Igrając z życiem

Archiwum / 22.04.2012

Zawsze chciałem być kaskaderem – wyjaśnia nastoletni Bitch Nigga, pytany o to, dlaczego ryzykuje swoim życiem uprawiając akrobacje na dachach pędzących pociągów. W 2006 r. świat obiegły zdjęcia z południowoafrykańskiego Soweto, których bohaterami byli  train surferzy.

Train surfing, czyli akrobacje na dachach pociągów miejskich i podmiejskich kolei, to głos pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków, wywodzących się z najbiedniejszych dzielnic państw trzeciego świata. Dla wielu młodych ludzi to jedyna okazja w życiu do bycia zauważonym i podziwianym, dla innych – sposób na oderwanie się od ponurej rzeczywistości, dla niektórych – mierzenie się z własnym strachem.

Ciężko stwierdzić, kiedy narodził się train surfing, wiadomo za to kiedy problem został nagłośniony w mediach. W 2006 r. BBC wyemitowała reportaż o młodzieży surfującej na dachach pociągów w Soweto, jednej dzielnic z Johannesburga (RPA). W tym samym roku południowoafrykańska policja potwierdziła sześć ofiar śmiertelnych tego procederu. Kilkadziesiąt innych osób poniosło mniejsze bądź większe obrażenia, wielu z nich pozostało kalekami do końca życia.

Surfistas

Jednak to nie Afrykę uznaje się za kolebkę tego urban sportu. Pomysł narodził się na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku w Brazylii. W 1988 r. jedna z gazet opublikowała artykuł, w którym wskazano 150 ofiar surfowania na dachach pociągów w poprzednim roku. Co więcej, w wyniku procesów odszkodowawczych za rzekome zaniedbania w bezpieczeństwie, przedsiębiorstwo państwowe zarządzające kolejami było zmuszone wypłacić poszkodowanym i ich rodzinom 700 tys. dol. Władza próbowała walczyć z amatorami adrenaliny przy pomocy mandatów, jednak kary rzędu 75 centów (oraz 85 centów dla „recydywistów”) nie powstrzymały problemu. W efekcie train surfing nadal pochłania ofiary. Większość z nich to młodzi mieszkańcy favel (biednych dzielnic), którzy sami siebie nazywają surfistas. Bez perspektyw na przyszłość, swoje życie traktują lekką ręką. – Jeżeli umrę, to umrę – mówi spokojnie brazylijski nastolatek, w rozmowie z dziennikarką kanadyjskiej telewizji.

Najbardziej spektakularne osiągnięcie było jednak dziełem Europejczyka.

W 2005 r. Internet obiegło wideo z przejazdu The Trainridera, który z powodzeniem surfował na dachu InterCityExpress, najszybszej kolei w Niemczech (pędzącej 330 km/h). Choć temat train surfingu na chwilę przebił się do mediów, Stary Kontynent był w tym czasie zafascynowany innym urban sportem – parkourem. Co prawda w większych miastach rozwinął się subway surfing (w metrze), czego potwierdzeniem był dość głośny węgierski film „Kontrolerzy”, jednak akrobacje na pociągach nie zyskały takiej popularności jak w krajach trzeciego świata.

Niedawno train surfing pojawił się w mediach za sprawą kontrowersyjnego pomysłu indonezyjskich władz. Proceder ten miała ukrócić instalacja betonowych kul, które zwisały kilkadziesiąt centymetrów nad dachami wagonów i miały zrzucać pasażerów na gapę. Okazało się to jednak nieskuteczne, podobnie jak rozwieszanie drutów kolczastych. Należy jednak wyjaśnić, że train surfing w tym kraju bardzo często oznacza po prostu podróżowanie na dachach pociągów, gdyż najbiedniejszej części społeczeństwa zwyczajnie nie stać na legalny przejazd. Ludzie z obrzeży miast docierają w ten sposób do pracy czy do szkoły. Według danych, do których dotarło BBC, w 2008 r. niebezpieczna praktyka zebrała żniwo w postaci co najmniej 53 ofiar – większość z nich zginęła w wyniku porażenia prądem. W 2011 r. zanotowano z kolei 11 przypadków śmiertelnych. Train surfing jest w Indonezji zagrożony karą więzienia.

Surfing Soweto

W 2006 r. Sara Blecher nakręciła film dokumentalny „Surfing Soweto”, który szerokiej publiczności, od środka, pokazał środowisko train surferów z Johannesburga. Pomysł na trwający półtorej godziny film, powstał przy okazji nagrywania reportażu dla jednej z telewizji. Reżyserkę zafascynowało, dlaczego młodzi ludzie decydują się na takie ryzyko. Oddała więc kamerę w ręce surferów, co zaowocowało nie tylko tak pożądaną przez dokumentalistę wiarygodnością, ale pozwoliło uwiecznić momenty, których reżyserka nie byłaby w stanie sama zarejestrować – ujęcia z dachu pociągu, gdzie linie wysokiego napięcia jedynie o centymetry mijają sylwetki bohaterów.

To właśnie linie wysokiego napięcia są największym zagrożeniem dla surferów.

Biegnie w nich prąd o napięciu 3 tysięcy woltów, a najmniejszy kontakt może oznaczać śmierć. Mimo tego Bitch Nigga, naśladując jednego z wrestlerów, pokazuje przed kamerą akrobację viva la raza – odgina się do tyłu, a druty biegną wzdłuż jego klatki piersiowej i zaledwie kilka centymetrów nad głową. To jeszcze nic w porównaniu z jazdą tyłem – najbardziej doświadczeni surferzy znają na pamięć trasy przejazdu i licząc w myślach pokonywany dystans, w odpowiednich momentach uchylają się przed kablami, metalowymi prętami i wiaduktami.

Inny trick polega na jeździe pod podłogą wagonu, trzymając się wystających części i drążków. – Trzeba wiedzieć, których można się chwycić, a których unikać. Łatwo się pogubić. Boję się, bo jeżeli stracę uchwyt, zostanę zmiażdżony przez koła – mówi Gatjeni, którego w train surfing wciągnął Bitch Nigga. Amatorzy mogą zacząć od warm-up run, czyli wbiegania i wybiegania z jadącego pociągu. Tak wiele różnych technik jest rezultatem rozrastającej się subkultury. Każdy chce się wyróżniać, dlatego kolejni amatorzy adrenaliny wymyślają coraz bardziej złożone i ryzykowne akrobacje.

SONY DSC

Reżyserce „Surfing Soweto” udało się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dziesiątki młodych ludzi codziennie ryzykują swoim życiem, popisując się przed kolegami na dachach pociągów. Aby zrozumieć co kieruje tymi nastolatkami nie wystarczy jednak śledzić ich wyczynów na torowiskach, trzeba wrócić z nimi do domu. Wychowali się w Soweto, dzielnicy Johannesburga – miasta o jednym z najwyższych współczynników przestępczości na świecie (tylko w 2007 r. popełniono tutaj 1697 zabójstw). – To jest dla nich jedyny sposób odcięcia się od świata jaki ich otacza – tłumaczy Sara Blecher. – W chwili, kiedy wspinają się na dachy pociągów, adrenalina i strach pozwalają im być tu i teraz. Tak bardzo tu i teraz, że wszystko inne wydaje się nie istnieć.

Mzembe wychował się bez ojca, a jego matka zajmuje się piątką dzieci, w tym dwójką swojej siostry. Gatjeni również mieszka tylko z matką, po tym jak ojciec opuścił ich dla innej kobiety. Łączy ich jedno – cały swój wolny czas spędzają na zabijaniu nudy codzienności, zazwyczaj tanimi używkami. – Piję każdego dnia. Kiedy się upiję, surfuję – mówi jeden z nich. Ryzykowne akrobacje to również sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę pasażerów w autobusie i na stacjach, a przede wszystkim dziewczyn. Surferzy wiedzą, że przejażdżka pociągiem to ich pięć minut. Lekarz, któremu zazdroszczą garnituru i dobrego samochodu zauważa ich, kiedy igrają ze śmiercią. Ładna kobieta w szarej garsonce odrywa wzrok od gazety, ktoś robi zdjęcie komórką. Teraz to oni podziwiają ich. – Czasem widzę dobrze ubranych mężczyzn, którzy jeżdżą dobrymi samochodami – mówi Gatjeni. – Chcę być taki jak oni.

Dla wielu z train surferów ten niebezpieczny sport kończy się tragicznie.

Niektórzy zostają kalekami w wieku zaledwie dwudziestu lat. Jedyne co ich ogranicza przed wymyślaniem coraz bardziej ryzykownych akrobacji to własny strach, ale ten wydaje się już nie istnieć. Uważają, że nie mają nic do stracenia, a zastrzyk adrenaliny pozwala zapomnieć o zewnętrznym świecie, od którego w żaden inny sposób nie udaje im się odciąć. Z tego nałogu można się jednak wyrwać, co pokazał Bitch Nigga – w pewnym momencie swojego życia podjął decyzję o zapisaniu się na kurs fryzjerski w Beauty Palace, a w planach ma otworzenie salonu samochodowego.

* „Surfing Soweto” zdobyło nagrodę dla najlepszego południowoafrykańskiego filmu dokumentalnego SAFTA w 2012 r.

Autorzy zdjęć: Sara Blecher, Krzysztof Szoszkiewicz