Dyplomata

Archiwum / Przemek Jóźwik / 08.03.2010

„Są w racji stanu naszego państwa pewne imponderabilia. Na imię im honor i szacunek. Szacunek dla samego siebie i dla innych. Taka postawa otwiera właściwą drogę zarówno dla współpracy z partnerami od nas silniejszymi, jak i współdziałania z partnerami mniejszymi.”

Wrześniowy wieczór. W tym roku lato jest wyjątkowo ciepłe w stolicy, choć czuć już powiewy jesiennego powietrza. Mrok powoli ogarnia warszawskie Śródmieście. W oknach licznych kamienic zapalają się światła, latarnie oświetlają brukowane uliczki. Powoli milkną echa kolejnego dynamicznego dnia. Daje się jednak wyczuć jakieś dziwne, nieustępliwe podekscytowanie. Powietrze inaczej pachnie, jest jakieś takie zelektryzowane. Przed białym pałacykiem przy ulicy Foksal stoi samotnie mężczyzna. Ubrany w elegancki garnitur i czarny kapelusz,  podziwia architektoniczne mistrzostwo. Pan Krzysztof przeciera okulary, bierze głęboki oddech. Nie wie jeszcze, że od wydawałoby się niewiele znaczącej decyzji, bardzo dużo zależy. Wciąż nie jest pewien, czy powinien wejść do wnętrza Pałacyku Przeździeckich. Przecież z pamięci mógłby wyrecytować tuzin nazwisk innych osób, jego zdaniem, godniejszych. Ociera starannie chusteczką krople potu z wysokiego, zmarszczonego czoła. Bierze kolejny głęboki oddech. Mimo przeszkadzającej jak nigdy dotąd siły ciążenia, robi kilka kroków naprzód. Mija żelazną furtę. Zbliża się do wysokich, ozdobionych drzwi. Jest straszliwie zdenerwowany. Ręce trzęsą mu się, mięśnie brzucha tak zaciskają się wokół przepony, że z trudem łapie choćby najmniejszy oddech. Stres dodatkowo zwiększa wszechogarniające cisza i osamotnienie. Kładzie dłoń na zimnej mosiężnej klamce. Nagle słyszy dobywający się ze środka odgłos dzwoniącego telefonu. Nie było czasu na wahanie. W jednej chwili z niepewnego, rozdartego człowieka, zmienia się w zdecydowanego, pewnego siebie mężczyznę. Wszelkie emocje ustępują wobec konieczności. Dobywa klucz z zakamarków kieszeni. Otwiera drzwi. W ostatniej chwili podnosi słuchawkę. Na linii Bonn.

Tą długą nocną rozmową z  Hansem-Dietrichem Genscherem Krzysztof Skubiszewski we wrześniu 1989 roku zapoczątkował swoją działalność dyplomatyczną jako pierwszy Minister Spraw Zagranicznych w Wolnej Polsce.

„Proponuję panu stanowisko ministra spraw zagranicznych…”

Tadeusz Mazowiecki oferując Krzysztofowi Skubiszewskiemu tekę ministerialną, miał nadzieje na nową jakość w polskiej polityce zagranicznej. Po niemal półwiecznej zależności od ZSRR należało całą dyplomację budować od podstaw. Aby zreformować system polityczny Polski, nie można było pominąć kwestii międzynarodowej. Jednak sprawa była o tyle trudniejsza, że w wyniku kompromisu resort spraw zagranicznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (obok obrony, spraw wewnętrznych oraz transportu i komunikacji) miał przypaść ustępującej władzy. Premier wykazując się intuicją polityczną, zaproponował kandydaturę Krzysztofa Skubiszewskiego. Wojciech Jaruzelski, który znał Skubiszewskiego z Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa, przystał na propozycję. Jednak sam minister nie był pewien, czy to dobry wybór. Nie obawiał się wyzwania, ale uważał, że jest wielu innych kandydatów, którzy bardziej „zasłużyli” na to stanowisko:

Panie premierze, są ode mnie ludzie lepsi, związani z działalnością opozycyjną ostatnich lat i mający wiedzę na temat stosunków międzynarodowych, tacy jak poseł Bronisław Geremek czy senator Janusz Ziółkowski z Poznania.

Jednak Tadeusz Mazowiecki podjął już decyzję. Mimo kilku telefonów i listów od przyszłego ministra nie zmienił zdania.

Minister bez słuchawek

Krzysztof Skubiszewski był człowiekiem starannie wykształconym. Ukończył studia na Wydziale Prawno – Ekonomicznym UAM w Poznaniu, następnie studiował w Nancy i Harvardzie, gdzie poznał między innymi Boutrosa Boutros – Ghaliego czy Henry’ego Kissingera. W 1973 roku został profesorem Instytutu Państwa i Prawa Polskiej Akademii Nauk. Wyspecjalizował się w dziedzinie prawa międzynarodowego. Był współautorem podręcznika i wielu publikacji na ten temat. Zajmował się przede wszystkim stosunkami polsko – niemieckimi. Jeszcze w latach sześćdziesiątych napisał książkę pt.: „Zachodnia granica Polski”, gdzie już wtedy poruszał kwestię zjednoczenia Niemiec oraz ustalenia granicy polsko – niemieckiej na Odrze i Nysie Łużyckiej. Był poliglotą, biegle mówił po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku. Był jedynym dyplomatą podczas konferencji paryskiej dotyczącej zjednoczenia Niemiec, który nie nosił słuchawek z tłumaczeniem symultanicznym.

Władysław Bartoszewski: Gdy go poznałem, przypomniałem sobie, co mówiła mi mama. Mówiła: „jak nie wiesz jak się zachować, to patrz na mądrzejszych i starszych”. Skubiszewski nie był wprawdzie starszy, ale mądrzejszy. Więc go podpatrywałem i starałem się naśladować. Dla mnie dyplomacja była wówczas nowym fachem.

W okresie PRL był „szeregowym” członkiem „Solidarności”. W 1968 roku za potępienie czystek antysemickich i inwazji w Czechosłowacji odmawiano mu nominacji profesorskiej. W 1981 roku wszedł w skład powołanej przez Józefa Glempa Prymasowskiej Rady Społecznej, gdzie próbował stworzyć program „ugody społecznej” wyjścia ze stanu wojennego. W latach 1986 – 1989 był członkiem Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa PRL. Jak sam przyznał, organizacja ta miała wiele cech „fasadowości”, jednak przez udział w niej wraz z wieloma innymi bezpartyjnymi ludźmi nauki próbował skłonić władzę do dialogu ze społeczeństwem. Gdy w 1989 roku został powołany na stanowisko Ministra Spraw Zagranicznych w niemieckim tygodniku „Die Zeit” napisano:

Skubiszewski, bezpartyjny znawca prawa, katolik, ale nie klerykał, krytyczny wobec reżimu uczony, ale nie jawny antykomunista, potrafi słuchać, ale nie daje się przegadać. Uosabia zarówno zmianę, jak i ciągłość w polskiej polityce zagranicznej.

Funkcję tę sprawował w pierwszych pięciu rządach III RP. Nie obchodziły go „gierki polityczne”. Był człowiekiem, który nie przywiązywał uwagi do spraw małych (do takich zaliczał, między innymi, przynależność partyjną). Był profesjonalistą, uznanym dyplomatą i ekspertem, który traktował swoją pracę jak służbę dla ojczyzny. Zrezygnował z ochrony i dodatków do pensji, twierdząc, że pieniądze w Polsce powinny być przeznaczane na co innego.

Gdy przestał być ministrem, jego wiedza i umiejętności zostały docenione. Został sędzią ad hoc Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości oraz prezydentem Trybunału Rozjemczego USA – Iran.

2 + 4 = 7

Polityka zagraniczna jest dziedziną różniącą się od polityki rozumianej jako nieustający plebiscyt popularności. Na arenie międzynarodowej nie liczą się tak naprawdę krótkowzroczne interwencje uciszające opinię publiczną, zaspokajające sondaże. Kategoriami, które się liczą są: wiarygodność, wiedza, profesjonalizm, taktowność, a nawet styl czy kultura osobista. Polityki zagranicznej nie mogą kreować ludzie przypadkowi, wyniesieni na fali popularności. Krzysztof Skubiszewski po 1989 roku nadał polskiej polityce zagranicznej właściwy tor. Było to zadanie ogromnie trudne. Wystarczy tylko wspomnieć, że wewnątrz naszego  kraju, w którym przed kilkoma miesiącami zakończyła się rewolucja, trwają wciąż polityczne spory, a w koszarach wciąż stacjonują wojska rosyjskie. Jednak jeszcze bardziej skomplikowana była sytuacja międzynarodowa. Po rozpadzie ZSRR zamiast trzech sąsiadów, Polska miała ich sześciu, a po podziale Czechosłowacji nawet siedmiu. Z żadnym  z sąsiadów nie mieliśmy unormowanych stosunków dyplomatycznych, a z NRD nie posiadaliśmy nawet prawnie ustalonej granicy. Również sytuacja wewnętrzna naszych sąsiadów (w większości państw byłego ZSRR) nie sprzyjała nawiązywaniu „normalnych” stosunków. Nie wspominając nawet o trudnościach wynikających z podziału Niemiec oraz ich zjednoczeniowych tendencji. Na domiar złego, Polska wciąż tkwiła w traktatowych zobowiązaniach wobec Układu Warszawskiego i RWPG. Mimo tych wszystkich utrudnień, Krzysztof Skubiszewski podjął się budowy polskiej dyplomacji od podstaw. Jak sam stwierdził, z typową dla siebie skromnością: „Skoro podjąłem się pewnego zadania, należało je wykonywać”.
Krzysztof Skubiszewski zwykł mówić, że należy zakładać cele niemożliwe do osiągnięcia, aby móc osiągnąć jak najwięcej. Tak właśnie wyglądała polska polityka zagraniczna pod rządami pierwszego ministra. Skubiszewski miał jasną wizję, postawił jasne cele, które mimo zmiennych okoliczności realizował. Jak się później okazało, realizowali również jego następcy. Pierwszym celem jego dyplomacji było nawiązanie przyjaznych stosunków z sąsiadami. Jego trudność wynikała z faktu, że każde z państw otaczających nasz  kraj przechodziło właśnie trudny i ważny okres. Jednak był to warunek niezbędny do zapewnienia bezpieczeństwa Polsce oraz dalszego przenikania w struktury europejskiej i światowej dyplomacji. Na tym etapie ujawniły się nieprzeciętne umiejętności ministra. Jego działania nie miały charakteru emocjonalnego, ideologicznego. Wiedział, że polska racja stanu wymaga bliskich powiązań i przyjaznych stosunków z sąsiadami, mimo często trudnej przeszłości.  Skubiszewski zachowywał się jak profesjonalista. Stworzył, jak określił to niedawno Radosław Sikorski, bazę traktatową. Uregulował prawnie stosunki dyplomatyczne z większością sąsiadów. Miał świadomość, że nie wolno zapominać o przeszłości, ale nie może ona stawać w poprzek racji stanu.

Nie chcę wygaszać pamięci o historii czy eliminować znaczenia symboli, ale
polityka historyczna może prowadzić do napięć w polityce zagranicznej i trzeba tego unikać.

Swoją politykę Krzysztof Skubiszewski kreował w atmosferze dialogu i rozsądnego kompromisu. Dążył do unikania konfliktów, incydentów i reagowania bez nerwowości. Za wszelką cenę chciał, aby wszystko było realizowane w oparciu o prawo międzynarodowe. Dzięki temu wypracował nowy styl polskiej dyplomacji, który  doceniano na całym świecie.

Wyjątkowe znaczenie Skubiszewski przywiązywał do stosunków polsko – niemieckich. W nich widział furtkę Polski do integracji europejskiej. Miał świadomość, że zjednoczone Niemcy szybko staną się, jak określił to Jan Nowak Jeziorański, Stanami Zjednoczonymi Europy. W przyjaznych relacjach z zachodnim sąsiadem widział szansę dla Polski i Europy. Dzięki swojej nieustępliwości i wytrwałości wziął udział w obradach konferencji paryskiej „2+4” dotyczącej zjednoczenia Niemiec. Jak sam to określił „wychodził” u każdego z ministrów światowych mocarstw potwierdzenie granicy polsko – niemieckiej na Odrze i Nysie Łużyckiej. Było to wydarzenie precedensowe. Minister nowopowstałego państwa, które jeszcze przed paroma miesiącami było satelitą ZSRR, bierze udział w obradach jak równy z równym obok Niemiec, USA, Francji, Wielkiej Brytanii i Rosji. Co więcej, przekonuje ich do swoich racji. Polska zaistniała na arenie międzynarodowej. Udało nam się zbudować platformę do współpracy na długie lata z ważnym sąsiadem – mocarstwem europejskim. Nie był to jednak koniec, a dopiero początek sukcesów Skubiszewskiego. Dzięki staraniom ministra zawiązano Trójkąt Weimarski, założono Grupę Wyszehradzką. Były to kolejne etapy realizacji jasnych celów ministra. Jego zdaniem, współpracę należało budować od wzajemnej przyjaźni regionalnej, między sąsiadami, na fundamentach wspólnych idei i wartości. Następnie, na zasadzie koncentrycznie rozchodzących się kół ogarniać coraz to większe rejony, aż po całą Europę. Była to wizja utworzenia bezpiecznej, zintegrowanej Europy. Minister uważał, że polityka zagraniczna powinna iść w parze ze zwykłą, ludzką współpracą między narodami. Dzięki współpracy kulturalnej, wymianom młodzieży uda się zbudować „wspólnotę interesów”. Natomiast, na bazie tej „wspólnoty” uda się stworzyć struktury współpracy gospodarczej oraz w zakresie bezpieczeństwa. Jak widać, Trójkąt Weimarski i Grupa Wyszehradzka stanowiły tylko wstęp do integracji Polski z NATO i Unią Europejską. Krzysztof Skubiszewski był jednak realistą. Wiedział, że nie może tak po prostu wystąpić z Układu Warszawskiego i RWPG, a potem zgłosić akces do struktur europejskich. Po pierwsze, możliwość wyjścia z  tych organizacji nie była przewidziana prawnie, więc każde tego typu działanie byłoby łamaniem zobowiązań i prawa międzynarodowego. Mogłoby to doprowadzić do utraty wiarygodności Polski na arenie międzynarodowej. Brak wiarygodności uniemożliwiłoby nam integrację z Europą, a na pewno dostarczyłby argumentów przeciwnikom młodych demokracji. Wobec tego, Skubiszewski podjął działanie prawne, które miały na celu osłabienie Układu Warszawskiego, aby ostatecznie rozwiązać za zgodą wszystkich stron niewygodny sojusz. Działanie tego typu, oprócz niesłychanej wiedzy i wyczucia, wymagały ogromnej odwagi. Dopiero wtedy mieliśmy zielone światło, by zwrócić się na Zachód.

Jednak Polska nie mogła zaniedbać stosunków ze wschodem. Skubiszewski wymyślił innowacyjny pomysł na prowadzenie polityki zagranicznej za Bugiem. Minister miał na uwadze cały czas optykę europejską. Stworzył koncepcję dwutorowej polityki wschodniej. Polegało to na tym, że utrzymywano relacje z centralnymi władzami ZSRR, ale ponadto nawiązano też kontakty z wybijającymi się na niepodległość republikami. W ten sposób wspierano dążenia naszych przyszłych wschodnich sąsiadów do politycznej niezależności. Było to działanie wyjątkowe na skalę europejską.

Okres 1989 – 1993 w polskiej polityce zagranicznej to czas ciężkiej pracy od podstaw. Jak wspominają współpracownicy ministra Skubiszewskiego, pracował on niekiedy po kilkanaście godzin na dobę i tego samego wymagał od podwładnych. Uważał swoją pracę za służbę dla ojczyzny. Miał świadomość, że do osiągnięcia pełnej suwerenności kraju  niezbędne jest stworzenie mocnej „bazy” dyplomatycznej. „Powrót Polski do Europy” nie mógł odbyć się bez osadzenia w prawnych strukturach organizacji międzynarodowych. Krzysztof Skubiszewski miał wizję, która z perspektywy roku 1989 wydawała się niemożliwa do zrealizowania, jednak dzięki jego staraniom i ciężkiej pracy po wielu latach „dyplomatycznego niebytu” udało nam się zintegrować z  Europą.

Imponderabilia

Krzysztof Skubiszewski zmarł 8 lutego tego roku, zostawiając po sobie istotny ślad w najnowszej historii Polski. Pokazał wzór, właściwą postawę, a także to, jak należy kreować politykę zagraniczną w środkowej Europie. Z całą pewnością był wzorem pracowitości i zaangażowania. Stworzył etos pracownika służby dyplomatycznej. Etos człowieka wykształconego, poświęconego pracy, skromnego, odpowiedzialnego, nieszukającego poklasku w świetle fleszy i telewizyjnych kamer. Krzysztof Skubiszewski był człowiekiem czarującym. Wytwarzał aurę profesora, w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Gdy czyta się jego prace, wywiady z nim, zawsze traktuje odbiorcę, rozmówcę, jak równego sobie partnera. Z ujmującą dbałością o polszczyznę skrupulatnie odpowiadał na pytania… Słynął z niezwykłej elegancji, kultury osobistej, erudycji i angielskiego poczucia humoru. Był to człowiek, jakich mało w obecnej polskiej polityce.

Są w racji stanu naszego państwa pewne imponderabilia. Na imię im honor i szacunek. Szacunek dla samego siebie i dla innych. Taka postawa otwiera właściwą drogę zarówno dla współpracy z partnerami od nas silniejszymi, jak i współdziałania z parterami mniejszymi. Polityka jest sztuką tego, co możliwe, lecz jednocześnie musi być sztuką osiągania postawionych sobie celów. Niekiedy zgodnie z sentencją Maxa Webbera należy dążyć do tego, co niemożliwe, aby osiągnąć to, co możliwe. Jest to kwestia metody. Dla Polski cele polityki państwa muszą zawsze pozostać wielkimi. Wynika to z naszej historii, naszego miejsca w Europie, z wyzwań dnia dzisiejszego i nadchodzących dziesięcioleci.

W tych kilku zdaniach Krzysztof Skubiszewski, pewnie nieświadomie, scharakteryzował nie tylko istotę własnej dyplomacji, ale również postawę człowieka ambitnego, konsekwentnego, wytrwałego, a przede wszystkim – godnego podziwu.