Fajnie, ale…

Archiwum / Katarzyna Pietrasik / 14.09.2010

Podsumowanie Zlotu to nie lada wyzwanie – i chyba nawet nie chcę się go podejmować. Nie znam dobrze kulisów organizacyjnych, a do Krakowa wpadłam tylko na cztery dni. Te cztery zlotowe dni spędziłam w zadumie.

Nie zastanawiałam się co prawda nad losami ZHP, nie myślałam o korzeniach harcerstwa czy o skracaniu wieku wędrowniczego. Trzy bite dni zastanawiałam się, dlaczego na zlocie zapomniano o wędrownikach. Czemu na największej w Polsce imprezie harcerskiej nie ma miejsca i programu dla wędrowników? Dlaczego zakłada się, że ta najstarsza wiekowo grupa musi sama sobie radzić i zapewniać atrakcje? Nie mam wątpliwości, że będąc latem z drużyną w Krakowie nie nudziłabym się ani chwili i podobnie pewnie było z większością wędrowników na zlocie. Sami organizowali sobie czas, na pewno było fajnie, ale gdyby zadano sobie tyle trudu, żeby stworzyć dla nich specjalny program – dostosowany do ich potrzeb – byłoby dużo fajniej.

Zlot odbywał się w Krakowie, historycznej stolicy kraju i jednym z najciekawszych architektonicznie miast w Polsce. Cała zabawa miała miejsce praktycznie w centrum Krakowa, rzut beretem od Starego Miasta i Wawelu. Mam wrażenie, że tak szalenie atrakcyjne miejsce nie zostało w pełni wyeksploatowane. Owszem, na rynku odbywały się zajęcia programowe, jarmarki i inne atrakcje, ale wszystkie one były przeznaczone głównie dla zuchów i harcerzy. O zorganizowaniu gry miejskiej dla wędrowników nikt nie pomyślał. Tak samo zresztą, jak o umożliwieniu im poznania miasta od podszewki – ot choćby poprzez wycieczki śladami młodopolskich poetów czy wspólne zwiedzanie Kazimierza. Wędrownicy musieli zatem na własną rękę szwendać się po Krakowie. Sądząc po ich minach, wnioskuję, że było fajnie; nachodzi mnie jednak taka gorzka myśl, że gdyby o nich pomyślano, mogłoby być fajniej.

Miejsce zlotu, z jednej strony, niesamowite! Wydaje się ono wprost wymarzonym miejscem na Zlot rozpoczynający obchody stulecia harcerstwa. Wszystko super, ale… Ze względu na lokalizację w centrum miasta także nas obowiązywała cisza nocna. I jak tu zorganizować nocne atrakcje dla wędrowników, którzy w ciągu dnia są odpowiedzialni za patrol czy prowadzą zajęcia, skoro od 22:00 musimy przestrzegać ciszy nocnej? Nocne koncerty i imprezy odpadają.

Ale skoro już się zapędziłam i piszę o koncertach i imprezach, to ich organizacja rodziła kolejny problem. Na terenie zlotu nie było bowiem miejsca, gdzie wędrownicze życie mogłoby tętnić w dzień i noc. Owszem, wieczorem w kawiarenkach było tłoczno, głośno i sympatycznie. Sądząc po minach obecnych w nich wędrowników – było fajnie. I znowu myślę sobie o tym, jak fajnie mogło by być, gdyby ktoś o wędrownikach na zlocie pomyślał…

O zorganizowaniu wędrowniczej kawiarenki, a nawet całego miasteczka z atrakcjami dla wędrowników może i ktoś pomyślał, ale niewiele w kwestii realizacji zrobił. W ciągu dnia w takim miejscu mogły odbywać się zajęcia programowe dla wędrowników, a wieczorem imprezy. Jeśli marzy ci się miejsce z otwartą całą dobę kawiarnią, kino pod gwiazdami i związany z nim dyskusyjny klub filmowy, kawiarenka internetowa, a w końcu tematyczne imprezy czy oldschoolowe dyskoteki w stylu lat 90, a to wszystko specjalnie dla Ciebie i Twojej drużyny wędrowniczej – to nic z tego. Ale na otarcie łez organizatorzy zapewniają wędrownikom (nie tylko zresztą) atrakcje organizowane przez Wojsko Polskie! Specjalnie dla Was żołnierze pojeżdżą chwilę Hummerami po terenie zlotu, dadzą do przymierzenia hełm, przedefilują, a na koniec wystąpią w specjalnym programie artystycznym… Nic tylko świętować. Aż się łza w oku kręci.

Podobną zresztą reakcję wywołuje myśl o zlotowych propozycjach programowych skierowanych dla wędrowników. Po żmudnych kalkulacjach i obliczeniach wyszły mi całe dwie na cztery dni zlotu, na których byłam. Konferencja wędrownicza organizowana przez Wydział Wędrowniczy GK i zajęcia w redakcji „Na Tropie”. Odgórnie organizowanych atrakcji skierowanych i sprofilowanych specjalnie dla wędrowników – brak. Znowu się pocieszam i myślę, że przecież wędrownicy, jak nie ruszą w miasto podziwiać Krakowa, to mogą zostać i pointegrować się z wędrownikami z całej Polski. Na pewno wymienią się drużynowymi doświadczeniami, pogadają i pośmieją. Będzie fajnie. Martwię się tylko coraz bardziej tym, że świadomość o tym, jak fajnie mogłoby być, a nie było (bo nikt o nich pomyślał) w końcu ich z tego Związku wygoni.