Do tych, którzy pierwszy raz
Kolportując pierwsze, jeszcze ciepłe egzemplarze „Na tropie Zlotu Kielce” czułam się momentami niczym roznosiciel ulotek z przejścia podziemnego przy warszawskiej Rotundzie. Te same podejrzliwe spojrzenia przechodniów, ta sama nieufność, to samo „o nie, znowu chcą nam coś wcisnąć”. Na szczęście do czasu.
Pierwszy numer polowego wydania roznosiliśmy lekko podenerwowani, niepewni przyjęcia, jakie czeka nas wśród zlotowych wędrowników. Bywało różnie. Zwłaszcza przez pierwsze dni doskonale sprawdzała się zasada „pokaż mi jak reagujesz na roznosicieli Natropa, a powiem ci kim jesteś”.
Radosne „ooo…” sugerowało, że mamy do czynienia ze starymi wyjadaczami, którzy nasz magazyn znają nie od dziś. Najczęściej świadczyło też o tym, że wyjadacze ci byli wcześniej zaprawieni na niejednej Watrze, dzięki czemu ani trochę nie dziwił ich format i „polowy” charakter pisma. Niektórzy dobrze znali „Na tropie” z internetu, ale nie mieli okazji nigdy zobaczyć go w wydaniu papierowym. – To wy wychodzicie na papierze? – pytali z niedowierzaniem, niekiedy nawet z nadzieją, że może w ciągu roku też funkcjonuje jakaś bardziej namacalna wersja.
Na tym jednak nie koniec niespodzianek. Kiedy na jednej ze zlotowych alej rozdawaliśmy pierwszy numer zdumionym wędrownikom, oni naprawdę patrzyli na nas spode łba i bez specjalnego przekonania pytali – a co to właściwie jest? I nie były to pojedyncze przypadki.
Zastanawiam się, jakie wrażenie zrobiliśmy na tych, którzy nigdy wcześniej nie słyszeli nazwy „Na tropie”. Słychać było opinie, że NT w Kielcach przybrało formę parafialnej gazetki (swoją drogą nie podzielam tego zdania, moja parafia od dawna wydaje swoje czasopismo na kredowym, błyszczącym papierze). Faktycznie jednak drukowane i kserowane chałupniczo pisemko mogło kojarzyć się raczej z biuletynem samorządu szkolnego, niż z magazynem niosącym ważne treści. Zwłaszcza ci, którzy czytywali „Czuwaja”, widzieli przepięknie wydaną, kolorową „Moją drużynę”, czy chociażby zlotowego „Skauta 007”, nie do końca chcieli uwierzyć, że „Na tropie” to także przedstawiciel oficjalnej harcerskiej prasy.
Na szczęście chyba udało się nam przekonać do siebie wędrowników. Cóż jeśli nie zawartość mogło to spowodować? W miarę upływu czasu, roznoszenie kolejnych numerów stawało się coraz prostsze. Wystarczyło iść z plikiem „Natropów” w ręku, a mijane osoby same pytały, czy mogą dostać jeden numer. Potem brały już po kilka, żeby rozprowadzić w drużynach. W siedzibie redakcji zaczęli pojawiać się strapieni, którzy przegapili albo zgubili któryś z wcześniejszych numerów. Przy ostatnich nikt już nawet nie dopytywał się, czy to aby na pewno za darmo. Ujawniali się współpracownicy, których wcześniej znaliśmy jedynie z internetu. A Wędrownicza Wata wydawana była w redakcji do ostatniego dnia.
„Na tropie” codziennie pojawiało się w Kielcach, patronowało koncertom, rozmawiało z wędrownikami, słuchało ich zdania, było z nimi po prostu. Kto wie, być może dzięki temu nasz internetowy magazyn zyska kilkuset, kilkudziesięciu albo chociaż kilku nowych czytelników. Czas ich powitać i udowodnić, że warto było zajrzeć do tego niepozornego „pisemka”.
phm. Monika Marks – w redakcji „Na tropie” odpowiedzialna za pozyskiwanie autorów spoza ZHP, namiestniczka wędrownicza hufca Warszawa Żoliborz, była drużynowa 127 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej „Plejady”, studentka geografii na Uniwersytecie Warszawskim.