Internetowi, ale wciąż ludzie
– Co robisz po powrocie do domu?
– Siadam przed komputerem.
– A potem?
– Coś zjem i dalej siedzę.
– A co robisz?
– Nic specjalnego.
– To znaczy?
– Siedzę na Facebooku, Gronie, oglądam filmy na YouTube…
– Nie szkoda Ci czasu?
– A co innego mógłbym robić?
Dlaczego właściwie spędzamy czas przed komputerem, jeżeli nie mamy żadnej pracy do wykonania? Czemu nie wolimy zrobić czegoś innego – spotkać się z kimś, wyjść na spacer, obejrzeć film, poczytać książkę? Powyższy cytat był tylko fragmentem dłuższej konwersacji o tym, co się tak właściwie dzieje z naszym czasem, że jest go tak mało i ciągle się kurczy. To nie takie dziwne, skoro świadomie go marnujemy. Marnujemy? Komputer to też jest jakąś formą komunikacji, więc może po prostu go nadużywamy?
Ludzie to zwierzęta stadne, wiemy to nie od dziś. Lubimy ze sobą rozmawiać, spędzać czas, żartować, kłócić się. Ale nie zawsze jest na to czas – i co wtedy? Ktoś mieszka daleko, na dworze jest -20, trzeba coś powiedzieć, ale czasem trudno tak twarzą w twarz, to może lepiej nie mówić…? Na szczęście jest Internet! Od rozmawiania są fora, czaty, e-maile, grupy dyskusyjne – jak nam się znudzą, wystarczy się wylogować. Nie musimy skupiać całej naszej uwagi na rozmówcy i nie zostanie to potraktowane jako brak dobrego wychowania i taktu. Wygodne, prawda?
Ale to właśnie ta wygoda rozleniwia. W rozmowie na żywo trudniej jest ukryć swój charakter. Relacje utrzymywane przy życiu tylko za pomocą Sieci na czymś tracą. To tak, jakbyśmy nie rozmawiali z człowiekiem. On tam gdzieś jest, ale daleko, może mówić, co chce – nie widać wyrazu twarzy, spojrzenia, może mówi prawdę, może kłamie. Może chciałby być zapytany, czy aby na pewno wszystko w porządku, ale skąd Ty masz wiedzieć, że trzeba drążyć temat, skoro na ekranie wyświetlają się słowa „u mnie OK”? A on i tak pomyśli sobie „aha, nie dba już o mnie, wszystko mu jedno”. Robi to podświadomie, ale nie pozostaje to bez wpływu na waszą relację. Kontakty międzyludzkie nie polegają tylko na rozmowie, a rozmowa nie składa się z samych słów. Komputer wypłaszcza rzeczywistość. I zakłamuje ją?
Chcemy poznać opinię innych ludzi, podyskutować na dany temat – nic prostszego, w końcu od tego są internetowe społeczności. Ale czy opinie wyrażane w Sieci są wiarygodne? Jesteśmy znacznie bardziej odważni, kiedy pozostajemy anonimowi. Nikt nas nie oceni, wystarczy zablokować swój profil, wymyślić nick, którego nikt nie rozpozna. I jak tu się uczyć odpowiedzialności? Możemy pisać cokolwiek w tak wielu miejscach. Nieraz są to rzeczy, których nigdy nie wypowiedzielibyśmy na głos. A motywacja do szczerości w realu spada, skoro łatwiej i szybciej jest napisać.
Trzy lata temu Grono miało już dwa miliony zarejestrowanych użytkowników (to prawie tylu, ilu mieszkańców ma Warszawa), choć przecież jest stosunkowo nowe; wszystkie inne portalu, typu Facebook czy MySpace, mają dłuższą historię. Dla porównania: grupa młodzieży pomagająca siostrom zakonnym w świetlicy terapeutycznej w Warszawie na ul. Tamka składała się swego czasu z 15 osób – to też jakaś społeczność, istotnie mniejsza i bardziej pożyteczna. Praca tam zajmowała mniej więcej godzinę dziennie każdemu. Ile czasu spędzamy przed komputerem, tak naprawdę nie robiąc nic z sensem?
Chcemy się zrelaksować, wdać w mało mądre rozmowy, porozwiązywać psychotesty, quizy, zagrać w nową grę przez Sieć – wiemy, że to dziwne, a jednak wystarczy wejść na Facebooka, żeby odkryć, że to właśnie robią nasi „przyjaciele”. I my też tak robimy. Dlaczego? Skoro wszyscy tak robią, to pewnie jednak nie chcemy się wyróżniać z tłumu. W tłumie jest bezpieczniej, nikt nie zadaje nam trudnych pytań, czemu robimy tak, a nie inaczej. Robienie tego, co robią wszyscy, zwalnia z myślenia. Szkoda, że tylko w teorii.
Najpierw mówimy, że dzięki nim możemy utrzymać kontakt z ludźmi których nie widujemy często, potem, że można znaleźć informację o tym, co było zadane etc. Następnie zaczynamy wchodzić, żeby oglądać zdjęcia znajomych i czatować. Wreszcie odkrywamy, że strona z Gronem czy Facebookiem znalazła się w zakładkach – a tak naprawdę to już pomału staje się naszą stroną startową. Przychodzi myśl: kiedy ostatnio się wylogowaliśmy? Tak, wiem, to czarny scenariusz, ale jeszcze nie taki najgorszy.
Nie, internetowe społeczności nie są złe. Są potrzebne. W jakiś sposób łączą ludzi. Najważniejsze jednak, żeby to nie było jedyne połączenie między nami. Nic przecież nie zastąpi spotkania się w kawiarni, tak po prostu: żeby pogadać, pośmiać się. Trudno wyrażać emocje i uczucia za pomocą samych słów i emotikonek. A to i tak jest rzecz, z którą mamy problemy – rozmawianie i dogadywanie się. Internet nie ułatwia. Owszem, możemy mieć 500 i więcej wirtualnych „przyjaciół”. Ale czy to są przyjaciele? Czy warto naprawdę utrzymywać kontakt z tymi wszystkimi ludźmi? Złe pytanie. Czy jesteśmy w stanie to robić? Jeżeli nie, to może lepiej skupić się na tych, na których nam naprawdę zależy.
Nie dajmy się zwariować. Tak długo, jak znamy umiar (jak we wszystkim), wszystko będzie dobrze. Jeżeli jednak zaczynamy zauważać, że częściej widzimy się z komputerem niż z naszymi przyjaciółmi, ostatnią książkę czytaliśmy rok temu, a na spacer to już tym bardziej nie mamy ochoty – to pewnie przyszedł czas, aby się zastanowić.
pwd. Kasia Staniszewska