(Duży) krok na studia
Chyba dla każdego decyzja o wyjeździe na studia to duży krok. Ale może warto zrobić harcerski parokrok i dosłownie wyjść w świat? Za granicą też można studiować… I to jak!
Wchodzi Nick i mówi: „Hello folks, do you enjoy our lovely weather today?”
Dzień z życia studenta. Godzina 7:15, dzwoni budzik. Zajęcia na 9:00. Ogólny dramat dla ciała i ducha. Wstajesz, ogarniasz się i ruszasz na uczelnię. Drepczesz o chłodzie i głodzie w rytm deszczu uderzającego w chodnik. Zanim dojdziesz, wszystko na tobie jest już mokre. W końcu upragniony widok sali wykładowej. Siadasz w trzeciej ławce, kumple machają ci na przywitanie. W końcu wchodzi wykładowca – Dr Nicholas… Nie sorry, Nick. Wchodzi Nick i mówi: „Hello folks, do you enjoy our lovely weather today?”
Nie, moi drodzy, to nie żart. Do wykładowcy naprawdę mówi się po imieniu, a on naprawdę wita się z nami po angielsku. A wykład? Też jest w języku angielskim. I nie jest to żaden super ekstra kierunek w międzynarodowym języku Uniwersytetu Warszawskiego, Wrocławskiego czy Wałbrzyskiego oparty o międzynarodowe standardy. Ja studiuję tylko geografię. A po angielsku, bo w Szkocji.
Szkocja, NIE Szwecja, NIE Szwajcaria, państwo składowe Zjednoczonego Królestwa, zajmujące obszar północnej części wyspy Brytanii. Uwierzycie bądź nie, ale wielu naszych rodaków ma z tym problem. I nie, nie jest to Anglia – z rozróżnieniem Szkocji i Anglii też mamy spory problem. A nieznajomość tych dwóch terminów może czasem grozić poważnymi urazami twarzy lub innych części ciała, takie małe ostrzeżenie.
Wracając do studiów – już wam pewnie głowa podsuwa pytanie, dlaczego studiuję tak daleko i w jaki sposób tam wylądowałam. Zaczęło się bardzo prosto – tata podsunął pomysł studiów za granicą, starszy kumpel już uczył się na Wyspach i obiecał pomoc, więc zaczęłam marzyć. Spora część znajomych patrzyła na to z przymrużeniem oka, bo z angielskiego wyciągałam przecież ledwo na 4.
Ale chcieć to móc, udało się. Olałam SGH, olałam prawo na Uniwersytecie Wrocławskim i wymarzoną geologię na AGH. Ku radości i jednoczesnej rozpaczy rodziców, w rytm przekleństw niektórych znajomych, że po co to wszystko, spakowałam dwie walizki i gitarę, a następnie rozsiadłam się wygodnie w fotelu w samolocie, by po ok. 2,5-godzinnym locie znaleźć się na lotnisku w Glasgow. Tam już czekał na mnie dobry kolega i razem złapaliśmy autobus do Aberdeen, gdzie obecnie mieszkam i się uczę.
To, co polskie uczelnie zaczynają wprowadzać dopiero teraz, tutaj stosuje się już od kilkunastu lub kilkudziesięciu lat.
Brzmi fajnie? Bo jest FAJNIE! Obecnie jestem na trzecim roku geografii, ale w historii moich przedmiotów były już geologia, ekonomia, księgowość, zarządzanie… Na początku września po raz drugi zmieniłam kierunek. Jak to możliwe? System studiów w Wielkiej Brytanii znacząco różni się od naszego, a szczególnie ten w Szkocji. To, co polskie uczelnie zaczynają wprowadzać dopiero teraz, tutaj stosuje się już od kilkunastu lub kilkudziesięciu lat.
W wielkim skrócie w Szkocji wygląda to tak: w swoich pierwszych dwóch latach nauki trzeba wyrobić normę punktową oraz zaliczyć przedmioty wymagane dla kierunku. Dla zarządzania na pierwszym roku to mikroekonomia, dwa przedmioty z zarządzania i podstawy księgowości. Żeby zdać rok, musisz wybrać jeszcze około czterech przedmiotów z całej listy oferowanej przez uniwersytet. Możesz wybrać pokrewne finanse i kontynuować ekonomię, ale możesz też spróbować swoich sił w językach lub socjologii. A jeśli po roku stwierdzisz, że zarządzanie to jednak nie to i kochasz socjologię, to dziekanat z miłą chęcią przeniesie cię na inny kierunek kilkoma kliknięciami myszki. Ale to nie wszystko…
Na pewno słyszeliście, jak dobrze wspomina się Erasmusa. A teraz wyobraźcie sobie takiego Erasmusa każdego dnia, na każdej imprezie i każdym wykładzie. Szkoci, Anglicy, Bułgarzy, Litwini, Niemcy, Włosi, Chińczycy, Azerzy, Rosjanie, Rumuni, Finowie… Ostatnio udało mi się spotkać nawet chłopaka z Brazylii i dziewczynę pochodzącą z Wysp Karaibskich. W tej mieszance narodowościowej znajdziemy też Polaków. Nie tylko ja wpadłam na pomysł, by po edukację sięgnąć dalej i przekroczyć granice naszego państwa.
Biuro rekrutacji University of Aberdeen napisało mi, że chcą tylko dobrze zdanej matury.
A co z językiem, zapytacie. No tak, angielski. Ale dacie radę. To, co się nam wkłada do głów w szkołach, że jak nie zdasz matury rozszerzonej, to jesteś łoś, nieuk bądź *****, powinno się zostawić w sali egzaminacyjnej wraz z zapisanym arkuszem. Faktem jest natomiast, że wiele uczelni wymaga egzaminów językowym (n.p. IELTS, CAE), ale ja nie mam żadnego. Biuro rekrutacji University of Aberdeen napisało mi, że chcą tylko dobrze zdanej matury. Oznacza to mniej więcej tyle, że angielski komunikatywny jest wystarczający. Zresztą na pierwszym roku wszystkiego cię uczą: technicznego słownictwa, sposobu pisania wypracowań… Do tego możesz zapisać się na warsztaty, poprosić o pomoc wykładowcę czy koło działające przy danym wydziale. Trochę wiary w siebie i pracy, a wszystko pójdzie dobrze.
Jestem tu już w końcu kolejny rok. Ani razu nie oblałam egzaminu, choć nieraz było blisko, a oceny pozostawiały wiele do życzenia. Da się. Skoro udało się mnie, to może się udać każdemu z Was. jeśli tylko będziecie chcieć i włożycie w to trochę energii, to marzenie o studiach za granicą będzie jak najbardziej realne. W końcu chcieć to móc. Wystarczy dążyć do celu.
Pozostaje mi życzyć powodzenia! Take care!
Tekst został napisany przez jednego z czytelników, do istniejącego wcześniej działu „Na Próbę”.
Monika Świderska - studentka trzeciego roku geografii na Uniwersytecie w Aberdeen, niewierząca w polityczną propagandę o globalnym ociepleniu. Harcerski wolny elektron, instruktorka Hufca Nysa, przyboczna gromady zuchowej w GirlGuiding Scotland.