Gadżety za podpis

Archiwum / 19.12.2010

„W prezencie od naszej firmy otrzymuje Pani drobny upominek”. Skąd my to znamy? „Drobne upominki” stały się już tradycją. Dostajemy je wszędzie: w sklepie, w banku, na konferencjach, a nawet na ulicy.

Na rynku jak grzyby po deszczu pojawiają się nowe agencje reklamowe, które cieszą się coraz większym powodzeniem. Nawet sobie nie zdajemy sprawy z tego, jak wpływają na naszą podświadomość, a w rezultacie na nasze wybory produktów. Spotykamy na ulicy mężczyznę, który nas zaczepia, opowiada, że startuje w wyborach samorządowych, ma w planach wiele dobrego do zrobienia w naszym mieście i bardzo chce nam podarować notesik, długopis, pendrive czy jeszcze coś innego – w zamian za poświęcony czas. Wydaje nam się, że będzie dobrym samorządowcem, bo stara się, zależy mu, no i ten prezent. Według naukowców mówimy w tym przypadku o tzw. regule wzajemności. Dostajemy coś – w tym przypadku od kandydata – a w zamian podświadomie musimy odwzajemnić się osobie, która zrobiła coś dla nas dobrego, więc głosujemy właśnie na niego.

Podczas wizyty w aptece dostrzegamy cukiereczki z logo firmy i stojąc w kolejce, kusimy się na jeden czy dwa. Podchodząc do kasy, jesteśmy już na tyle zadowoleni z usług apteki, że kupujemy dodatkową paczkę plastrów, których w domu mamy oczywiście pod dostatkiem. Albo: kiedy wybieramy się na zakupy do hipermarketu i szukamy produktów, które zapisaliśmy sobie na kartce, żeby trzymać się listy i nie kupić nic dodatkowego, spotykamy młodą, uśmiechniętą dziewczynę, która oferuje nam kolejną wyśmienitą czekoladę i częstuje nas nią zupełnie za darmo. Tu zaczyna działać nasza podświadomość: „Dziewczyna proponuje mi czekoladę, którą sama się nią zajada, a pomimo to jest bardzo szczupła. Mówi, że smakuje rewelacyjnie i do tego ma jeszcze taką niską cenę?”. Później w domu okazuje się, że z torby wyciągamy rzeczy, których na pewno nie kupiliśmy, bo kasjerka musiała nam policzyć coś dodatkowego – a to tylko ta „cud czekoladka”.

Zjawisko to jest bardzo powszechne, ale stosunkowo młode. Początków „reklamowego przemysłu” możemy szukać we wczesnych latach 90. Rola gadżetów na przestrzeni lat się jednak zmieniała. Początkowo wystarczała kolorowa wizytówka, ale z czasem zastąpiły ją coraz to wymyślniejsze drobiazgi. Każdy nowy klient agencji reklamowych chce mieć coś nowego, całkiem innego od konkurencji. Dlaczego akurat takie, a nie inne przedmioty? Z psychologicznego punktu widzenia klient dostaje „gadżet podręczny”. Zawsze zmieści się do kobiecej torebki i kieszeni. Pisząc promocyjnym długopisem czy używając lusterka z logiem firmy, przypominamy sobie o niej, następnym razem także skorzystamy z jej usług. Zazwyczaj mają one związek z branżą firmy czy proponowaną usługą.

Idziemy na wizytę do lekarza. Za wizytę płacimy na przykład 200 złotych. Po wizycie otrzymujemy długopis, który nie dość, że jest pewną formą wizytówki, bo ma logo i dane kontaktowe lekarza, to jest jeszcze w pewnym sensie prezentem łagodzącym cierpienia z powodu zabiegów i wydanych pieniędzy. Widzimy, że lekarzowi na nas zależy i wracamy do niego.

Jak mówią badania, najwięcej zamówień na firmowe gadżety pochodzi obecnie od firm farmaceutycznych, producentów tytoniu oraz producentów i dystrybutorów alkoholu. We wzmożonym okresie przedwyborczym kandydaci bardzo dużo wydają na swe kampanie – czyli ulotki, plakaty i prezenty dla wyborców. To, co widzimy w telewizji czy na bilboardach, także ma dla nas wielkie znaczenie. Widzimy bowiem kolorowe, świeżo wyglądające produkty, bardzo szczęśliwych ludzi zajadających się tymi pysznościami, a w dodatku przecenionymi. Od razu pędzimy do sklepu, w którym nie dość, że okazuje się, że produkty znacząco się różnią od tego, co widzieliśmy w telewizji czy gazetce reklamowej, to jeszcze wracamy do domu z mnóstwem rzeczy, których nie mieliśmy kupić. W kampaniach wyborczych kandydatów wielką rolę odgrywają dzieci. Biegają one w niedzielne popołudnie po parku czy centrum miasta, gdzie „czyhają” na nich politycy, którzy z wielkim uśmiechem ofiarowują dziecku lizaka, ulotkę czy balon. Przy okazji ma szansę na osobiste porozmawianie z rodzicami, uściskanie im dłoni czy zamienienie kilku słów.

A swoją drogą, czy zastanawialiście się skąd te uśmiechy, serdeczności czy płonne hasła wyborcze? Na plakacie cała rodzina polityka albo żona wraz z mężem-politykiem gotująca pyszny obiad od razu wzbudza nasze zaufanie. Myślimy sobie: „On jest taki jak ja! Ma podobną rodzinę, pewnie też podobne problemy, więc bez wątpienia będzie mnie godnie reprezentował”. Hasła natomiast, a raczej – jak się je ostatnio zwykło nazywać – „slogany” mają oddziaływać na nasze emocje i uczucia. Producenci czy kandydaci odwołują się zazwyczaj do naszego życia, patriotyzmu czy polskości. Hasło musi być łatwe do zapamiętania, chwytliwe, najlepiej kontrowersyjne lub śmieszne.

Wchodzimy w bardzo „gorący” przedświąteczny okres, który pełen jest ślicznych reniferów i aniołków w prezencie lub słodkich smakołyków otrzymanych przy zakupach. Musimy być czujni, bo wyprzedaż, promocja, gadżety czają się na nas za rogiem. Zastanówmy się, czy biorąc kolejną z rzędu ulotkę, cukierka lub długopis, nie jesteśmy do czegoś podświadomie zobowiązani.