Daliśmy iskrę
Wyjdź w świat nie oznacza tylko zarzucenia plecaka i maszerowania po bezkres horyzontu, ale też wyjście do społeczeństwa. Otworzenie oczu na to, co nas otacza, analizę i zakasanie rękawów do pomocy. U nas służba to mówiąc ogólnie – aktywność społeczna.
Jeśli mówimy harcerz, to jakie skojarzenia chcielibyśmy usłyszeć od ludzi spoza organizacji? Pomocny? Aktywny? Dobry człowiek? A co możemy usłyszeć? Nie wiem, nie widziałem nigdy w działaniu? A, to ci, co grają i śpiewają na dworcach? Widziałem kiedyś, jak sprzedawali znicze i pakowali zakupy w markecie.
Co może lepiej o nas świadczyć niż działanie? Żadne piękne zdjęcia czy grafiki nas nie uratują, jeśli nie ma w naszej aktywności treści. Obok rozwoju, który zapewniamy wędrownikom, równie ważnym elementem naszych działań jest służba drugiemu człowiekowi, społeczeństwu, przyrodzie – na zewnątrz organizacji.
Cykliczna służba może być jak nawyk
Instruktorzy i drużynowi na jednym z paneli konferencji instruktorskiej podczas Wędrowniczej Watry w 2016 roku stwierdzili, że jedną z propozycji na aktywizację społeczną naszych wędrowników jest cykliczna służba, która będzie częścią życia, zadziała jak nawyk uczenia się dobrych zachowań. Służba sama w sobie powinna być naturalna, przemyślana i odpowiadać na potrzeby środowiska. W skrócie chodzi o to, by nie wymyślać jej na siłę, nie robić tego, co nam się wydaje potrzebne, ale działać tam, gdzie zachodzi faktyczna potrzeba.
Będzie to możliwe po dobrym przeanalizowaniu naszego otoczenia. Pomóc nam w tym mogą różne instytucje, które działają w regionie, zaczynając od rady osiedla, organizacji pozarządowych, miejskiego ośrodka pomocy społecznej, a kończąc na proboszczu najbliższej parafii. Przemyślana służba to taka, która odpowie na faktycznie potrzeby, rozwinie nas, zaktywizuje społecznie, będzie dla nas ciekawa i naturalna. Służba nie ma nas wyczerpać, tylko zmotywować do działania, dając pole do rozwoju, gdzie będziemy mogli wykorzystać nasze umiejętności.
Służba podczas biwaku
Idąc tym tropem, wraz z moją kadrą Widzewskiego Szczepu Harcerskiego „FLO” im. Floriana Marciniaka z Łodzi, określiliśmy profil instytucji, z którą chcielibyśmy nawiązać współpracę. Później razem z jednym z domów pomocy społecznej w Poznaniu, gdzie na początku listopada jechaliśmy na biwak, ustaliliśmy, czego potrzebują mieszkańcy ośrodka. Zastanowiliśmy się, jakie mamy umiejętności, czym możemy się podzielić i jak to wszystko zorganizować.
Mogliśmy indywidualnie docierać do ludzi, którzy tego potrzebowali
Dogadani w szczegółach, przygotowani jeszcze w Łodzi, zaopatrzeni w materiały – ruszyliśmy do działania. Nas było dwanaścioro, więc dzieląc się na dwuosobowe zespoły mogliśmy indywidualnie docierać do ludzi, którzy tego potrzebowali. Wykorzystaliśmy to, że jest nas wielu, mamy różnorodne zainteresowania i chęci do działania.
Przed tymi kilkoma godzinami służby byłem pełen obaw, czy sobie poradzę, czy dla tych ludzi to będzie atrakcyjne, czy dam radę nawiązać kontakt i czy oni w ogóle będą ogarniać, co się dzieje. Wszystkie obawy okazały się niepotrzebne, a radość u ludzi, którym poświęciliśmy czas była bezcenna – mówi Krzysztof Prószyński.
Niezwykle cenne przeżycie, gdy siedząc obok pewnej starszej pani, wsłuchując się w jej fascynującą opowieść czułam, że moja obecność sprawia jej radość: po prostu to, że jestem i słucham. Taką służbę polecam każdemu – wzajemność oddziaływań i szkoła empatii – dodaje Kamila Smyczek.
Prowadziliśmy osiem różnych warsztatów
W DPS-ie mogliśmy zająć mieszkańcom czas między 9.00 a 12.00. Podczas pierwszej godziny wspólnie śpiewaliśmy, zarówno dobrze znane uczestnikom piosenki jak i te, które znajdowały się w przygotowanych przez nas na tę okazję śpiewnikach. Przez pozostały czas prowadziliśmy osiem różnych godzinnych warsztatów. Osoby, które akurat nie były odpowiedzialne za śpiewanki czy warsztaty odwiedzały pensjonariuszy w pokojach, czasem opowiadając, czasem słuchając, a czasem rozmawiając. To już zależało od potrzeb.
Żeby wszystko przebiegało płynnie, omówiliśmy wcześniej tryb przekazywania informacji i działania na miejscu. Dzięki temu maksymalnie wykorzystaliśmy dany nam czas, ucząc się elastyczności i szybkiego reagowania na zmieniające się warunki czy nastawienie mieszkańców ośrodka.
Zostaliśmy obdarowani przez seniorów
Odczuwam dużą satysfakcję z tego, co zrobiliśmy dla tych ludzi. Wydaje się, że trzy godziny to mało czasu, ale jak widać wystarczyło, aby sprawić ludziom ogromną przyjemność, którą pewnie niektórzy zapamiętają do końca życia – mówi Martyna Karkusińska.
Wiem, że zrobiłam dużo dobrego, będąc tam dla tych ludzi. Zrozumiałam też, że nie każdy starszy człowiek musi siedzieć i „robić na drutach” – stwierdza Martyna Mikucka.
Anna Skóra z mojego szczepu przyznała, że wizyta w DPS-ie nie była dla niej wyzwaniem, bo poniekąd jest to naturalne środowisko jej działania. To nie znaczy, że wizyta była bezwartościowa. Długie opowieści z życia kobiety, która swoją młodość spędziła jako harcerka w Indiach, widok miłości pomiędzy żoną i mężem, który przybył do niej w odwiedziny czy też filmowy uśmiech i nieprawdopodobna radość 97-latki, gdy dzięki nam mogła zrobić coś po raz pierwszy w życiu. Nikt nam tego nie zabierze. Każdy z nas wyniósł z tego spotkania swoje doświadczenie, którym nieświadomi tego seniorzy nas obdarowali. Tego nie da się opisać słowami, tego trzeba osobiście doświadczyć! Po pełnieniu tej służby mam wrażenie jakbym to ja zyskała więcej z tego spotkania niż oni. Za to otrzymane dobro jestem im wdzięczna – opowiada.
Chętnie podzielimy się kontaktami
Cudownie byłoby kontynuować te działania, lecz jesteśmy z innego miasta. Co możemy zatem zrobić, by nasza służba miała kontynuację? Namówić poznańskie środowiska do przejęcia od nas pałeczki. Zwykłe śpiewanki raz na jakiś czas będą niesamowicie ważne dla tych ludzi, a wy możecie do takiej aktywności zaprosić również inne piony wiekowe. Chętnie podzielimy się kontaktami i całą wyniesioną wiedzą.
Chcemy też wysłać na święta pocztówki do każdego mieszkańca ośrodka. Jest ich 96, nas 12, ale każdy ma swoją drużynę. Nie jest więc problemem przygotowanie własnoręcznie wykonanych kartek dla wszystkich mieszkańców, a niejednemu z nich sprawi to ogromną radość.
Stała służba na miejscu
Czy zatem taka jednorazowa służba w naszym wykonaniu miała sens? W niedawnym wywiadzie w Na Tropie szef referatu wędrowniczego Chorągwi Krakowskiej Wojtek Kubica stwierdził, że jeśli do dużej służby znajdziemy wielu chętnych, wówczas możemy zrobić coś dużo szybciej. Zadanie rozłożone na małe potrzeby być może nie będzie wtedy wielkim wyzwaniem dla pojedynczej osoby, ale składając wykonaną pracę w całość będzie to już czymś wielkim i sensownym.
My daliśmy iskrę, umiejętności i narzędzia. Z części z nich, jak np. z zestawów do tworzenia własnych ozdób z origami wraz z nabyta wprawą, pensjonariusze będą korzystać po naszym wyjeździe, a to cieszy.
Co z nami? Każda z naszych jednostek bierze udział w hufcowym programie aktywności społecznej. Polega on na nawiązywaniu kontaktów z różnymi instytucjami w Łodzi. Potrzeby są dobrane pod konkretne drużyny. Angażujemy się w stałą służbę u nas na miejscu, od zucha do wędrownika. Całością projektu w hufcu Łódź-Widzew zajmuje się phm. Kamila Smyczek HR, która chętnie dzieli się swoją wiedzą i podejściem jak wprowadzić dobrą służbę w czyn, bo zawodowo szkoli się w tym kierunku. Gdybyście szukali więcej informacji na ten temat, to polecamy kontakt za pośrednictwem fanpejdża naszego szczepu na Facebooku.
Baden-Powell mawiał „Starajcie się zostawić ten świat choć trochę lepszym, niż go zastaliście”. Do końca życia nie zapomnę radości i zaciekawienia w oczach ludzi uczestniczących w naszych warsztatach. Każdy znalazł coś dla siebie, czy miał 30 czy 100 lat. Uśmiech tych wszystkich ludzi wynagradza wszelkie trudy służby – zauważa Michał Sobczak.
Justyna Rędzikowska - harcmistrzyni, szczepowa Widzewskiego Szczepu Harcerskiego FLO im. F. Marcianiaka z Łodzi, komendantka kursów Drużynowych Wędrowniczych #Dreamcraft, szefowa Zespołu Wędrowniczego WWM przy GK ZHP. Miłośniczka pracy z ludźmi, podróży, sportu i aktywnego spędzania czasu z przyjaciółmi.