Jak to jest być pisarzem?
Rozmowa z Marcinem Świątkowskim, pisarzem młodego pokolenia. O drugiej książce, pracy pisarza, procesie wydawniczym i… sposobie na prokrastynację.
Właśnie ukazała się Twoja druga książka: “Księstwo Różanego Krzyża”. Jak się z tym czujesz?
Jak się czuję? Mniej spięty niż przy pierwszej! Debiut to trudny moment – twoja praca jest wystawiona na użytek publiczny i choćbyś nie wiem co robił, nie wszystkim się spodoba. Trzeba więc nagle oswoić się z krytyką, a to potrafi zająć trochę czasu. Na szczęście „Psy pana” były dobrze przyjęte, więc nie było tak źle.
A dla kogo w ogóle piszesz?
Dla ludzi! Zależało mi na tym, żeby przy moich książkach każdy mógł się dobrze bawić. Drażni mnie wysoko artystyczna literatura „dla wybranych”, do czytania której trzeba mieć literaturoznawcze przygotowanie. Czytanie to zabawa i powinno nią pozostać.
Kiedy w ogóle wpadłeś na pomysł, że chcesz pisać książki? Czy to studia, czy może praca zawodowa podpowiedziały tę ścieżkę?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, w tym sensie, że odkąd pamiętam, coś pisałem. Zdarzało mi się znajdować teksty napisane w wieku 12-13 lat! W moim domu czytało się mnóstwo, więc wydawało mi się naturalne, że ja też opowiadam jakieś historie. Przed debiutem książkowym opublikowałem dziesiątki tekstów: recenzji, opowiadań, felietonów, artykułów… To zawsze była część mojego życia.
Jak wygląda praca pisarza? Piszesz w interwałach?
Kiedy pisałem „Psy pana”, faktycznie pisałem w interwałach – wtedy, kiedy złapała mnie „wena”. Potrafiłem przez tydzień napisać kilkadziesiąt stron, po czym przez pół roku nie wrócić do pisania.
Wówczas jednak nie miałem żadnych deadline’ów ani zobowiązań. Teraz, kiedy pracuję nad czwartą książką z cyklu, wiem już, że to bardzo niepewna metoda. Staram się planować pisanie, czyli np. określić, że ten wieczór albo to popołudnie poświęcam na pracę i nic innego. Dzięki temu idzie to wszystko o wiele sprawniej, a także nie mam przestojów, w trakcie których w ogóle nie zajmuję się książką, co wcześniej często mi się zdarzało.
Nie jestem natomiast zwolennikiem popularnego podejścia „napisz codziennie chociaż jeden akapit”, nie potrafię tak pracować, przypomina mi to budowanie domu po jednej cegle. Niemniej, w istocie zawód ten wymaga pewnej regularności.
Ile trwa proces przygotowania i researchu, a ile samej pracy przy komputerze?
W wypadku prozy historycznej, takiej jak moja, research oczywiście pochłania całe wieki. Nauczyłem się jednak, że researchowanie to studnia bez dna – można łatwo znaleźć się w sytuacji, w której w nieskończoność szukamy informacji do pisania, ale nic nie piszemy, bo szukamy informacji. Zawsze jest jeszcze jakaś książka, którą można przeczytać i jeszcze jakiś artykuł do znalezienia. To oczywiście do niczego nie prowadzi, dlatego przyjąłem sobie już dawno zasadę jednej godziny – jeżeli nie mogę czegoś ustalić w tym czasie, to modyfikuję tekst tak, żeby nie potrzebować już tej informacji! Polecam prokrastynatorom!
Jak wygląda sam proces wydawniczy? Jak znaleźć wydawcę i co się dzieje w momencie, gdy kontrakt jest już podpisany?
Jeżeli jest się debiutantem, to jedyną opcją jest wysyłanie książki do wydawców bezpośrednio. To oczywiście trwa i bywa frustrujące, bo czasem nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi. Jeśli jednak książka jest dobra, to w końcu ktoś zwróci na nią uwagę, więc nie można się poddawać.
Po podpisaniu umowy książka trafia najpierw do redaktora lub redaktorki, która wyłapuje błędy logiczne, nieścisłości w fabule, pomyłki merytoryczne itd. Autor musi zaakceptować te poprawki (lub nie), a potem tekst wędruje do korekty, która z kolei zajmuje się kwestiami czysto językowymi. Kiedy mamy już finalną wersję tekstu, wędruje on do składu i od tego momentu autor nie ma już z nim styczności. Następnie, na krótko przed premierą, graficy pracują nad okładką, co do której zwykle można coś zasugerować – a potem powieść leci do druku i cyk – gotowe. Równolegle do tego procesu nagrywa się audiobook, ale to już proces, z którym ja jako pisarz właściwie nie mam żadnego kontaktu.
Co poradziłbyś osobom, które myślą o takiej karierze?
Czytać, czytać, czytać i jeszcze raz czytać – nie tylko książki z ulubionych gatunków, ale też takie, po które normalnie by się nie sięgnęło. Niesamowicie dużo można się nauczyć z innych sektorów rynku!
I na koniec: po jakie książki sam chętnie sięgasz? Czy możesz coś polecić?
Jako autor fantastyki muszę chyba polecić fantastykę! Moim ukochanym cyklem jest „Ziemiomorze” Ursuli le Guin, zwłaszcza trzy pierwsze tomy: „Czarnoksiężnik z archipelagu”, „Grobowce Atuanu” i „Najdalszy brzeg”. To książki, które można czytać w nieskończoność i za każdym razem nauczyć się z nich czegoś nowego.
Marcin Świątkowski (ur. 1992 r.) – mieszka i pracuje w Krakowie, zawodowo zajmuje się grafiką komputerową. W liceum zafascynowała go XVII-wieczna historia, ale bardzo szybko zrozumiał, że bardziej od tego kocha historie opowiadać. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Współzałożyciel kwartalnika i wydawnictwa KONTENT. Jest wielkim fanem Lema i Ursuli Le Guin oraz swoich KOTÓW i lotnictwa. Prozatorsko zadebiutował w zeszłym roku powieścią historyczno-fantastyczną “Psy Pana”. Kontynuacja cyklu ,“Księstwo Różanego Krzyża”, ukazała się w lutym.
Przeczytaj też:
Aleksandra Tarczydło-Ostasz - skarbniczka Hufca Kraków - Nowa Huta, instruktorka Szczepu Unia. Zawodowo zajmuje się marketingiem w Nowohuckim Centrum Kultury, po godzinach ściga z czasem, żeby zobaczyć wszystkie wystawy, spektakle, filmy, seriale i koncerty, których jest tylko coraz więcej i więcej...