Do chatki wyrusz samotnie

Archiwum / 29.01.2007

Wybrany obrazNa połoninie stoi niewielka chatka. Naprawdę kilka desek wspartych na ceglanej obsypującej się podmurówce. Komin sprawia wrażenie, jakby miał zaraz runąć, w środku raptem kilka prycz, stół, ława, piec. A jednak to było to, czego w tamtej chwili potrzebowałem najbardziej na świecie.

pwd. Filip Springer

Jechałem 23 godziny, po drodze zdążyłem przeczytać całe „Jadąc do Babadag” Stasiuka, potem gapiłem się za okno, na mijane obrazy. Strasznie się zakotłowało wtedy wszystko, co zostawało za pociągiem.

Żeby dojść do chatki, trzeba się nieźle natrudzić. Przejść potok, mostu nie ma już od dawna. Potem, pnąc się skalistym, porośniętym świerkami zboczem, dotrzeć na szczyt wzgórza. Stamtąd wyznaczyć azymut i iść tak długo, aż nie dotrze się do drogi. Choć słowo „droga” nie opisuje zjawiska. Błotnista, wtedy w listopadzie rozjechana przez traktory wyrwa w lesie. Iść wzdłuż niej, aż do kolejnego szczytu. Potem jeszcze pół godziny w dół i wychodzisz na polanę. A na polanie stoi chatka.

Jej lokalizacja jest tajna. Wie o niej najprawdopodobniej kilkadziesiąt tysięcy osób w całej Polsce, bo to tajność bardzo względna. O chatce można powiedzieć tylko komuś, kto Zrozumie. Tylko taki ktoś może tam przyjechać, usiąść przy stole i powiedzieć, co słychać osobom, których nie zna.

W chatce poznałem kiedyś Igora. Przyszedł z plecakiem i okazał się zbawieniem bo przyniósł cukier, którego ja nie miałem. Mówił coś o tym, że rzuciła go dziewczyna, uciekła podobno z jakimś Czechem i Igor już nie bardzo lubił Czechów. Przyjechał do chatki, miał cały plecak dzieł Thomasa Mertona, kłóciliśmy się o tego Mertona pół nocy.

Albo ta matka z córką. Nie pamiętam już ich imion, przyjechały samochodem, zostawiły go w błocie dwie godziny marszu od chatki. Przyszły w pantoflach, które długo potem skrobały z błota. Matka miała jakieś 50 lat i chciała koniecznie 15- letniej córce pokazać chatkę i czym chatka może być. Widać spędziła tu w młodości kilka miłych chwil, rozglądała się po tonącym w mroku wnętrzu, jakby znała je od lat. Córka nie słuchała, nie patrzyła, co jakiś czas wymykała się na papierosa.

Tak, w chatce poznałem kilku ciekawych ludzi. Ale teraz byłem sam. Miałem tu spędzić jedną noc i ruszyć dalej. Zaraz po rozpaleniu w piecu nabrałem głębokiego przekonania, że już nic absolutnie na świecie nie istnieje, wybuchła jakaś tragiczna w skutkach wojna i nie ma do czego wracać (zwykle myśl o wojnie budziła we mnie pragnienie wyruszenia na nią z aparatem, tym razem było inaczej). Wpadłem w to przekonanie i za nic w świecie nie chciało mi się z niego ruszać.

W chatce spędziłem więc kilka dni i każdego z nich odkrywałem coraz bardziej przerażony, że jest tam prawie wszystko czego mi potrzeba. Pół dnia zajmowało mi zbieranie drewna, potem musiałem wysuszyć przemoczone ubrania, i ugotować coś do jedzenia. Jadłem, z kawą siadałem przy oknie i gapiłem się na ukraiński brzeg rzeki (dość podpowiedzi). Trochę czytałem, mniej rozmyślałem. Było mi dobrze.

I dlatego przerażenie narastało. W końcu było tak wielkie, że dotarłem do momentu, w którym trzeba było podjąć męską decyzję. Pozostanie w chatce choć godzinę dłużej mogło oznaczać pozostanie w niej na zawsze. Nie zważając na nadchodzący mrok spakowałem szybko plecak i ruszyłem. Wszedłem wtedy na kilka szczytów, pogubiłem się strasznie, szedłem całą noc. W końcu nad ranem odnalazłem właściwą drogę, dotarłem do autobusu, następne 23 godziny jazdy pociągiem i byłem w Poznaniu.

Wędrówka w grupie przyjaciół zbliża ich do siebie, sprawia, że zaczynają bardziej zwracać uwagę na potrzeby drugiego człowieka. Podbudowuje ich i daje siłę do dalszej, wspólnej pracy. Wszystko to prawda wyryta na kamiennych tablicach wędrownictwa.

Samotna wędrówka, którą sam sobie zgotowałem, dała mi coś zupełnie innego. Zarówno wtedy w nocy w środku bieszczadzkiej puszczy, jak i w chatce przy kawie docierałem do prawdy równie ważnej jak te, które przychodzą do nas gdy kilometry pokonujemy w grupie. A jednak by ją odkryć każdy musi wyruszyć  w swoją drogę sam. I każdy odkryje u jej kresu coś zupełnie innego.

Wybrany obrazpwd. Filip Springer – redaktor naczelny Na Tropie, szef zespołu promocji Wyprawy Wędrowniczej 2007, były drużynowy 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki”. Dziennikarz i fotoreporter Polskiej Agencji Fotografów FORUM i Głosu Wielkopolskiego.