Harcerstwo dwóch prędkości

Archiwum / Anna Kowalska / 09.03.2010

Wieś najczęściej kojarzy się ludziom z miast z zacofaniem, PGR-ami, krową, pastwiskiem i lasem, miejscem, gdzie czas płynie wolniej, gdzie można nawdychać się świeżego powietrza i najeść jagód. Często zapominają, że wieś to normalni ludzie, normalne problemy i normalne szkoły, w których dzieci mają jednak nieporównywalnie gorszy start życiowy niż te „miastowe”.

Dzieci na wsi nie mają przywileju wyboru; zaczynając od jednej szkoły, jednego placu zabaw, a kończąc na jednym rodzaju czekolady w jednym, jak często bywa sklepie. Zastanówmy się, czym zatem jest dla nich harcerstwo? Z pewnością odskocznią od codzienności. Ale chyba nie tylko… Harcerstwo na wsi może okazać się furtką do lepszego dorosłego życia. A przede wszystkim możliwością wyrównania szans między dziećmi ze wsi i z miast. Jednak, aby tak się stało musi to być harcerstwo z prawdziwego zdarzenia, prowadzone przez instruktorów – wychowawców znających harcerstwo, rozumiejących i umiejących pracować metodą harcerską. Co z tego, skoro w porażającej większości tak nie jest.

Drużyny wiejskie są zazwyczaj prowadzone przez nauczycieli, którzy przygodę z harcerstwem rozpoczęli równo z pracą zawodową lub później. Tacy drużynowi tylko przy dobrych chęciach i pełnym oddaniu misji harcerskiego wychowania mogą dobrze wykonywać swoje zadanie. Jedno mnie jednak martwi. Przecież rolą drużynowego jest przygotowanie swojego następcy tj. przybocznego; zmiany w funkcji drużynowego są moim zdaniem potrzebne i konieczne. Przyboczny nie ma być tylko asystentem, ale powinien mieć świadomość, że wkrótce otrzyma swoje pięć minut, będzie mógł realizować próbę przewodnikowską i otrzymać granatowy sznur. Wydaje się, że w tym przypadku dobrze by było ograniczyć rolę nauczyciela do opieki nad drużyną. Duży potencjał drzemiący w młodzieży wiejskiej, nie jest niestety należycie wykorzystywany.

Kolejnym problemem jest to, że nauczyciel często na siłę próbuje pracować z harcerzami tak, jak w szkole podczas lekcji. A czy w miastach nie jest tak, że zbiórki drużyny są odskocznią od szkoły, nudnych lekcji, o których staramy się zapomnieć w harcówce bez tablicy, ławek? Zdarza się jeszcze tak, że to dyrektor szkoły wyznacza z grona pedagogicznego osobę, która ma założyć drużynę, a nauczyciel następnie kompletuje skład. Ponadto, istnieje kwestia czy nauczyciel jest lubiany czy też nie… Na początku może jest i fajnie, o harcerstwie słyszało się w telewizji, widziało się harcerzy na wielkich uroczystościach patriotycznych. Ale zapał gaśnie po drugiej, trzeciej zbiórce, bo zbiórka staje się kolejną lekcją. Wynika to zapewne z niczego innego, jak z braku elementarnej wiedzy nauczycieli o metodzie harcerskiej, o formach pracy, zabawy, wędrówkach, ogniskach. Przecież nikomu nie chce się przychodzić na kolejne godziny lekcji po lekcjach. Członkowie takiej drużyny jednak wolą dla świętego spokoju, może też dla „bezpieczeństwa” chodzić na zbiórki, bo może będą miały lepszą ocenę z zachowania. Mało tego, jeszcze płacą składki. Czy to nie jest harcerstwo dla samego harcerstwa? Z czasem przymusowe prezentowanie się drużyny, podczas sztampowych imprez hufca staje się przedstawieniem teatralnym uczniów w mundurach, którzy o harcerstwie wiedzą niewiele.

Łatwo jest generalizować, ale w taki sposób możemy wyłowić pewien problem, jakim niewątpliwie jest rola harcerstwa na wsi. Znam takich drużynowych drużyn wiejskich, którzy bardzo dobrze sobie radzą, ale jednak wciąż wyczuwam jakieś kompleksy, brak wiary, że na wsi może być tak, jak w miastach. I może właśnie brak wiary jest główną przeszkodą dla rozwoju harcerstwa wiejskiego.

Anna Kowalska - namiestnik starszoharcerski i wędrowniczy Hufca ZHP Sierpc, członek KSW w SKI im. Tony’ego Halika przy UMK w Toruniu, członek KSiS w 13 DSH „Pomyłka” im. Obrońców Wieży Spadochronowej.