Epizod II

Archiwum / 26.11.2006

Długie wieczory i zimne dni dotychczas kojarzyła tylko z nadejściem zimy, zapowiedzią jazdy na sankach i budowaniem całej armii bałwanów. Teraz stały się dla niej: potrzebą czyszczenia reflektorów i perfekcyjnym ustawianiem nawiewów tak, aby ogrzewały spoczywające na kierownicy zziębnięte dłonie..



Magda Grześkowiak

Pocieszała się jednak tym, że niedogodności treningu podnoszą jej kompetencje, i z tak samo dużym zapałem podejmowała się kolejnych zadań. Twarz agenta „pana Leszka”, z której z reguły nie można było nic wyczytać (poza tym, że cierpi na przepuklinę rozworu przełykowego – wszak tylko takie schorzenia widoczne są jak na dłoni) od jakiegoś czasu subtelnie okazywała aprobatę i  swoistą dumę po przejściu przez ostatni sprawdzian jaki dla niej przygotował. Zaliczenie go było niemałym wyzwaniem gdyż TO co wyłoniło się gdy pokonywała ostatni zakręt na poprzednich zajęciach, przekroczyło jej oczekiwania… Cudowna pozioma płaszczyzna… wspaniale zarysowane kontury pasów, wyraziście dopasowane kolory i dokładne wskazówki- idylliczna kraina dla każdego posiadacza pojazdu z silnikiem.

Wiedząc, że wstęp do tej arkadii mają tylko wybrani- starała się w jak najlepszym stylu pokonać wysoko zawieszoną poprzeczkę. Do teraz gdy wspomina słowa „Pana Leszka”    -„Dalej Maleńka, rozkładowa tego cacka to 270” -dreszcz przechodzi przez całe jej ciało. Wtedy był on zapowiedzią prędkości, o której nie śniła w najśmielszych marzeniach. W ten sposób 70…90..100…120 km/h stało się rzeczywistością.. I tak poznała szósty bieg..

Nadeszła jednak pora by dodać szlifu umiejętnościom. Nowy instruktor gotowy podjęcia się próby kształtowania jej biegłości w sztuce prowadzenia miał pojawić się lada chwila.. Minuty dłużyły się niemiłosiernie.. W napięciu oczekiwała jakiegokolwiek sygnału do rozpoczęcia, a każdy nerw jej ciała skupiony był na odbiorze czynnika wzywającego do startu. Nagle usłyszała głośne, nieznajome puknięcia, nieświadoma swojego błędu podbiegła do okna… Jednak widok stopy umazanej farbą, zawieszonej na wysokości czwartego piętra, i „Pana Malarza” rzucającego, siarczyście zestawione przekleństwa (których nie wypada przytaczać mimo ich nowatorskich i awangardowych walorów stylistycznych) świadczyły, że to tylko pędzel spadający z rusztowania, przypomniała sobie o trwającym już wszakże zbyt długo remoncie elewacji w jej bloku.

Kolejne sekundy i kolejne uderzenia serca odliczały czas…jej spokój mąciły charczące odgłosy wydawane przez psa sąsiadów wyraźnie krztuszącego się dużym przedmiotem. (Wielkość przedmiotu nie była zdeterminowana rodzajem rzężenia jakie z siebie wydawał, wszak dla skundlonego ratlerka każdy jest duży). Przez jej głowę przebiegały tysiące myśli.. „Czyżby zapomniał?”, „Pobiegł w ślad za białym królikiem?”. Wtem zdało jej się, że przez te nieustające puki, stuki i rzęchy stara się przebić do jej uszu tak długo oczekiwany słodki sygnał.. Jak zahipnotyzowana zbiegała po schodach, nie zważając na wydające się w tej sekundzie kakofoniczne -gdyż wdzierające się brutalnie w melodię klaksonu – gwizdy robotników. Słyszała tylko, jego tak długo wyczekiwane wołanie – „Tiiiiiit.. Tiiiiit”, zdawał się jakby szeptać : „Przybądź do mnie, przybądź do mnie..”
 
Właśnie wtedy miała okazje poznać „Pana Stefka” i jego turkusowo-morską marynarkę charakteryzującą wszystkich wystawców POLAGRY FARM. To, oraz zapach uderzający ją w nozdrza mogły świadczyć tylko o jednym.. jego hobby była preparacja tuszy wieprzowych.. To z nim zaznała smaku rutyny. Wyjaśniło się tajemnicze określenie „Plac”, ono  wcześniej nasuwało skojarzenia z czymś niemierzalnym i bezgranicznie niezbadanym. Jednak szybko przekonała się, jak łatwo monumentalny można zamienić w monotonny.

Kolejny rząd przewróconych słupków.. do przodu.. do tyłu.. i znów do przodu, doprawione nieprzyjemnym oddechem „Pana Stefka” na jej karku i jego radosnymi, pełnymi ekscytacji okrzykami. Pomimo, że znała go tylko chwilę, wiedziała, że nigdy nie zapała afektem do jego czynów. Udrękę mogło zakończyć tylko jedno.. bezbłędny, czysty przejazd.  Jakaś nieziemska siła sprawiła, że przekręcenie kierownicy było perfekcyjne co położyło kres męce… Radość z zakończenia kaźni nie była jednak długa.. Wyczerpana nie zadawała sobie sprawy z czekającej ją nagrody.. „3 minuty pochwały wzrokowej” –zawyrokował i wbił swe świdrujące spojrzenie szaleńca w jej twarz..


Czekaj na następny numer by poznać odpowiedź na to co pozostaje zagadką…Czy w obliczu tak niekorzystnych warunków bohaterka poświęci swój dotychczasowy dorobek i postanowi się poddać?  Czy możliwa jest nić porozumienia pomiędzy nią i nadpobudliwym fanem trzody chlewnej? Rozwiązanie już wkrótce..