Jak ich nabrać?

Archiwum / 24.09.2006

Żeby nabór się udał, nie można uczyć całego harcerstwa na raz, nie trzeba pokazać wszystkiego i wszystkich. Wręcz przeciwnie, to co intryguje najbardziej to nieznane. Dlatego niespodzianka i element zaskoczenia dają czasem dużo lepsze efekty niż odkrycie wszystkich kart na raz.


Ola Rotnicka

Kto w tym roku będzie pracował z drużyną, ręka do góry! Świetnie, widzę, że trochę was jest. A kto będzie w tym roku pracował z drużyną po raz pierwszy? O, i tutaj widze parę rąk w górze… No dobrze, to teraz powiedzcie mi moi drodzy, co jest potrzebne do powstania fajnej, ale takiej naprawdę fajnej drużyny? Drużynowy, no pięknie… rozszerzyłabym na: kadra. Ale to już macie. Pomysły, brawo, ale jeśli zdecydowaliście się wziąć drużynę to pomysłów wam zapewne nie brakuje. I… no, co jeszcze? Harcerze, właśnie tak! Tylko skąd ich wziąć?

Na początku roku harcerskiego jak mantrę powtarzamy dwa magiczne słowa: „akcja naborowa”… Niby nic w tym trudnego, a jednak ilu z nas kończy swoją akcję zwykłym pójściem do szkoły? Bierzemy ulotki,  gitarę, paru harcerzy z innych drużyn (albo własnej) i klepiemy znudzonej młodzieży formułki, że jak wstąpią do harcerstwa to będzie fajnie. Tylko kto wam w to uwierzy? Po takiej akcji macie szansę na zrekrutowanie paru kujonów, którzy zapisują się wszędzie, żeby mieć kilka punktów do zachowania więcej, a nie harcerzy. Tymczasem dobry pomysł na akcję naborową, jest prawie równoważny z dobrą drużyną. Cała trudność polega na tym, że jak to mówi mój przyjaciel, wieloletni instruktor, dzisiejsze harcerstwo jest towarem, konkurującym na rynku „zajęć dodatkowych” z kółkami, warsztatami, sportami i setkami ofert. Sztuką, której musimy się nauczyć, jest pokazanie, że z tej setki ofert, to właśnie my jesteśmy najfajniejsi. I tak „zwykła” akcja naborowa staje się poważną kampanią reklamową, którą trzeba przemyśleć i zaplanować „od A do Z”.

Najlepszą reklamą ostatnich lat, przebojem i szczytem nowatorstwa została okrzykniętna reklana „Heyah”. Pamiętacie? Wszędzie czerwone łapy, dziwne hasła i nikt nie wie o co tak naprawdę chodzi. Zagadka, rowiązana dopiero po paru tygodniach, kiedy już prawie cała Polska zastanawiała się co znaczy ta ręka. Jednak moim zdaniem to wcale nie „Heyah”, a mój drużynowy zastosował zagadkę w kampanii reklamowej jako pierwszy w tym kraju. Na długo przed pojawieniem się wszechobecnej łapy, przed moją szkołą pojawił się namiot. Standardowa „dyszka”, teraz to dla mnie nic wielkiego, ale wtedy to było co namniej zjawisko. I to zjawisko stojące tuż przed wejściem do mojej szkoły! Na zjawisku tym wisiała kartka o treści: „Chcesz wiedzieć o co chodzi? Przyjdź tutaj na długiej przerwie”. I koniec. Tylko tyle. Oczywiście na długiej przerwie było tylu zainteresowanych, że akcję trzeba było przedłużyć do ostatniej lekcji, na każdą przerwę. Każdy mógł wejść do namiotu, porozmawiać i zostać poinformowanym o pierwszej zbiórce… na której zjawiły się 72 osoby! Robi wrażenie, nie? W efekcie drużyna liczyła sobie trochę ponad 30, w porywach do 40 osób, ale myślę że to i tak bardzo, bardzo dużo. Wszystko dzięki sprawnej akcji naborowej – reklamowej.

Żeby akcja była udana, nie trzeba przekazywać całego harcerstwa na raz, nie trzeba pokazać wszystkiego i wszystkich. Wręcz przeciwnie, to co intryguje najbardziej to nieznane. Dlatego niespodzianka i element zaskoczenia dają czasem dużo lepsze efekty niż odkrycie wszystkich kart na raz. Nawet jeśli nie będziecie mieli od razu tłumu chętnych, nie zniechęcajcie się! Spodoba im się, przyprowadzą kolegów. To jak, macie już swoje pomysły na ciekawą kampanię reklamową swojej drużyny? A może ją dla nas opiszecie?


Ola Rotnicka