Dla pana Jasia i pana Zdziśka
O Himilsbachu i Maklakiewiczu znam kilkanaście anegdot. Wszystkie są światowej klasy, ale żadnej nie mogę zacytować. W prawie każdej bowiem pojawia się niecenzuralne słowo. I absolutnie nie świadczy to o wulgarności bądź prymitywności autorów. Wręcz przeciwnie.
O Himilsbachu i Maklakiewiczu znam kilkanaście anegdot. Wszystkie są światowej klasy, ale żadnej nie mogę zacytować. W prawie każdej bowiem pojawia się niecenzuralne słowo. I absolutnie nie świadczy to o wulgarności bądź prymitywności autorów. Wręcz przeciwnie.
Trochę bez echa przechodzi wydana dla upamiętnienia dorobku Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza (kim byli ci panowie – nie piszę; jeśli ktoś nie wie, niech najpierw się zawstydzi, a potem szybko sprawdzi) płyta, w której nagraniu udział wzięli m.in. Stanisław Soyka, Andrzej Grabowski czy Habakuk. I ja o niej nie wiedziałem, aż do wczorajszego dnia. Udałem się wtedy do Empiku, by kupić podręcznik do chirurgii. Zawędrowałem jednak do działu z muzyką (w dziale medycyna hitem było dzieło „Gotuj zgodnie ze swoją grupą krwi”, książki do chirurgii wyglądałem więc na próżno) i tam wśród innych składanek znalazłem album „Jest dobrze… – Maklakewicz, Himilsbach”.
Przyszedłem do domu, włączyłem. Co usłyszałem? Kilka utworów, do których teksty napisali główni bohaterowie albumu, ale też piosenki inspirowane ich złotymi maksymami takimi, jak „Niestety, trzeba mieć ambicje”, „Każdy kochać się chce” czy „Alkohol ma dobre, ale też złe strony”. Myśli to z pozoru banalne, zyskują jednak głęboki sens, kiedy włoży się je w usta jednego z najwybitniejszych duetów w historii polskiego kina (kto nie widział „Wniebowziętych” albo dialogu Sidorowskiego z Mamoniem w „Rejsie”, niech najpierw się zawstydzi, a potem szybko obejrzy).
Nie wiem, czy to płyta średnia, dobra czy wybitna. Trafiają się na niej prawdziwe perełki jak „Małe piwko” w wykonaniu Andrzeja Grabowskiego (oryginał Maklakiewicza dostępny tu: http://www.youtube.com/watch?v=IlfzmjvOY0M) czy „Wszyscy polecimy w górę do nieba” zaśpiewane przez Jacka Bończyka. Mój szacunek dla pana Jasia i pana Zdziśka sprawił, że przyjąłem ją z entuzjazmem, słucham i nucę na okrągło. Nie znalazłem dobrego polskiego słowa na określenie celności ich spostrzeżeń. Po angielsku powiedziałbym „brilliant”. À propos angielskiego. Jest taka anegdota o tym, dlaczego Himilsbach odmówił roli w amerykańskim filmie. Tu nie mogę jej zacytować, ale sprawdźcie w Wikicytatach. Prawda, że „brilliant”?
phm. Jakub Sieczko