Hanuka to ludzie, którzy ją tworzą
Nie uchwalili konstytucji, nie chcieli numeru, zrezygnowali ze wszystkiego, co wydało im się sztuczne i sformalizowane. O nietypowym podejściu do prowadzenia drużyny opowiada drużynowy wejherowskiej „Hanuki” – Wiesiek Romanowski.
Dlaczego zakładając Hanukę postanowiłeś prowadzić ją inaczej niż poprzednią drużynę – miałeś jakieś negatywne doświadczenia?
Negatywne doświadczenia to za mocno powiedziane. Największym problemem, i chyba rzeczą, z którą sobie nie poradziłem, było to, że nagle stałem się dla tych ludzi autorytetem. Wiesz, to niby nobilitujące mieć 18 lat i być takim dla osób 2-3 lata młodszych od siebie. Oni wszyscy dopiero co wstąpili do ZHP. Wszelką wiedzę jaką mieli z początku na temat harcerstwa, mieli ode mnie (już sam ten fakt mnie przerażał). A mi na kursie drużynowych nikt nie powiedział, że może się tak stać, że ludzie będą na mnie patrzeć jak w obrazek.
Z Hanuką od samego początku było inaczej. Oczywiście byłem bogatszy o doświadczenia z pierwszą drużyną, ale i miałem już za sobą kurs drużynowych od tej drugiej strony. Jednakże tym, co sprawiło, że w Hanuce postanowiliśmy pracować w taki, a nie inny sposób, byli ludzie, którzy się w niej znaleźli. Pierwsza różnica – wszyscy wcześniej byli już w harcerstwie. Druga – my się wszyscy wcześniej znaliśmy. Nie było tak jak przy pierwszej drużynie, że poznaliśmy się podczas zbiórki naborowej. Ja byłem po prostu, i nadal jestem, jednym z nich. Drużynowym zostałem dlatego, że byłem najstarszy i jako jedyny miałem wtedy stopień instruktorski.
Siłą rzeczy Hanukę trzeba było prowadzić inaczej. Albo raczej powiedziałbym – dać się jej prowadzić. Oczywiście na początku postawiliśmy sobie temat bohatera czy konstytucji, a później numeru. Ale wspólnie zdecydowaliśmy, że tego nie chcemy. Wydaje mi się, że to specyfika ludzi i ich podejście do niektórych spraw zadecydowało o tym, jak Hanuka działała.
Zrezygnowaliście z posiadania konstytucji, która przecież, zarówno sama w sobie jak i poprzez proces jej tworzenia, pomaga budować poczucie współodpowiedzialności wędrowników za drużynę. Co takiego daje Wam posiadanie, jak to nazwałeś, „pewnego zbioru zasad nie do końca określonego”?
Nie wiem, czy będzie to odpowiedź wystarczająca. Nie chcieliśmy, żeby papier regulował relacje między nami. Wiem, że w pojedynku na argumenty za i przeciw konstytucji – wygra za. Osobiście zresztą nie jestem przeciwko temu, by drużyna posiadała konstytucję, czy bohatera. Ale w naszym przypadku tworzenie jej byłoby po prostu na siłę. Można mieć fantastyczne narzędzia do dyspozycji, lecz jeśli użyje się ich nieodpowiednio albo nie tam gdzie trzeba, to efekt nie będzie dobry. Pewnie w ogromnej większości drużyn wędrowniczych stworzenie konstytucji jest zasadne, chyba jednak można zgodzić się z tym, że niekoniecznie w każdej. I mamy taki przypadek w Hanuce.
Wspomniałeś, że funkcje sugerują istnienie niepotrzebnej hierarchii. Ale przecież jeśli potraktować je jako stały podział obowiązków, to nie tylko uczą odpowiedzialności, ale też zwyczajnie zwiększają efektywność pracy. Coś w tym złego?
Złego nic, a i bardzo ładnie brzmi. W naszym przypadku z funkcji nic nie wynikało. Sprzętu nigdy nie mieliśmy na tyle, żeby musiała się znaleźć jedna osoba, która wszystko ogarnie. Nasze finanse ograniczały się do zebrania składek, bądź wpisowego na jakąś imprezę, kiedy gdzieś jechaliśmy, toteż nie było potrzeby, żeby ktoś konkretny się tym stale zajmował. U nas wyglądało to tak, że jak było jakieś zadanie do wykonania, wtedy rozdzielaliśmy między siebie obowiązki. Drużynowy nie robił wszystkiego, bo najzwyczajniej w świecie by mu się nie chciało. Podsumowując, nie znaleźliśmy ani jednej funkcji, którą ktokolwiek mógłby stale pełnić i zracjonalizowaliśmy sobie ów wybór.
Przyznam, że najbardziej zaskoczyła mnie wzmianka o planach pracy, a raczej ich braku. Były chyba momenty, w których musieliście określić jakieś cele swojego działania?
Nie jest tak, że w swojej pracy w ogóle nie stawialiśmy sobie żadnych celów. Zawsze gdy coś chcieliśmy zrobić, to zadawaliśmy sobie pytanie: po co? Przyznam, że czasem chodziło po prostu o dobrą zabawę (chociażby w przypadku strzelectwa), ale nie zawsze. Od początku mieliśmy założenie, że to co będzie się działo w Hanuce ma być w głównym stopniu ukierunkowane na nas samych.
Czy nie jest tak, że wychodzicie od fajnych rzeczy, które chcielibyście zrobić, a korzyści, także te wychowawcze, wychodzą niejako przy okazji?
Owszem, wychodzimy od fajnych rzeczy, z tym, że od samego początku jesteśmy świadomi, po co je robimy i jakie korzyści z tego mieć możemy. Gry fabularne to nie tylko zabawa i miłe wspólne spędzanie czasu (choć to przecież bardzo ważne!), to również nauka podejmowania decyzji w nieraz trudnych sytuacjach, rozwijanie kreatywności. Ale i mam świadomość, że to symulacja. Podobnie symulacją jest uczenie siebie i innych pierwszej pomocy, nie stwarzamy przecież sytuacji w rzeczywistości, tylko po to żeby się sprawdzić. Pierwsza pomoc dla tych z nas, którzy się w nią zaangażowali, była i jest dobrą zabawą. O korzyściach z tego płynących chyba mówić nie muszę. Było to działanie jak najbardziej celowe. Wspólne granie muzyki było i jest dla nas ogromną frajdą. Ale też (niech będzie, że jako drużynowy) zawsze byłem świadomy w jaki sposób może to wpłynąć na osoby zajmujące się graniem. Gołym okiem widziałem jak rozwijały się talenty osób, które graniem się zajęły. Wszyscy oni są obecnie świetnymi instrumentalistami, a granie bardziej zaawansowane niż “z gitarą przy ognisku” zaczynali w Hanuce. Jaki cel mieliśmy sobie postawić zaczynając grać wspólnie? Że będziemy za “x” czasu sławni? Nad niektórymi ludźmi pracują całe sztaby marketingowców i się nie udaje. Dla mnie zawsze najważniejszym było, żeby ludzie mogli realizować się i rozwijać poprzez aktywności, które podejmowaliśmy.
Jeśli rozumiemy plan pracy jako dokument, w którym analizujemy sytuację drużyny, stawiamy sobie cele – te mierzalne, określone w czasie, następnie dobieramy do tego zadania i umiejscawiamy je w terminarzu – to takich planów pracy nie pisałem. Z drugiej strony wszystko to w naszej pracy się pojawiło. Analizowanie sytuacji w Hanuce, naszych potrzeb chociażby, odbywało się w zasadzie na bieżąco (ale i też co jakiś czas siadałem nad kartką papieru i pisałem taką rzetelną analizę, z której wynikały potem różne propozycje odnośnie pracy drużyny). Jeśli
wychodziła jakaś potrzeba, zastanawialiśmy po co daną rzecz mamy robić. A następnie jeśli coś przeszło dalej, to dobieraliśmy odpowiednie narzędzia i realizowaliśmy daną rzecz. Zawsze działaliśmy systemem zadaniowym. Kiedy do jakiegoś przedsięwzięcia była potrzeba napisania konkretnego planu działania, to taki powstawał. Tylko tyle. U nas po prostu nie było nigdy rozumowania w kategoriach “podniesienia jakości pracy o 5%”.
Powiedziałeś: „W pewnym stopniu jesteśmy grupą ludzi, którzy wykorzystali harcerstwo do realizacji własnych zainteresowań.” Właściwie co z tego harcerstwa wykorzystaliście?
Od początku mieliśmy założenie, że to, co będzie się działo w Hanuce ma być w głównym stopniu ukierunkowane na nas samych. Owszem, znaleźliśmy sobie aktywność, z którą “wyszliśmy do ludzi”, czyli pierwszą pomoc. Ale, poza tym, reszta rzeczy jakimi się zajmowaliśmy była dla nas. Potrzebny był nam sprzęt nagłośnieniowy do grania – wzięliśmy go z hufca, dzięki temu mogliśmy w ogóle zacząć. Potrzebne były nam wiatrówki do strzelania – wzięliśmy je z hufca. Można było zrobić jakieś “papiery” poprzez ZHP taniej, bądź za darmo, skorzystaliśmy. To tylko kilka przykładów.
Mówisz też, że Hanuka coraz mniej jest drużyną, a coraz bardziej grupą kumpli. I że się „zestarzeli” – czy fakt, że drużyna jest „w odwrocie”, nie jest spowodowany tym, że stanowicie takie zamknięte grono przyjaciół, do którego strasznie trudno się wbić potencjalnym nowicjuszom?
Grono przyjaciół, kumpli – owszem. Zamknięte – nie do końca. Nie chcę wypowiadać się w imieniu osób, które miały z nami kontakt na przestrzeni dziejów naszych. Ale chyba jedną z ostatnich rzeczy, jakie by mogli o nas powiedzieć, to to, że jesteśmy środowiskiem zamkniętym. Z początku było nas 5, obecnie jest 11. Z tym, że nigdy nie zrobiliśmy naboru. Pozyskiwanie nowych osób odbywało się naturalnie. Pojawiała się osoba, która nam pasowała, a my jej, to do nas dołączała. Też założeniem było, że Hanuka “zestarzeje się” razem z nami. Hanuka to nie drużyna – to ludzie, którzy ją tworzą.
phm. Wiesiek Romanowski – absolwent socjologii na Uniwersytecie Gdańskim, fotoreporter |