Diabelsko piękny
Nieśmiertelność, piękno, bogactwo… Któż z nas by tego nie chciał? Kto by się nie skusił? Niewinny niech pierwszy rzuci kamień… Jednak nie ma nic za darmo. Oscar Wilde w parze z Olivierem Parkerem pokazują, co się dzieje z zaprzedaną duszą.
120 lat temu jeden z najbardziej znanych pisarzy, Oscar Wilde, napisał „Portret Doriana Graya”, w którym trafnie opisał choroby ludzkości. Choroby, które wciąż są tak samo aktualne. Może nawet bardziej? Książka weszła do kanonu lektur, jednak oglądając jej ekranizację nie dość, że ciężko uwierzyć, że to lektura, to jeszcze trudno przyjąć do wiadomości, że napisana tak dawno. Jest bowiem diagnozą ludzkich słabości, trafnym ukazaniem naszej natury, a także… wysmakowanym dziełem filmowym.
Dorian przyjeżdża do Londynu jako nieukształtowany jeszcze młodzieniec. Zdaje się nie odróżniać dobra od zła i moralności od zepsucia. Nie potrafi odmawiać i chętnie daje się prowadzić w gąszcze angielskich uliczek, prowadzących w najbardziej szemrane miejsca. Podczas swoich towarzyskich wyjść poznaje osobę, która na zawsze odmieni jego życie – lorda Henry’ego, nowego opiekuna, towarzysza nocnych uciech i niewybrednych uczynków. Główny bohater, zachłyśnięty wolnością i wielkim miastem traci kontrolę nad swoim życiem – oddaje się miejskim uciechom, próbując wszystkiego, co pomoże mu się dobrze zabawić. Nie przejmuje się nawet samobójstwem swej ukochanej, ba, sam w pewnym momencie odważa się sięgnąć po ludzkie życie. Zapatrzony w swoją urodę nieopatrznie wypowiada prośbę, aby to jego portret się starzał, nie on. Sam do końca nawet nie wiedział, że zawarł pakt z diabłem.
Reżyser pokazuje zgniliznę i zło Doriana w sposób dosłowny. Z jego portretu wychodzą wijące się robaki, w ogóle w scenerii jest pełno krwi, brutalności, mroku. Parker patrzy na świat poprzez makabrę. Jego obrazy to wręcz namacalna frenezja. Mimo wszystko potrafi jednak zachować umiar i prowadzi opowieść w sposób logiczny, nie ucieka się do popularnej ostatnio abstrakcji, wyższości formy nad treścią. Akcja filmu się nie rozmywa i nie można jej wielorako interpretować – jest tylko jedna słuszna pointa.
Trzeba przyznać, że Parker obsadę dobrał pierwszorzędnie. Urody Dorianowi (Ben Barnes) nikt nie odważy się odmówić, a lord Henry, to kolejna świetna rola Colina Firtha, który znów nam pokazuje, na co go stać – nie da się zamknąć w aktorskiej szufladce, potrafi się zmieniać. Dorian Gray to stylizacja na gotycką Anglię, piękne obrazy, dopracowanie szczegółów, doskonała gra aktorska, a przede wszystkim – fascynująca i mądra historia. Warto obejrzeć.