Dwie dobre drogi

Archiwum / 10.12.2007

Od pewnego czasu w ZHP trwa dyskusja. Są tacy, którzy mówią, że jeśli specjalność, to tylko w specjalnościowym klubie bądź drużynie, nigdy poza nią. Przeciwnego zdania są ci, którzy wieszczą rychły koniec drużyn jednospecjalnościowych. Tymczasem moim zdaniem prawda w tym sporze leży pośrodku.

Coś dla pasjonatów
Wyobraźmy sobie taką sytuację: kilku wędrowników wybiera się wczesną jesienią na rejs po Morzu Bałtyckim.  Mija 10 dni pełnych wrażeń, przygód, osiągnięć i przełamywania własnych słabości. Po powrocie na suchy ląd potrafią mówić i myśleć tylko o jednym. Liczą się żagle, żagle i jeszcze raz żagle. W szkole jest nudno, dotychczasowi koledzy wydają się być nieciekawi, nawet ich ukochane dziewczyny stały się mniej interesujące. Ukojenie w tym chwilowym niedostosowaniu do świata przynosi dopiero pomysł jednego z nich: "Załóżmy drużynę żeglarską!". Po kilku miesiącach środowisko zaczyna się rozrastać, wychowywani są kolejni adepci harcerskiego żeglarstwa, a drużyna wchodzi w posiadanie pierwszej łodzi. To klasyczny przykład genezy środowiska "jednospecjalnościowego", które, aby było naprawdę dobre, musi narodzić się z pasji.

Po co jednak takiej drużynie miano "wodnej" bądź "żeglarskiej" – spytają niektórzy? Dokładnie tę samą pracę mogliby wykonywać nie posiadając takiego statusu – dodadzą. Dziś o nadaniu bądź przedłużeniu statusu drużyny specjalnościowej decyduje komendant hufca. Komendant hufca może być człowiekiem wielu przymiotów, ale szansa na to, że będzie ekspertem w dziedzinie każdej ze specjalności jest mizerna. Pozostawiony jest więc w sferze decyzyjnej sam sobie i trochę jak dziecko błądzące we mgle podejmuje decyzję, iż np. łącznościowcy pozostaną nimi przez najbliższe 12 miesięcy.

Na listopadowym spotkaniu instruktorów programowych chorągwi i Głównej Kwatery w części poświęconej specjalnościom padł pomysł certyfikowania jednostek. To rozwiązanie stosowane od wielu lat w Harcerskiej Szkole Ratownictwa przez koordynatora Harcerskich Grup Ratowniczych. Aby zostać zweryfikowaną pozytywnie Grupą, jednostka taka musi w ciągu roku spełnić liczne kryteria: od posiadania stopnia podharcmistrza przez szefa, przez współpracę z lokalnymi służbami ratowniczymi, posiadanie odpowiedniego sprzętu, aż po udział w corocznych spotkaniach szefów HGR. Harcerskie Grupy Ratownicze na pewno nie działają perfekcyjnie, ale sądzę, że pewien minimalny poziom każda zweryfikowana Grupa osiągnęła – dziś ratownicy z takiej jednostki nie ruszą do akcji w krótkich spodenkach, opatrując złamaną nogę dwoma krzywymi kijami bądź wysysając jad z rany powstałej po ukąszeniu żmii. To moim zdaniem droga dla harcerskich specjalności w całym Związku. Mam nadzieję, że komendanci hufców z wdzięcznością oddaliby chorągwianym inspektoratom specjalnościowym bądź odpowiednim jednostkom Głównej Kwatery władzę nad przyznawaniem statusu drużyny specjalnościowej. Zdobycie statusu "żeglarzy" czy "turystów" nie byłoby już takie łatwe, co w efekcie zmniejszyłoby ryzyko występowania patologii. Zniknęliby irytujący niejednego z nas żeglarze pływający jedynie na papierze, a może i nawet turyści spod znaku "wybraliśmy specjalność turystyczną, bo tak najbardziej, to my chodzimy po górach". Drużyny jednospecjalnościowe gwarantują wtedy wysoki poziom pracy ze swoją dziedziną, w ten sposób podnosząc poziom wyszkolenia specjalnościowego Związku. Nie podniesiemy go bowiem budując centralne ośrodki specjalnościowe, tylko pracując ze specjalnościami w drużynach – na samym dole. Zabranie drużynie statusu specjalnościowej znacznie ogranicza, a praktycznie uniemożliwia, wpływ na poziom wyszkolenia takiej jednostki.

Każdy ma prawo spróbować

W Harcerskiej Szkole Ratownictwa możemy szczycić się 15 tysiącami przeszkolonych osób. To nie 15 tysięcy pasjonatów ratownictwa, ani nie 15 tysięcy studentów Akademii Medycznych. To ogromna liczba harcerzy i harcerek, którzy zdobyli umiejętności ratowania życia, uwrażliwili się na krzywdę drugiej osoby, ale też (a może przede wszystkim?) spróbowali w ratownictwie poszukać swojej pasji. Z mojej drużyny pojechaliśmy wiele lat temu na kurs HSR grupą czterech przyjaciół. Pozostała trójka nie jest już członkami ZHP, ja z czasem zdecydowałem się zostać instruktorem HSR. Pamiętam jednak, jak Magda dzwoniła do mnie kilka miesięcy temu z przejęciem opowiadając o tym, jak udzielała pierwszej pomocy kobiecie i dziecku potrąconym przez samochód. Ratownictwo nie stało się jej sposobem na życie – było przygodą i praktyczną umiejętnością, która pozostała jej do dziś. Ratownictwo też w pewien sposób ją wychowało – symptomatyczne jest, że to właśnie ona wyszła z tłumu gapiów, którzy byli świadkami zdarzenia.

"Życie bez przygód byłoby głupie" – napisał BP wiele lat temu i ten testament pierwszego skauta powinniśmy potraktować śmiertelnie poważnie. Obowiązkiem ZHP jest realizowanie atrakcyjnego programu, czyli po prostu dostarczanie młodym ludziom przygód i wrażeń. Nie każdy wędrownik musi zostać oficerem Marynarki Wojennej, ratownikiem medycznym czy pilotem Boeinga. Dajmy mu jednak szanse spróbować! Obok wspierania i dbania o poziom drużyn specjalnościowych zadaniem jednostek centralnych zajmujących się tematyką specjalności powinno być dziś umożliwienie dostępu do specjalności możliwie jak najszerszej grupie członków ZHP. Jak? Paradoksalnie przez środowiska specjalnościowe. Tak zrodziła się Harcerska Szkoła Ratownictwa – z instruktorów lokalnych środowisk ratowniczych, którzy zdecydowali się opracować spójny wewnątrzzwiązkowy system szkoleń. Ramy specjalności ratowniczej okazały się z czasem dla tego systemu zbyt ciasne i wkrótce objął on swoim zasięgiem dużo szersza grupę odbiorców. Niektórzy nazywają to poziomem "popularyzacji" – choć taka nazwa nie do końca mi się podoba, to jest w niej coś z prawdy. Uczyńmy specjalności popularne – stwarzajmy możliwości korzystania z ofert różnych dziedzin i dawajmy szansę na odnalezienie swojej pasji. Żeglarze zapraszający na rejsy, spadochroniarze umożliwiający skakanie, a ratownicy uczący ratowania życia – tak to widzę. Nie tylko członków swoich drużyn czy klubów, ale każdego chętnego – także żeglarze spadochroniarzy, a ratownicy żeglarzy.

Obok siebie
Czy więc istnieje realna różnica interesów między nurtem "jednospecjalnościowym" a "wielospecjalnościowym"? Czy istnieje jakaś płaszczyzna, gdzie te dwa pomysły na pracę ze specjalnościami się spotykają i uniemożliwiają spokojną koegzystencję? Moim zdaniem nie. Mam wrażenie, że przede wszystkim oba te modele mają różnych odbiorców. Model umożliwiający szeroki dostęp do specjalności jest dla drużynowych chcących urozmaicić pracę swojej drużyny, a także dla harcerzy żądnych przygód i szukających swojej pasji, a może i sposobu na życie… Dla kogo więc są drużyny czy kluby specjalnościowe? Dla tych, którzy już znaleźli. I mają w sobie tyle radości z wykonywanej pracy, że za nic nie uda ich się odciągnąć od ukochanej łajby czy samolotu. Jedni i drudzy realizują misję ZHP. I o to chodzi!

  phm. Jakub Sieczko – szef Inspektoratu Ratowniczo-Medycznego Chorągwi Stołecznej ZHP, redaktor naczelny “Harcerskiego Eskulapa”. Szef działu "Specjalności" w “Na tropie”. Wywodzi się z 33 KHDŻ „Pasat” (Hufiec Kielce-miasto). Student V roku medycyny na Akademii Medycznej w Warszawie.