Jadąc na Ukrainę weź paszport!
Pogoda ostatnich dni rozpieszczała nas słońcem i budzącą się zielenią. W końcu odwiedziła nas wiosna i mam szczerą nadzieję, że zostanie na dłużej. W takich chwilach, jak ta chętnie wracam pamięcią do swoich minionych podróży oraz, co jest jeszcze przyjemniejsze, planuję kolejne. Przy tej okazji przyszedł mi na myśl mój ostatni, spontaniczny i obfitujący w niezwykle doświadczenia, wyjazd do Kijowa i Lwowa. Ukraina jest z pewnością jedynym z moich ulubionych miejsc. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was wybiera na swoje wojaże kraje Europy Zachodniej lub Środkowej, postanowiłam więc podzielić się z wami kilkoma refleksjami na temat tajemniczego Wschodu.
Pierwszą, wyraźną różnicą pomiędzy krajami Unii Europejskiej, a wschodnimi sąsiadami Polski jest obowiązek posiadania paszportu podczas przekraczania granicy państwowej. Boleśnie przekonałam się, że 20 minut to stanowczo za mało, aby w godzinach szczytu, w pierwszy piątek długiego weekendu, moja rodzina dowiozła mi na Dworzec Toruń Główny ten ważny dokument, który w ferworze pakowania zostawiłam na biurku… Tak więc studencka wycieczka wyruszyła do Lublina bez organizatorki, która po krótkim pościgu za pociągiem (autem przyszłego szwagra) wróciła ponownie na dworzec i dojechała na miejsce z dwugodzinnym opóźnieniem. (Jak widać pewnych wad nawet wieloletni staż instruktorski nie jest w stanie zniwelować).
Kolejną ważną informacją dla podróżnych chcących przekroczyć granicę w Dorohusku jest fakt, że ostatni autobus pomiędzy Lublinem a Kowlem (Kовель, Ukraina) odchodzi o godz. 16.30. My byliśmy w komplecie na miejscu o godz. 22… Przymusowy nocleg w Lublinie nie okazał się jednak tak straszny, jak sądziliśmy. Udało mam się dostać 1 pokój na 7 osób w motelu przy dworcu PKS, gdzie za jedyne 12 zł każdy z nas dostał swój własny metr kwadratowy powierzchni do spania (wliczając w to 2 złączone łóżka i podłogę).
Każdy, kto zdecyduje się na przekraczanie granicy rejsowym autobusem (Przemyśl-Lwów, Lublin-Kowel itp.) musi liczyć się z towarzystwem ukraińskich przemytników. Tzw. „mrówki” wywożą z Polski owoce, ziemniaki i przede wszystkim mięso, a wwożą papierosy i alkohol. Ich towarzystwo przedłuża czas odprawy celnej (szczególnie, jeśli nie mają wystarczającej ilości gotówki w kopercie dla pograniczników), niemniej stanowi ciekawy, lokalny koloryt. Pamiętając, że nie ma tańszego sposobu na przejechanie granicy, ponieważ ten sam odcinek międzynarodowym pociągiem kosztuje 70zł, a autobusem 30zł, najlepiej jest potraktować ich obecność z humorystycznym dystansem.
Niewątpliwym szokiem dla Polaków przebywających na Ukrainie są tamtejsze toalety publiczne, a konkretniej brak sedesów. Z niewiadomej dla mnie do dziś przyczyny na Wschodzie nawet w bardzo ładnych i zadbanych łazienkach publicznych nie montuje się tego urządzenia. W zamian za to każdy odwiedzający „miejsce, gdzie nawet król chadzał piechotą” napotka uroczą dziurę w podłodze i dwie wymowne platformy na stopy u jej frontu. Niezapomniane przeżycie… Musicie sprawdzić sami…
W kontraście do toalet żywą reklamę Ukrainy stanowią jej dworce kolejowe. Każdy, jaki widziałam; czy to w stolicy, czy we Lwowie czy prowincjonalnym Kowlu czy na dalekim Krymie był arcydziełem architektury. Jest to jedna z nielicznych dobrych pamiątek po okresie sowieckim, kiedy to piękne dworce budowano, aby przyćmić bogato zdobione cerkwie.
Również pociągi ukraińskie odznaczają się dużo wyższym standardem niż ich polskie odpowiedniki. Na trasach międzymiastowych można kupić bilet na klasę: льух (czyt. lux, 2 łóżka w przedziale), купе (czyt. kupe, 2 łóżka na dole i 2 na górze) lub плацкарта (czyt. płackarta, 4 łóżka w każdym boksie, jak w купе, ale bez ścianek oddzielających przedziały od korytarza, bo w jego miejscu znajdują się kolejne 2 łóżka, ustawione bokiem). Do każdego łóżka dołączona jest pościel, tak więc wybierając połączenie nocne można się w pociągu wyspać lepiej niż w niejednym hotelu. Ponadto każdy wagon ma swojego osobnego konduktora, który po zebraniu biletów pilnuje, aby podróżny obudził się i wysiadł na swojej stacji oraz udostępnia wszystkim nieodpłatnie wrzątek na herbatę czy kawę.
Pozytywem podróży po Ukrainie są także relatywnie niskie ceny. Bilet w komunikacji miejskiej kosztuje 50 kopiejek (czyli 30 groszy), natomiast nocleg w osobnym, 1-pokojowym mieszkaniu w Kijowie 50 hrywien od osoby (czyli po 30 złotych), dużo tańsze jest także jedzenie w restauracjach czy barach szybkiej obsługi. Oczywiście w porównaniu z zarobkami Ukraińców ceny nie są aż takie atrakcyjne (np. emerytura wynosi tam 75 dolarów, czyli około 230 złotych), ale dla przyjezdnego na kilka dni Polaka jest to cenowy raj na ziemi.
Poszukując noclegu na Ukrainie należy wiedzieć, że stanowczo najtańsze będzie wynajęcie pokoju lub całego mieszkania od бабушки (czyt. babuszki), czyli pani w starszym wieku, których wiele okupuje dworce kolejowe i autobusowe z kartkami z napisem „кватрира” (czyt. kwartira, mieszkanie). Oferowane przez nie miejsca noclegowe są zazwyczaj w dobrym stanie, a czasem gospodynie są tak miłe, że zapraszają również gości do swojego stołu.
Warta zauważenia jest także ukraińska kuchnia. Jej rarytasami są różne rodzaje pierogów; пиельмиени (czyt. pielmieni), вареники (czyt. wareniki) i нирожки (czyt. pirożki), a także барщ i солянка (czyt. barszcz i solanka) z zup. Moim osobistym ulubieńcem jest dodatkowo чебурек (czyt. czeburiek) – mięso opiekane w cieście i sprzedane na ciepło na ulicznych straganach. Można też znaleźć podobne doń pierożki z nadzieniem ziemniaczanym lub z kapustą i grzybami.
Ostatnią uwagą, jaką chciałabym się z Wami podzielić jest sytuacja polityczna na Ukrainie. Będąc na kijowskim Majdanie Niezależności (Майдан Ниезальезности) należy uważnie zwracać uwagę, jakiego koloru flagi aktualnie tam powiewają. Mimo tego, że na tamtejszym straganie można bez kłopotu kupić pomarańczowy szalik zwolenników Wiktora Juszczenki – obecnego prezydenta Ukrainy, nie najlepszym pomysłem jest jego zakładanie w otoczeniu niebieskich flag – Partii Regionów byłego premiera Wiktora
Janukowicza, czerwonych – komunistów Petra Symonienki czy różowych – socjalistów Ołeksandra Morozowa. Jeśli jednak zdarzy Wam się, tak jak mnie, takie samobójcze działanie bardzo użyteczna może się okazać znajomość zwrotów: „Извините. Я не понимаю, я из Полшы!” (Wybaczcie. Nie rozumiem, jestem z Polski) i wówczas udając, że nic nie rozumiecie, z tego, co się do was mówi, możecie liczyć na ujście z życiem ze spotkania z najprawdziwszymi ukraińskimi „dresami”. Powszechny pozytywny stosunek do Polaków jest jednym z efektów Pomarańczowej Rewolucji.
phm. Lucyna Osińska – instruktorka Studenckiego Kręgu Instruktorskiego przy UMK