Gdzie dom jest kervansarayem
Kervansaraye dawniej rozmieszczone były wzdłuż szlaków handlowych. Nie przetrwały w oryginalnym kształcie do naszych czasów. Ale przetrwało coś innego, mniej widocznego dla przeciętnego turysty.
Kervansaray (czyt. kerwansaraj) to miejsce postoju karawan mające funkcję mieszkalną, ale i obronną. Można je zobaczyć na Bliskim Wschodzie, w Iranie, Azji Środkowej i w najważniejszej dla mnie – Turcji. Kervansaraye dawniej rozmieszczone były wzdłuż szlaków handlowych (takich jak Jedwabny Szlak), najczęściej w odległości około jednego dnia drogi od siebie. Były to miejsca, gdzie podróżni mogli odpocząć, zaopatrzyć się w niezbędny prowiant, napoić zwierzęta, nawet sprzedać część swojego towaru. Obecnie nie pełnią już swojej oryginalnej funkcji – są często punktami w programach wycieczek albo po prostu niszczejącymi ruinami.
Gościnność jest głęboko zakorzeniona w mentalności Turków. Nawet Koran wspomina niejednokrotnie o konieczności podjęcia gościa najlepiej jak to możliwe.
Kervansaraye nie przetrwały w oryginalnym kształcie do naszych czasów. Ale przetrwało coś innego, mniej widocznego dla przeciętnego turysty, a jednak ważnego i charakterystycznego dla tureckiej kultury. Gościnność jest głęboko zakorzeniona w mentalności Turków. Nawet Koran wspomina niejednokrotnie o konieczności podjęcia gościa najlepiej jak to możliwe. Gościa należy nakarmić, napoić, zabawić rozmową i przenocować. I niech zostanie, jak długo zechce. To tyle teorii. Jak jest w praktyce?
Turcy mają wysoko rozwiniętą kulturę siedzenia. Tak jak u nas przychodzi się „na kawę”, do nich przychodzi się „posiedzieć”. Potrafią tak siedzieć godzinami: wymieniać się plotkami, sączyć herbatę ze szklanek w kształcie tulipana, jeść i znów pić herbatę. Ta herbata to już cała osobna historia. Tajemnicą pozostaje, jak to się dzieje, że w tureckim domu zawsze jest wystarczająca ilość jedzenia, by przyjąć dowolną liczbę niespodziewanych gości. Polskie powiedzenie „czym chata bogata” nabiera w Turcji nowego znaczenia.
Kiedy goście się „trochę zasiedzą” – też nie ma problemu. Wyjmuje się wtedy materace – nie takie jak nasze, sztywne i ze sprężynami, ale przypominające trochę bardzo grube kołdry. Te materace, normalnie zwinięte i ułożone w jednym miejscu, rozkłada się na podłodze. Pozostanie gości na noc nie jest przypadkiem niespotykanym, bo nie ma określonej pory, o której wypada wyjść, a spanie na takich materacach jest rzeczą normalną zarówno dla młodszych jak i starszych. Materace ma w domu oczywiście każdy.
Osobną sytuacją są wszelkiego rodzaju święta – zarówno religijne czy państwowe, jak i rodzinne. Jest ich sporo i są one okazją do spotkań w bardzo szerokim rodzinnym gronie. Na uroczystości takie jak ślub czy obrzezanie w dobrym tonie jest zapraszanie nawet przypadkowych przyjezdnych, nienależących do rodziny czy znajomych. Sama byłam na jednym przyjęciu z okazji obrzezania. Nikt nie był zaskoczony nagłym pojawieniem się dwojga obcych Europejczyków…
Jednak wielu z nas tej tureckiej gościnności nie widzi. Odwiedzający Turcję Polacy często wracają z dobrym wrażeniem po infrastrukturze turystycznej, zabytkach, mniej zachwyceni są samymi Turkami. Turcy mają opinię taką jak Arabowie: znają trzy słowa w każdym możliwym języku i starają się wcisnąć turystom jakiś chłam za grosze. Jest to opinia trochę zasłużona – dla wielu przyjeżdżających do Turcji turystów zakupy na targu są jedynym bezpośrednim spotkaniem z miejscowymi. A targ rządzi się swoimi prawami. Na targu turysta z Europy jest dobrym interesem – uważa się go (nie bez racji) za bogatego frajera, z którego trzeba wycisnąć trochę grosza, zanim zrobią to inni. Nie odradzam tu samego odwiedzania targów – wręcz przeciwnie – ale najlepszym miejscem do zawierania znajomości raczej one nie są.
Chodzenie za przewodnikiem w mini (bo gorąco) i szpilkach (bo takie ładne!) oglądając świat przez obiektyw aparatu fotograficznego nie pomaga w zbliżeniu się do autentycznej kultury.
Wobec tego czy turecka gościnność jest niedostępna dla Europejczyka? Oczywiście, że nie! Kluczem do sukcesu jest sprawienie, by Turcy brali nas za podróżnych, a nie bogatych turystów. Chodzenie za przewodnikiem w mini (bo gorąco) i szpilkach (bo takie ładne!) oglądając świat przez obiektyw aparatu fotograficznego nie pomaga w zbliżeniu się do autentycznej kultury. Ja osobiście najwięcej pomocy i gościnności zaznałam jeżdżąc stopem praktycznie bez pieniędzy. Nie trzeba się jednak aż do tego posuwać! Wystarczy czasem zejść z turystycznego szlaku, zagłębić się w turecki interior, odwiedzić nieuczęszczane dzielnice miasta, usiąść na chwilę w herbaciarni i spróbować zagadać do kogoś. Turcy są bardzo kontaktowi i nawet bez znajomości języka jakoś można się porozumieć.
Wiele zachowań, które wzbudziłyby pewnie moje podejrzenia w Europie, w Turcji jest naturalnych. Obcy człowiek oferujący obiad, wycieczkę po mieście czy nocleg w swoim domu – to standard. Z reguły proponujący coś takiego człowiek naprawdę nie chce od nas w zamian nic poza naszym towarzystwem. Podróżnemu okazuje się specjalne względy – Turcy kochają swój kraj i chcą pokazać go z jak najlepszej strony. Często zrezygnują z własnych planów, by ugościć turystę – czasem nawet zwykłe wspomnienie, że coś nam przeszkadza lub czegoś byśmy chcieli, sprawia, że nasz „gospodarz” zrobi wszystko, by nam dogodzić. Tak mój kolega trafił do golibrody, po tym jak śmialiśmy się z jego zarostu… Należy pamiętać, że odmówienie pomocy jest niegrzeczne i sprawi proponującemu przykrość. Cóż, można się czasem poświęcić i zjeść dwa darmowe obiady dziennie!
Na koniec wspomnę i o ciemnej stronie medalu. W konserwatywnej Turcji (wbrew temu co widzimy w niektórych środowiskach – tak, konserwatywnej) Europejczycy są postrzegani po prostu jako rozpustnicy. Dużą rolę maja tu pewnie rosyjskie turystki przyjeżdżające na sex-wakacje. Efekt jest taki, że niektórzy mężczyźni (u kobiet zjawisko to nie występuje) myślą, że mogą pozwolić sobie na więcej niż z Turczynką. Przed nieprzyjemnymi sytuacjami nie można się stuprocentowo uchronić, ale ubiór turystyczny – a nie plażowy – czy zdecydowana reakcja (jeśli nie słowem to spojrzeniem, gestem) powinna ostudzić zapał większości zalotników. Warto też po prostu ufać intuicji, choć i ta czasem zawodzi: jechaliśmy gdzieś stopem w środkowej Turcji. Był późny wieczór. Kierowca był super – opowiadał nam o swojej żonie i sześciorgu dzieci. Ja zasnęłam z tyłu samochodu, a kolega dzielnie podtrzymywał rozmowę. W pewnym momencie kierowca chwycił rękę kolegi i położył na swoim kroczu: „Potrafię być jak kobieta”. Kolega poczuł się dziwnie, ale na tym na szczęście się skończyło!
Mam nadzieję, że ostatni paragraf Was nie odstraszy. Przy zachowaniu ostrożności i poszanowaniu miejscowych obyczajów można tam przeżyć wakacje życia. Warto poznać ten kraj i znaleźć w nim coś dla siebie. Bo w pełnej sprzeczności Turcji jedna rzecz jest pewna – ten kraj nie jest taki, jak się wydaje!
Alicja Michalak - drużynowa 244 PDHS „Mohengan”, na co dzień studentka turkologii na UAM i zapalona autostopowiczka. Podczas podróży nie śpieszy się, lubi odkrywać przypadkowe miejsca i cieszyć się towarzystwem nowo poznanych ludzi. Po turecku umie już nie tylko zamówić kebaba.