Czy jeszcze Inter Pares?
Warto przyjrzeć się naszemu systemowi, temu, jak on działa i co należy w nim zmienić. W końcu już kilka lat od jego wprowadzenia upłynęło. Chciałbym w kilku artykułach przyjrzeć się naszej metodyce. Najpierw o drużynowym i kształcie drużyny.
Kim jest drużynowy w drużynie wędrowniczej? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. I pojawia się tu, przynajmniej moim zdaniem, kilka sprzeczności.
Rola drużynowego
Wiemy na pewno, że jest primus inter pares. Primus na pewno, ale czy zawsze inter pares? Ok, chodzi o podejmowanie decyzji. Ale czy tylko o to powinno chodzić?
Mam 29 lat. Nie jestem już wędrownikiem, ani instruktorem w wieku wędrowniczym. Nie czuję się także inter pares z 16 latkami, co chyba jest logiczne. Jaka powinna być moja rola? Czy na pewno na równi z wędrownikami? Czy powinienem razem z nimi zdobywać znaki służb, realizować projekty? Po co, czy mnie to rozwija, czy nie jestem na to za stary?
Z drugiej strony rozumiem potrzebę motywowania wędrowników do pracy, rozumiem potrzebę bycia wśród nich, nie gdzieś tam na górze (co nie byłoby zgodne z Metodą). A więc może nie wśród nich, tylko OBOK? A co z rolą drużynowego, z przykładem osobistym, siłą autorytetu?
Ale co z drużynowymi w wieku wędrowniczym? Młodymi instruktorami? Jaka wtedy jest ich rola i jak to rozegrać systemowo?
I wreszcie jak pogodzić związkowe przepisy, konieczność przeszkolenia do funkcji i wychowanie następcy (czyli wskazanie przez drużynowego) z demokratycznym wyborem? Może drużyna ma w nosie pomysł drużynowego na swojego następcę, co to – monarchia?
I wreszcie najważniejsze – co jest lepsze dla wędrowników? Chyba nie muszę pisać o tym, że istotą tej metodyki jest pchnięcie wędrownika w życie, z dobrym bagażem wartości i umiejętności, ułatwienie mu startu w dorosłość.
Stary czy młody?
Zadawaliście sobie takie pytania? Wierzę że część z was tak. Ja dodałem do moich przemyśleń obserwacje innych organizacji skautowych i przemyślenia po rozmowach z innymi instruktorami.
Zanim jednak napiszę o co chodzi, chciałbym przeanalizować modele znajdujące się na dwóch biegunach. Z założenia odrzucam model drużynowego wędrowniczego – despoty, bo on po prostu jest zły i nie ma o czym gadać.
Po pierwsze drużynowy zupełnie spośród równych. Grupa 17-stolatków wybiera spośród siebie lidera. Jakie są plusy? Na pewno samorządność. Drużyna taka będzie podejmowała decyzje w miarę demokratycznie, taki drużynowy nie wejdzie na głowę. Zespół uczy się pracować, musi wiele rzeczy robić wspólnie, nie ma starszego, na którego można wszystko zrzucić. Nie ma poczucia złudnego bezpieczeństwa, jest „wasz los w waszych rękach”.
A wady? Przede wszystkim brak doświadczenia. Idea może być piękna, ale rzeczywistość bywa brutalna. Konflikty w drużynie, brak chęci do działania. 17 latek mający problemy z samym sobą musiałby motywować resztę drużyny. Poza tym przecież przydałaby się osoba, która przebije się ze sprawami wędrowników w hufcu, czy w chorągwi. Nie wszyscy będą poważnie traktowali 17, czy 18 latka.
Tych problemów nie ma drużyna z drużynowym podharcmistrzem, powiedzmy 30, czy 35-letnim. Zęby zjadł na harcerstwie, wszędzie drużynę wkręci, konflikty też rozwiąże. Obóz nie będzie problemem, w końcu ma uprawnienia. Tylko, czy… demokracja tam jest rzeczywiście demokracją? Czy młodzi ludzie ZAWSZE powiedzą otwarcie co ich gryzie? Czy nie będą przytłoczeni autorytetem drużynowego? Czy nie będzie tak, że drużynowy widząc, że coś nie wychodzi odruchowo sam zacznie to naprawiać, nie pozwalając na uczenie w działaniu? Na sparzenie się?
A może kręgi?
W tych rozmyślaniach nigdzie daleko nie zaszedłem. Do czasu… Czasami jest tak, że aby wpaść na jakiś pomysł należy wyjść poza pewne ramy myślenia.
A gdyby tak zamiast drużyn wędrowniczych istniały KRĘGI WĘDROWNICZE? Członkiem takiego kręgu mógłby być tylko wędrownik (lub młody instruktor w wieku wędrowniczym, to tak naprawdę temat na oddzielny artykuł) i właśnie spośród siebie wędrownicy wybieraliby przewodniczącego, czy może wodza?
Miejsce dorosłego instruktora byłoby obok. Oczywiście mógłby w takim, czy innym stopniu brać udział w życiu drużyny, motywować ją, czy wspierać, ale to nie on grałby pierwsze skrzypce.
Ale co jeśli jednak następowałby konflikt pomiędzy nim, a wybranym wodzem? W końcu dorosły instruktor ma często większy autorytet i rozwinięte umiejętności przekonywania do swoich racji…
Z drugiej strony i tak brakuje nam wyszkolonych instruktorów wędrowniczych.
Więc może niech kręgi wędrownicze będą takimi wędrowniczymi małymi grupami, z wodzem wybranym spośród siebie, a wspomniany instruktor kimś w rodzaju namiestnika w hufcu, spinającego wszystko razem. Taki… meta krąg. Niemalże jak zastępy i drużyna. Ale tak bym tego nie nazywał, bo to rodzi komplikacje i odwołania do metodyki harcerskiej, które są niepotrzebne. I krąg to coś zawsze bardziej partnerskiego, tak mi się przynajmniej wydaje.
Systemu jeszcze dokładnie nie przemyślałem i pewnie ma sporo dziur, nie wiem czy w ogóle można mówić tu o systemie. Trzeba się jeszcze nad nim zastanowić, szczególnie jeśli chodzi o szczepy. Ale myślę, że dałem wam trochę do myślenia!
hm. Michał Górecki – komisarz zagraniczny ZHP, wieloletni członek, a obecnie współpracownik Zespołu Wędrowniczego Wydziału Metodycznego GK ZHP, naczelny ogniomistrz serwisu Łatwopalni. Od niedawna drużynowy 64 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej „Everest”.