Filipino time!
Na odprawie Komendant opowiadał o planie pracy. Gdy wspomniał o projekcie na Filipinach, puściłam to mimo uszu. Trzęsienia i tajfuny? To nie dla mnie! Po tygodniu nie myślałam już o niczym innym.
To miała być kolejna zwykła wrześniowa odprawa w hufcu. Druh Komendant podsumowywał akcję letnią, opowiadał o planie pracy na rozpoczynający się rok – dużo zabawy dla harcerzy, mnóstwo pracy dla drużynowych. Gdy na samym końcu mówiono o projekcie organizowanym w ramach programu Komisji Europejskiej „Młodzież w działaniu”, który ma się odbywać na Filipinach, puściłam to mimo uszu. Filipiny? Częste trzęsienia ziemi i tajfuny? To nie dla mnie! Po tygodniu nie mogłam myśleć już o niczym innym. Nawet hipotetyczny wyjazd budził we mnie na zmianę strach i fascynację. Decyzja została podjęta – JADĘ! Wysłałam zgłoszenie i po paru miesiącach, wraz z kilkunastoma innymi kandydatami, odbyłam swoją rozmowę kwalifikacyjną z przedstawicielami z Filipin. Rior i Misael, członkowie organizacji goszczącej, bez ogródek pytali, czy nie przeszkadza mi jedzenie ryżu przez trzy miesiące, spanie na podłodze, praca na roli w pełnym słońcu czy tajfuny. Wszyscy odpowiadali tak samo: it’s ok, I’m a scout! W ciągu pozostałych sześciu miesięcy zdążyłam się zaszczepić, kupić niezbędne rzeczy oraz wziąć udział w szkoleniu przedwyjazdowym, gdzie poznałam cały skład grupy.
Celem projektu jest między innymi wspieranie świadomości globalnej czy poznanie mechanizmów zrównoważonego rozwoju.
I tak jedenastoosobowa grupa harcerzy spotkała się piętnastego lipca na wrocławskim lotnisku, aby po drugiej stronie świata przeżyć przygodę swojego życia. Celem projektu jest między innymi wspieranie świadomości globalnej czy poznanie mechanizmów zrównoważonego rozwoju. W ciągu trzech miesięcy odwiedziliśmy trzy filipińskie wyspy, a na każdej z nich czekały na nas różne zadania.
Na maleńkiej wyspie Pamilacan wykonywaliśmy prace dla lokalnej społeczności: przenosiliśmy do wody koralowce, które zostały wyrzucone na brzeg podczas tajfunu, sprzątaliśmy okoliczne plaże, organizowaliśmy zabawy dla dzieci z pobliskiej szkoły czy robiliśmy pojemniki do segregowania śmieci. Pierwsze dni upłynęły nam na zachwycie nad pięknem wyspy i zastanawianiem się, jakim cudem się tu znaleźliśmy. Wieczorami siadaliśmy w kręgu na plaży i przy ognisku oraz szumie fal dzieliliśmy się przemyśleniami na temat minionego dnia i żegnaliśmy się iskierką.
Po dwóch tygodniach przenieśliśmy się w samo serce wyspy Mindoro, na farmę, aby uczyć się o zrównoważonym rozwoju, produkować glebę, sadzić pomidory i ryż czy kopać oczko wodne dla ryb. W międzyczasie odwiedziliśmy filipińskich skautów działających w pobliskiej wiosce. Przywitali nas regionalnymi przysmakami, oprowadzili po okolicy, opowiedzieli o swojej działalności i mieliśmy okazję wymienić się chustami. Kilka dni później przygotowaliśmy dla nich grę terenową i zajęcia integracyjne, które zakończyły się prezentacjami poszczególnych patroli przy wspólnym ognisku.
Po wyczerpujących trzech tygodniach ciężkiej pracy ruszyliśmy ku stolicy Filipin – Manili. Wraz z członkami organizacji goszczącej – YSDA – braliśmy udział w programie dokarmiania dzieci ze szkół podstawowych. Pomagaliśmy przy przygotowywaniu posiłków oraz ich dystrybucji. Trudnym zadaniem okazało się zorganizowanie i przeprowadzenie szkolenia pierwszej pomocy dla członków lokalnej społeczności z małego miasteczka pod Manilą. Musieliśmy całą naszą wiedzę na ten temat przetłumaczyć na język angielski i w sposób zrozumiały przekazać ją Filipińczykom. W międzyczasie odbyło się jeszcze jedno spotkanie ze skautami, na którym zorganizowaliśmy grę samarytańską. Nie ominął nas także trzydniowy kurs przetrwania w dżungli, gdzie budowaliśmy szałas z liści bananowca, gotowaliśmy ryż w bambusie czy łowiliśmy kraby w korycie rzeki.
To jedno przedsięwzięcie zupełnie zmieniło moje myślenie i podejście do wszelkich projektów wolontariackich.
Najciekawszym doświadczeniem było spędzenie tygodnia u ubogiej rodziny z małej wioski niedaleko Manili. Ludzie Ci byli niesamowicie przyjaźni i gościnni, a w ciągu siedmiu dni pokazali nam prawdziwe życie przeciętnego Filipińczyka. Braliśmy udział w walkach kogutów, lokalnej odmianie dużego lotka, co drugi dzień odbywało się videoke, a na sam koniec zaproszono nas na festiwal, który wyglądał jak zaawansowana odmiana lanego poniedziałku, tylko że z orkiestrą. Wszystkie dni wolne spędziliśmy na zwiedzaniu tego wspaniałego kraju. Widziałam już chyba wszystkie kolory piasku i już nigdy nie zjem pewnie tylu pysznych, jak i niesmacznych potraw, co w ciągu tych trzech miesięcy.
Wcześniej nie przywiązywałam większej uwagi do działalności zespołu zagranicznego, ani nie myślałam o harcerskich wyjazdach za granicę, bojąc się kosztów i bariery językowej. To jedno przedsięwzięcie zupełnie zmieniło moje myślenie i podejście do wszelkich projektów wolontariackich. Patrząc na ten wyjazd z perspektywy czasu mogę powiedzieć jedno: wyjdź w świat – zobacz – pomyśl – pomóż, czyli działaj. Laging handa!
Emilia Maliszak - Drużynowa i współpracowniczka ZKK. Wędruje po górach, jeśli tylko jest czas, jeździ rowerem gdzie tylko się da. Od roku zafascynowana zagranicznymi podróżami. Absolwentka Technologii Żywności, na co dzień inspektor sanitarny.