robert wyciąga z półki zakurzony oryginał książki belgijskiego badacza. – Ludzkość wymyśliła obrzędy, by celebrować szczególnie ważne sytuacje. Czy takie sytuacje zdarzają się w harcerstwie? Chyba nie, tak więc harcerskie obrzędy muszą być jakimiś popłuczynami i udawaniem. Zwłaszcza gdy się pomyśli, co za jeden to całe harcerstwo wymyślił. Jak się nazywa ten facet, co kolonizował RPA? – Robert wystukuje coś gorączkowo na swoim laptopie. – Oto cytat na temat waszego Baden Powella ze strony szczepu NIEPRZEMAKALNI: „Tam (w Afryce) zostaje mu (Bi Pi) przydzielone zadanie uwolnienia spod dyktatury wodza Prempeha plemienia Aszanti. Wykorzystuje do tego celu samych Aszantów tworząc z nich grupy skautowe i łącząc ze skautami brytyjskimi. W 1896 roku udaje mu się otoczyć Prempeha i wziąć do niewoli. (…) Wyjeżdża do Bulawayo w górach Matopa, gdzie czarownik Uwini wraz ze swoim plemieniem Matabele głosi, że bóg nakazał mu zabijać wszystkich białych, więzi wodzów Matabele i czarownika, gdy ci po uraczeniu się mocnym piwem zasypiają. Jednak dopiero po rozstrzelaniu czarownika, reszta plemienia poddaje się.” Nie wiem, co w tych propagandowo przerobionych informacjach dostrzega harcerz, ale dla mnie to prosty przekaz, że bohater, o którym pewnie skauci śpiewają piosenki przy ognisku, które pewnie wydaje im się obrzędem, choć nim nie jest, że Baden Powell to – denerwuje się nie na żarty Robert – facet, który był skrajnym rasistą i z bronią w ręku zabijał ludzi walczących o swoją wolność i swoją ziemię. Jaką wartość ma budowanie obrzędowości na takiej postaci? To tak jakby, nie przymierzając, czeskie dzieci czciły Niemca, który zaproponował rozbiór Polski i dorabiały jeszcze do tego ideologię o tym, że Niemiec musiał napaść, bo go Polacy nie lubili! Powinniście znaleźć lepsze wzory…
To, co najgłupsze
– Chcesz definicję obrzędowości? Moim zdaniem to wszystko to, co najgłupsze w harcerstwie – stwierdza Kamila. – Jako socjolog doceniam samą definicję organizacji, która ze względu na intensywnym przepływ informacji między członkami grupy jest ważnym ogniwem socjalizacji wtórnej – cokolwiek chciała przez to powiedzieć Kamila, brzmiało poważnie. – Ale same obrzędy, jakieś ogniska czy minuty milczenia przypominają mi jakieś zachowania sekciarskie i narażają uczestników na śmieszność w oczach postronnych.
Co ciekawe większość rozmówców rozdziela współczesne harcerstwo od harcerstwa w czasie II wojny światowej. – „Kamienie na szaniec”, Powstanie Warszawskie to było coś. Pewnie wtedy, jak siedzieli harcerze w ruinach i myśleli, że mogą zginąć, to jak mieli jakąś wspólną piosenkę, to im dodawało to jakiejś odwagi – wyjaśnia Jagoda. – Ale jak tę samą piosenkę śpiewa teraz jakiś harcerz i się wczuwa to jaki jest sens? Przecież to fałsz okropny! Trzeba robić coś na swoje konto, a nie podszywać się pod to co robili inni – gestykuluje. Podobnie myśli Martina, studentka chemii: – Dzisiejsze harcerstwo to tylko jedno z wielu możliwych hobby. Nikomu nie zabraniam, ale też sama się nim nie interesuję. Wydaje mi się, że ludzie idą do harcerstwa, bo chcą mieć jakąś swoją grupę, tylko że obecnie, gdy jest internet i pełno innych możliwości, taką grupę łatwo znaleźć gdzie indziej – przedstawia swoje stanowisko. – Nie mam pojęcia o harcerskiej obrzędowości, samo hasło brzmi strasznie poważnie. Pewnie chodzi o jakieś obyczaje, których my, ludzie „spoza”, nie znamy. Nie wiem, jaki jest ich cel. Wiem, o co chodziło harcerzom dawniej. Może też obrzędowość to coś nie na pokaz, bo jako nie-harcerka nigdy się z nią nie zetknęłam.
Wolałam podchody
Dla Magdy, która do ZHP należała krótko w dzieciństwie, to głównie wspomnienie o „Nocy strachu”. – Tak się u nas nazywał chrzest obozowy. Miałam 8 lat, gdy do namiotu wbiegli ludzie z latarkami i kazali nam się ubierać. Zadanie polegało na przejściu w kompletnych ciemnościach wyznaczonego kawałka drogi. Umierałam ze strachu, gdy nagle z rowu pokazała się ludzka ręka, za drzewem stał facet z siekierą, a z góry nagle spadł mi na głowę koc – wzdycha Magda. – To był wielki stres i kiedy już przeszłam przez chrzest, wcale nie zależało mi na odznace. Ważne było, że to już koniec. A tak w ogóle wolałam podchody – kończy dziewczyna. Dalsze podpytywanie znajomych nie przynosi większych rezultatów. Zrezygnowana, wracam do domu. Już na podwórku, z mroku gęstego prawie jak podczas „Nocy strachu”, wyłania się pani Jackowska. Sąsiadka, która wszędzie pojawia się z pieskiem, przygodę z harcerstwem zakończyła 52 lata temu: – I wtedy też nie chodziło o obrzędy. O ładnych chłopców z drugiej drużyny, którzy podchodzili nasz obóz i o spływy kajakowe i o to, że jak miałam I komunię, a nic nie było w sklepach, to drużynowa załatwiła mojej mamie szynkę – uśmiecha się lekko. – Wydaje mi się, że obrzędy to jest zawsze coś narzucone z góry, część przeszłości, którą ktoś chce w drużynie przekazywać dalej i którą powinno się szanować. Jak na apelu śpiewaliśmy hymn ZHP i ładnym chłopak do mnie mrugnął okiem to też chichotałam, a nie interesowałam się słowami
piosenki. A obrzędy przez to, że są stare, zawsze są trochę niemodne. Ale dodają harcerstwu romantycznej otoczki.