„Gwiazdorstwo” we współczesnym teatrze

Na Tropie Kultury / Rafał Derkacz / 27.03.2013

Współczesny teatr zaskakuje mnie coraz bardziej. Okazuje się, że trendy powracają nie tylko w modzie. Doskonale widać to również w szeroko pojmowanej kulturze. Wydaje mi się, że wykształcił się pewien trend na „gwiazdorstwo”, a widzowie przy wyborze spektaklu decydują się na ten z ich ulubionym aktorem serialowym.

Cofając się niespełna dwa stulecia do „Epoki Gwiazd”, zobaczymy dokładnie to samo zjawisko. Słynne rywalizacje Heleny Modrzejewskiej i Antoniny Hoffman o miano pierwszej aktorki krakowskiej sceny, w których obie miały walczyć na słowo, która z nich otrzyma większy angaż w teatrze. O wszystkim decydowali widzowie, którzy oklaskami wydawali werdykt. Już wtedy chadzano do teatru nie dla sztuki czy reżysera, a dla widowiskowości i podziwu kunsztu tego sławnego aktora.

Mam wrażenie, że historia zatacza krąg. Jak grzyby po deszczu powstają kolejne prywatne sceny sławnych artystów, które reklamują się znanymi nazwiskami na afiszach. Teatr staje się coraz bardziej popularny, a widzowie odwiedzają go, aby popatrzeć, jak na żywo radzi sobie ich ulubieniec. Czy to dobrze? Z jednej strony tak, bo sztuka wysoka staje się coraz bardziej powszechna, a ludzie interesują się teatrem. Z drugiej zaś wydaje mi się, że w wielu przypadkach „jak?” i „kto?” stają się ważniejsze niż „co?”. Konkurencyjność na polskiej scenie sprzyja jednak dużej możliwości doboru repertuaru i rozwoju młodych talentów.

Doskonały przykład – najnowsza premiera Sceny STU w Krakowie, czyli „Wyzwolenie” Wyspiańskiego. Spektakl jest swoistą kontynuacją „Dziadów” Mickiewicza, z którymi prowadzona jest polemika o takie kwestie jak patriotyzm czy bohaterstwo. Wyspiański napisał dzieło, które w dalszym ciągu pokazuje problemy współczesnej Polski, a które w wyraźny sposób eksponuje Krzysztof Jasiński – reżyser. Są nimi m.in. duży wpływ Kościoła na społeczeństwo i podejmowane decyzje czy problem z doprecyzowaniem dzisiejszego bohatera – autorytetu narodowego. W spektaklu mistrzowska rola Krzysztofa Kwiatkowskiego (bardziej znanego jako Artur z serialu „Hotel 52”), zbudowana z niezwykłą precyzją i starannością. Idealnie oddaje z jednej strony ogromną chęć walki, a z drugiej poczucie bezradności wobec zastanej rzeczywistości. Mogę się chyba pokusić o stwierdzenie, że wydaje się, jakby Wyspiański właśnie dla Krzysztofa Kwiatkowskiego napisał tę rolę. Całość uzupełniona o współczesne kostiumy, niezwykle plastyczną scenografię, śpiew na żywo i mnóstwo efektów specjalnych. W obsadzie znajduje się także kilka innych znanych nazwisk, jak np. Beata Rybotycka, Radosław Krzyżowski czy Michał Meyer. Jest to zdecydowanym atutem i uważam, że zespół stanął na wysokości zadania.

Przyznam się szczerze, że sam wybieram bardzo często spektakle spoglądając na afisz. Mam nieodpartą chęć zobaczenia kogoś znanego, starając się przy tym zawsze stawiać na wartość doznaniową tego, co zobaczę. Niestety tym razem się pomyliłem, a mowa tu o spektaklu Teatru Polskiego w Warszawie pt. „Wieczór Trzech Króli”. Na plakacie Radosław Krzyżowski, Anna Cieślak, Piotr Cyrwus czy Magdalena Smalara. Niestety nie przełożyło się to na efekt całości. Spektakl oparty na tekście Szekspira opowiada zawiłą historię miłości, w której każdy zakochuje się nie w tym, w kim powinien i wynika z tego powodu szereg pomyłek. Reżyser umiejscawia akcję na współczesnej, bezludnej wyspie, a całość zaczyna się jakby od katastrofy lotniczej. Przedstawienie sprowadzone do typowego „czasoumilacza” dla widzów. Rozumiem, że czasem potrzeba spędzić miło czas, bo sam lubię w teatrze odpoczywać, natomiast w tym przypadku zaprezentowany ciąg wydarzeń był dla widza czymś męczącym. Wydaje mi się, że aktorów tego pokroju stać na więcej, a może to ja zbyt wiele oczekiwałem? Znane nazwiska i twarze na afiszu niestety zawiodły.

Teatr Narodowy prezentuje natomiast piękną, zabawną i błyskotliwą komedię pt. „Księżniczka na opak wywrócona”. Tu także historia jest bardzo skomplikowana, bo książę (grany przez Piotra Adamczyka), zakochuje się księżniczce (Małgorzata Kożuchowska) ze skłóconego królestwa i – pokonując wszelkie przeciwności losu – próbuje dowieść swojej miłości. Spektakl osadzony w latach 50. nadaje opowiadanym zdarzeniom uroku i pewnej słodyczy. Momentami przybiera ona charakter bardzo groteskowy i oczywisty, ale nadaje jej to wyłącznie wdzięku. Duet Adamczyk – Kożuchowska w zabawny  sposób ukazuje współczesnych Romeo i Julię. Ona – zwiewna piękność, on – w swej stanowczości i sile czasem nieporadny. Widz jest po części kreatorem rzeczywistości poprzez ciągły kontakt z aktorem. Nie jest to jednak historia bez morału. Pokazana jest bowiem po części kondycja współczesnego teatru, w którym aktor nie radzi sobie bardzo często z obciążeniem i poświęceniem. Musi oddać dużą część siebie każdej granej postaci. W tych dwóch godzinach miłośnicy musicalu, tańca i teatru tradycyjnego na pewno znaleźliby coś dla siebie. Piękno wyraża się przez prostotę i czar wytworzony przez artystów.

Przykładów można mnożyć bardzo wiele. Nie o to jednak chodzi. Ważne jest, aby czasem przy wyborze spektaklu oprócz znanego aktora kierować się czymś więcej i zastanowić się, czy spędzony czas naprawdę będzie dla mnie tak wartościowym, jakbym tego oczekiwał. Osobiście mam jednak nadzieję, że powrócimy w polskim teatrze do tradycji, gdzie na spektakl wybierano się dla reżysera, a raczej jego charakterystycznego stylu czy tematów przez niego podejmowanych lub dla danego tekstu jako nośnika ważnych treści.