Harcścisk

Archiwum / Jakub Sieczko / 05.09.2009

Umiejscawia się on mniej więcej pośrodku brzucha. Czasem mnie budzi – czuję wtedy, że szybciej bije mi serce. To, że w wieku 24 lat mam już sporo siwych włosów też może mieć z nim związek. To jest taki ścisk w środku, ale nie ból. Harcścisk, bo harcerstwem wywołany.

Rozliczyć, zadzwonić, przypomnieć, odpisać, ochrzanić, spotkać się, pochwalić. Na wczoraj, na jutro, deadline, najpóźniej dziś, najszybciej jak się da, już dawno po, o kurczę, zapomniałem. Zebrać, przeprowadzić, skonsultować, przyjąć, przekazać, sprawdzić, załatwić. Za godzinę, cały rok, jeszcze trochę, z wysokim priorytetem, bezzwłocznie.

U niektórych jedna czwarta, u innych jedna trzecia, u części pół, a u jeszcze innych trzy czwarte. Czego? Życia. Życia instruktora, życia zaangażowanego wędrownika, działacza, drużynowego, komendanta, szefa, opiekuna. Niepotrzebne skreślić albo potrzebne dopisać. Naszego życia, które – choć różne – to w tej części jest uderzająco podobne. Jest „coś”, co pchnęło do przodu i kazało zacząć. Jest ten przeklęty ścisk w brzuchu, kiedy nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik (jedna koleżanka z harcerstwa powiedziała mi, że już go nie ma, odkąd oddała swoją ostatnią funkcję). Są serie rozczarowań, zawodów, głupich przepychanek i kłótni. I ta lista zadań, która nigdy nie chce się skrócić – obetniesz jedno, a na to miejsce dopiszesz dwa nowe.

Spójrz na to z boku. Wpakowali cię w jakiś głupi mundurek, dali gromadę dzieci, wędrowników czy instruktorów pod opiekę, zajęli mnóstwo czasu, częściej krzyczeli niż chwalili – i jeszcze ten przeklęty ścisk w brzuchu. Nic tu się nie opłaca.

Nie opłaca się aż do tego momentu, kiedy ktoś powie ci to, czego nie mówi się na co dzień.

Nie opłaca się aż do tego momentu, kiedy ktoś powie ci to, czego nie mówi się na co dzień. Nie rozmawia się o tym za dnia pomiędzy telefonami, zbiórkami, wyjazdami i spotkaniami. Czasem ktoś wspomni o tym wieczorem przy ognisku, ale często brzmi to sztucznie i nazbyt patetycznie. Nie mówi się o tym na odprawach, rzadko pisze w harcerskiej prasie, nawet instruktorzy o tym nie gadają, kiedy się spotykają. I dobrze, bo to ważna prawda, nie ma co jej spłycać. Słyszysz ją rzadko, może nawet o niej zapomniałeś. Chcę ci o niej przypomnieć.

To, co robisz, jest ważne.
To, co robisz, jest potrzebne.
To, co robisz, pomaga innym ludziom.
To, co robisz, otwiera innym świat.
To, co robisz, wydobywa innych z beznadziei.
To, co robisz, pomaga innym odkryć talenty.
To, co robisz, jest dobre.

Pomyślałbym, że to banały, gdyby nie fakt, że znam takich, którzy dopiero w harcerstwie dowiedzieli się, że są wartościowymi ludźmi. W domu, w którym ojciec i matka pili, nikt im tego nie powiedział.

Znam takich, którzy dzięki harcerstwu zdali maturę, choć poważnie obawialiśmy się, czy dadzą sobie radę w zawodówce. Chcieli równać w górę – udało się.

Znam takich, których harcerstwo postawiło w tylu rolach życiowych, że w końcu odnaleźli tę, w której czują się najlepiej. Zrobili z tego swój zawód i dziś uwielbiają swoją pracę, a pracodawcy ich cenią.

Znam takich, których harcerstwo zmieniło z zahukanych chłopców w odważnych i śmiałych mężczyzn. Spełniają swoje marzenia, bezczelnie patrząc lękowi w twarz.

Znam takich, których harcerstwo nauczyło, że fajnie jest bezinteresownie zrobić coś dla innych. Dziś w harcerstwie i poza nim pokazują to kolejnym ludziom.

Moi bohaterowie (istnieją naprawdę – znam ich nazwiska i historie) byli jednak najpierw niedowartościowani, niedouczeni, zagubieni, tchórzliwi i egocentryczni. Pojawił się jednak na ich drodze ktoś, kto pokazał, że można inaczej. Idę o zakład, że ten ktoś miewał czasem taki piekielny ścisk pośrodku brzucha.