Doskonalony i stymulujący program

Archiwum / Magdalena Szwarczewska / 09.07.2013

Kto z Was jest w stanie wymienić tematy zbiórek z ostatniego roku? Kto powie, co robił każdego dnia na zeszłorocznym obozie harcerskim? Ciężko, co?

Godzina 07:00. Pobudka. Potem krótki rozruch, sprzątanie, śniadanie, przygotowanie do zajęć. Około 09:00 zaczynają się zajęcia w mniejszych grupach – kajaki, żaglówki, strzelanie z łuku, ścianka wspinaczkowa, rowery, windsurfing. Obiad, cisza, poprawa porządków i zajęcia. Może piłka nożna, może inne gry zespołowe. Ważne, że intensywnie, pod okiem instruktorów, którzy pasję starają się przekazać dzieciakom. Po kolacji gra terenowa, ognisko, festiwal. W każdym turnusie duża gra po okolicy, spływ, olimpiada ogólnoobozowa. Uczestnicy mogą zdobywać odznaki o różnym stopniu trudności z poszczególnych dyscyplin. Otrzymują je za pokonanie słabości, włożoną pracę, chęci i własne osiągnięcia.

Brzmi znajomo? Pomyślicie – pewnie obóz harcerski. Może zadziwić cena – prawie 3 tys. zł. za dwa tygodnie. Nie będę opisywać rejsów mazurskich, morskich, obozów rowerowych, naukowych i stricte sportowych (konie, tenis, żagle, windsurfing, piłka nożna itd.). Ceny odpowiednio wyższe.

To, co opisałam, to oferta prywatnej firmy. Co roku na ich obozy wyjedża dobre kilka tysięcy dzieciaków. Zapisy kończą się w lutym. Z braku miejsc. Na obozy harcerskie o podobnym, w gruncie rzeczy, programie, trzy razy tańsze, co roku jeździ coraz mniej osób. Są oczywiście wyjątki, duże ukłony w stronę ich organizatorów. Coś zgrzyta, coś nie pasuje, prawda?

Bo coś jest na rzeczy, skoro coraz trudniej z tymi obozami, coś nie tak, skoro nawet kadra ma coraz mniej chęci i motywacji. Powiecie – kryzys, zwolnienia, rodziców nie stać. Skąd zatem powodzenie takich firm i stu innych, które organizują kursy sportowe wszelkiego typu? Może młodzi ludzie o „harcerskim” profilu (aktywność, przygoda, wyzwanie, przyroda) nie otarli się nigdy o harcerstwo, może to ono do nich nie dotarło? A z drugiej strony – nie zdarzyło się Wam, że szukaliście możliwości sfinansowania obozu dla dziecka, które ostatecznie nie pojechało, a ów brak funduszy objawiał się zdjęciami z Tunezji na Facebooku? A może zostaliśmy w tyle? Słowo klucz, które pojawia się zawsze przy takich dyskusjach, to program. Szerzej – niektórzy robią obozy jakoś, niektórzy tworzą jakość. Skoro często nie jesteśmy w stanie konkurować z jakością i ilością sprzętu, jedzeniem, to może warto wyjść poza schematy?

Spytacie, o co mi właściwie chodzi. Spieszę z odpowiedzią. A o to, że chęć zorganizowania obozu wędrownego (dla wędrowników) doświadczony i ceniony instruktor kwituje tak, że z nowymi ludźmi to najpierw na stacjonarny, potem może Mazury, Bałtyk, a na koniec COŚ zagranicznego. Na odpowiedź, że siedzenie w lesie (przepraszam…) jest mało atrakcyjne i rozwijające, riposta: kwestia kadry, która potrafi zrobić dobry program. Da się. Jako przykład – gra o szukaniu czegoś w lesie. I tradycyjnie – kasa. Trzeba po kosztach. Jak ktoś ma pieniądze, to nie jeździ z harcerzami na obozy.

Nie wierzę. Jeżeli takie myślenie mamy w głowach, taką wersję przekazujemy dalej, to nic dziwnego. Nikt nie chce funkcjonować w poczuciu, że trzeba taniej, bo jesteśmy biedni. Można jeść pasztet przez dwa tygodnie, można używać starego sprzętu. Byle taniej. Coś, cokolwiek, byle taniej. Zapędzamy się. To, co w programie i założeniach mamy dobrego, biorą nam firmy. Nie jest żadną tajemnicą stwierdzenie, że bycie bogatym – także materialnie – zaczyna się w głowie…

Jaki wniosek? Skoro każdy jest w stanie zorganizować i pojechać na rejs, to trzeba pomyśleć, co tylko my, z naszym harcerskim zapałem, inicjatywą i szerokimi horyzontami, możemy zaproponować. Co tylko silny zespół może osiągnąć. I nie raz na dekadę, tylko raz do roku. Niekoniecznie drogo i daleko. INACZEJ! Tam, gdzie nikt nie jeździ. Coś, czego nikt nie zrobił. Niepopularny kierunek spływu, choćby na  kilka dni.

Żeby było jasne: obozy mają sens, są takie środowiska, że to schodzenie z kosztów jest jedyną szansą na wakacyjny wyjazd. Ale umówmy się także, że znakomitą część środowisk stać organizacyjnie (bo drogo być nie musi) na coś więcej. Na to COŚ, co sprawi, że harcerski wyjazd nie będzie wakacyjnym zapychaczem, zbieraniną niedobitków, ale absolutnym hitem, przygodą, którą naprawdę można się pochwalić i wszyscy będą zazdrościć. A kolejne HAL-e nie będą nam się mieszać. „Kiedy to była ta gra? Obóz 2009?”, „Nie, 2008, rok później nie było tylu drzew w lesie, żeby się dobrze schować.”

Udanych harcerskich wakacji!

Magdalena Szwarczewska - załogowa 111 załogi wędrowniczej ZEFIR z 50 Harcerskiej Drużyny Wodnej „DRAKKAR” w Chorzowie. Poza żeglarstwem jej pasją jest jazda konna, górami też nie pogardzi. Poza tym – w zasadzie standardowo – języki, książki, podróże.