Filary i fundamenta

Archiwum / 17.10.2010

Przed Wami druga część cyklu Rzeczpospolita Szlachetna. Tym razem poświęcona „protoplaście polskiej literatury politycznej” Janowi Ostrorogowi.

Nie był Jan Ostroróg najgenialniejszym z polskich pisarzy politycznych, nie był też z nich najzwinniejszy w piśmie, „do wysokości teorii” też się z reguły nie wznosił, odegrał on jednak bardzo szczególną rolę w dziejach naszej literatury.

Stanisław Tarnowski kilkukrotnie w swych „Pisarzach politycznych XVI wieku” nazywa go „ojcem” bądź „tradycyjnym ojcem” rodzimego pisarstwa politycznego. Dlaczego? Z jednej strony bowiem, twórczość Ostroroga jest niczym „ziarno, które w małej objętości zawiera w sobie wszystkie pierwiastki kwiatu i owocu” poźniejszej literatury politycznej dawnej Polski. Oprócz tego jest Ostroróg wiernym pomnikiem swej epoki. A był to okres kiedy, by ująć to metaforycznie – w gotycki gmach Corona Regni Poloniae wpadały pierwsze promienie renesansu, w których to promieniach dojrzewać zaczęła Rzeczpospolita Obojga, a praktycznie wielu, Narodów. Nie jest to jeszcze czas polskich Demostenesów, którzy cytując lub wręcz parafrazując Cycerona, poświęcali się poszukiwaniom jakiegoś idealnego republikanizmu, którego to właśnie Polska, jako (w prostej linii) spadkobierczyni Aten i Rzymu, miała być depozytariuszem. Ale jest to już okres kiedy kolejne pokolenia młodzieży znad Wisły, chowane były nie tylko w murach Akademii Krakowskiej, ale kształciły się również na najlepszych uniwersytetach całej Europy.

W tym właśnie czasie, między Husem a Lutrem, Jan Ostroróg, potomek, nieco niechętnych krakowskiej szlachcie, możnowładców wielkopolskich, studiował w Erfurcie i Bolonii. Uzyskawszy przed ukończniem trzydziestki tytuł doktora obojga praw, zafascynowany „antycznymi nowinkami” wrócił do ojczyzny. Na początku pracował w królewskiej kancelarii, potem pełnił liczne misje dyplomatyczne do Watykanu a także negocjował pokój toruński z Krzyżakami, w końcu piastował szereg urzędów: podskarbiego koronnego, kasztelana, starosty generalnego i wojewody.

Był to taki specyficzny typ statysty – męża stanu tego okresu. Są to już ostatnie chwile średniowiecza i w Europie powoli zaczyna się renesansowy przełom. Antyczni mistrzowie powracają (choć prawdę mówiąc nigdy Europy na dobre nie opuścili) ze swoimi teoriami państwa i prawa by inspirować chłonne umysły, jak choćby ten Ostroroga, służąc tworzeniu się pojęć narodowej niezawisłości, racji stanu, co rewolucjonizowało świat „średniowiecznego uniwersum”.

Najważniejszym dziełem Ostroroga a zarazem, jak to określił Julian Krzyżanowski „niezwykle znamienną ilustracją drogi przebytej w ciągu w. XV przez myśl polską” jest „Monumentum pro Reipublicae ordinatione” – „Memoriał o urządzeniu/uporządkowaniu Rzeczypospolitej”, przygotowany na sejm piotrkowski roku 1477.

Broszura ta porusza wiele materii: od relacji państwo – kościół, przez regulacje podatkowe, reformę administracji cywilnej jak i wojskowej aż do refleksji na temat kwestii społecznych, prawa i sądownictwa. Niektóre z postulatów Ostrorga „sprawiły skutek” podczas sejmu inne nie. Ja jednak postaram się przede wszystkim wyłuskać z tych licznych myśli (zawartych również w jego „Pamiętniku”) te, które ciekawią a nawet zaskakują czytelnika mimo dystansu pięciu stuleci.

Do czego więc „upomina nas i pobudza” (charakterystyczne sformułowanie Ostroroga) ojciec polskiej literatury politycznej?

„Co za niedbalstwo nasze, co za wstyd i zelżywość i sromota niewidziana, co za głupstwo, że w tym sławnym i wolnym królestwie z pogardą króla, rad i całego znacznych ludzi ogółu, szuka się prawa i sądu w Magdeburgu u wyrobników podłych i ostatniego rzędu ludzi, jakżeby u nas w całym królestwie sędzi sprawiedliwego i roztropnego, ani ludzi uczonych i rozumnych nie było!… Zrzućcież raz z siebie ten wstyd smrodliwy, nie dajcie się nim dłużej walać; zawstydźcie się raz, błagam, tej małoduszności waszej”

Jakiej to małoduszności powinniśmy się zawstydzić? Dzisiejszym językiem powiedziałoby się „braku podmiotowości” i samolubnym dbaniu tylko o interes prywatnym, kosztem dobra wspólnego. W 1477 roku Ostroróg, przeniknięty specyficznym, budzącym się, reneseansowym uczuciem narodowym, ubolewał, że w tak „sławnym i wolnym królestwie” jakim była Polska, prawo obowiązujące w miastach, pochodzi z Niemiec (głównie Magdeburg i Lubeki, w wyniku tzw. lokacji na prawie niemieckim). Oprócz tego najwyższa instancja odwoławcza w sprawch regulowanych tym prawem, również miała swoje miejsce za Odrą. Czyż Polacy są gęśmi (później nieco w miejscu gęsi wylądowały papugi), które swojego języka nie mają?

To „zawstydzenie się małoduszności swojej”, które przenika pisma Ostroroga konstytuuje charakter kształtującej się tożsamości politycznej dawnej Rzeczypospolitej. Taka specyficzna, czasem nawet zawadiacka (choćby w dialogach Górnickiego, o którym będzie jeszcze w kolejnych odcinkach cyklu) odwaga w realizacji własnego, bezprecedensowego projektu jakim była ta nasza dziwna, rodzima republika. Sama nazwa – „Rzeczpospolita”. Chyba jedno z najciekawszych słów w polszczyźnie, wzięte Rzymianom, lecz „swoim językiem” nazwane. Samo to słowo jest najlepszym pomnikiem swego znaczenia. Rzecz – dobro, sprawa, przedmiot (przestrzeń) troski, działania. Pospolita – wspólna, powszechna, po społu. Nieprzypadkowo Ostroróg dla określenia swojego królestwa wybiera akurat te dwa epitety „sławne i wolne”, nie na przykład „niezwyciężone”, itp. Nieprzypadkowo też Ostroróg zaczyna od słów „co za niedbalstwo nasze” – nie czyjeś inne, albo „obiektywnie odziedziczone”. Suwerenem – podmiotem, mogącym dźwignąć „sławne i wolne królestwo” mogą być tylko obywatele, którzy przełamią swe „małoduszne niedblastwo”(samolubne, dbanie tylko o prywatny interes – zaniedbanie wspólnego dobra) i „wstyd smrodliwy” kompleksów, resentymentów, pretensji.

Kolejnym ciekawym wątkiem, który przy okazji refleksji nad „różnością praw”, porusza Ostroróg, bodaj jako jeden z pierwszych w Europie, jest kwestia powszechności prawa.
„Taka różność praw zła jest, że innym sądzi się szlachta, innym plebeje, jedno się polskim zowie, drugie niemieckim… Niech będzie jedno prawo powszechnym dla wszystkich, bez różnicy osób(…)Gdyby zaś podobało się koniecznie inne prawo dla szlachty, a inne dla plebejuszów z powodu różnicy stanów, to niechby tamto nazywano cywilnym, nie niemieckim, choć moim zdaniem moglibyśmy i powinni, wszyscy jednego królestwa mieszkańcy, jednym rządzić się prawem”

Pominąwszy pewną ostrożność naruszania stanowego status quo właściwego w. XV, i tak Ostroróg swymi poglądami społecznymi ustawia się jako sojusznik Kołłątaja, krytykującego ponad trzy stulecia później zbytnią zachowawczość Konstytucji 3 maja. Godnymi odnotowania są również „jednego królestwa mieszkańcy”, których Ostroróg pragnie bez względu na społeczne pochodzenie zrównać w prawach, a poprzez to rozszerzyć „szlachecką” definicję narodu. Co prawda nie należy mu tu już dopisywać jakiegoś szczególnego „jakobinizmu”, ale fakt pozostaje niezmienny, że i 300, a i 400 lat po „swym ojcu”, polscy pisarze polityczni (choćby Kościuszko) wciąż musieli podkreślać wagę rozszerzenia pojęcia „naród” na „masy ludowe”.

Analiza dzieł Ostroroga, choćby tak nikłej wnikliwości, pozwala nam zaczerpnąć trochę tej atmosfery „sejmu piotrkowskiego”, odetchnąć powietrzem rodzącej się Rzeczypospolitej. Jan Ostroróg, od którego „Memoriału…” zwykło się zaczynać opowieść o rodzimym pisarstwie politycznym, zarysowuje mimochodem kształt, podstawy budowli, rzeczy – sprawy wspólnej, do której postanowili się wziąć razem, po swojemu, odważnie i bez kompleksów nasi przodkowie. Dzięki niemu możemy dostrzec, co tak na prawdę stanowiło o tym „sławnym i wolnym królestwie”, na czym sie ono opierało. Nie zapominajmy jednak, przyglądając się tym naszym rozpolitykowanym przodkom, tu i ówdzie podkręcającym wąsa panom braciom, że Ostroróg w swych dziełach nie tylko pokazuje, naświetla itp., ale też a może przede wszystkim „upomina i pobudza”.

„Wy, przezacni Panowie, filary i fundamenta ojczyzny, starajcie się (jakeście czynić zwykli), abyście w radach i uczynkach waszych więcej ojczyznę niż siebie, więcej rzecz publiczną niżeli prywatną kochali, więcej niżeli dzieci waszych albo braci, więcej niż wszystko zgoła, co mieć możecie. Tym sposobem w publicznym dobru wzmaga się i każdego własne, i dobrze zasadzone mocno się utrwala. A gdy zaś publiczne dobro raz się ku upadkowi nachyli, podupadać z nim musi poszczególne dobro każdego, coraz gorzej iść zacznie, i za tamtym zawali się w nagłą ruinę.”