„Człowiek Słoń”
David Lynch słynie z filmów, po których widz zastanawia się co właściwie przed chwilą się stało. Jego obrazy często są niesamowicie odrealnione. Sen miesza się z jawą, ciężko rozpoznać rzeczywistość. My zajmiemy się prawdopodobnie najbardziej prawdziwym z jego filmów, opartym na faktach „Człowiekiem Słoniem”.
Filmowy John Merrick jest człowiekiem, który urodził się z ciężkim schorzeniem i licznymi deformacjami. Opuszczony przez rodziców jest od dziecka atrakcją cyrkową. Jego sadystyczny opiekun przedstawia Johna jako najstraszniejszy wybryk natury. Pewnego dnia na pokaz trafia chirurg z londyńskiego szpitala i postanawia zainteresować się Merrickiem. Lekarz płaci opiekunowi za możliwość zbadania jego podopiecznego i zaprezentowania go na wykładzie.
Człowiek Słoń po powrocie do cyrku zostaje ciężko pobity. Jeden z pracowników zawiadamia o wydarzeniu lekarza, który szybko bierze Merricka pod swoją opiekę. Wkrótce John zostaje mieszkańcem szpitala, gdzie zaczyna mówić, czytać i budować makietę kościoła, który widzi ze szpitalnego okna. Po pewnym czasie zaczyna być odwiedzany przez londyńską socjetę, poznaje nowych ludzi. Pod przykrywką sielanki zbliża się jednak niebezpieczeństwo powrotu do dawnego życia w klatce.
Lynch potrafi budować sceny pełne niepokojącej muzyki i obrazów, dzięki czemu jego filmy budzą niesamowicie dużo emocji. Nie inaczej jest w „Człowieku Słoniu”. Czarno-biała, mroczna historia, osadzona w wiktoriańskiej Anglii wzbudza wiele, trudnych do nazwania, uczuć. Widz, sam niemal, zaczyna odczuwać gnębiącą bohatera samotność i poczucie niesprawiedliwości. Niewiele filmów robi takie wrażenie jak ten obraz z 1980 roku.
Film otrzymał osiem nominacji do Oskara, w tym za rolę pierwszoplanową (John Hurt), najlepszy film, reżyserię, scenariusz i muzykę. Co prawda obraz Lyncha nie zdobył żadnej statuetki, ale winić można za to bardzo silną konkurencję („Wściekły byk” – Scorsese, „Tess” – Polański). Nie wypada pominąć drugoplanowej roli chirurga, w którego wcielił się, wówczas dość młody, Anthony Hopkins..
„Człowiek Słoń” jest jednym z łatwiejszych w odbiorze filmów Lyncha. Nie wymaga skomplikowanej interpretacji. Porusza problem powierzchowności i oceniania ludzi po pozorach czy wyglądzie, w prosty sposób pokazuje, że najważniejsze jest wnętrze człowieka. Merrick, mimo swoich deformacji, jest człowiekiem czującym i myślącym tak jak inni. Przedstawiona historia jedynie szczegółami różni się od swojego pierwowzoru – życia Josepha Merricka. Warto o tym pamiętać, oglądając dzieło Lyncha.
Można uznać za wadę filmu zbyt oczywiste przedstawienie dobra i zła. W scenariuszu nie znaleziono miejsca na postaci moralnie niejasne. Widz od razu wie, kto jest bohaterem pozytywnym, a kto negatywnym. Taka konwencja nie wpływa jednak na przyjemność płynącą z oglądania.
Ciężko stwierdzić czy kult piękna fizycznego jest problemem dzisiejszych czasów, czy sprawą, z którą ludzie zmagają się od zawsze. Faktem jest jednak, że oceniamy innych po pozorach i że warto z tym walczyć. Obraz rozprawia się z tym problemem w interesujący sposób, a charakterystyczny styl Davida Lyncha sprawia, że nie jest to kolejna nudna obyczajowa papka, a artystyczne dzieło. Naszpikowany wzbudzającymi niepokój scenami, film oglądamy z zapartych tchem.
Zachęcam do sięgnięcia po „Człowieka Słonia”. Jest to dzieło, któremu bez wątpienia warto poświęcić trochę czasu. Odarty z cukierkowości, niesie ze sobą ważne przesłanie – należy walczyć z nietolerancją, bo każdy zasługuje na szczęście. Moim zdaniem to jeden z tych filmów, który spodoba się każdemu.