Jak załatać dziurę w budżecie?

Archiwum / 02.11.2009

Pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze to duża rzecz! Czy jest się na studiach, czy w liceum, dodatkowa gotówka jest zawsze mile widziana. Przeczytaj, jak swoje pierwsze pieniądze zarabiali ustatkowani dziś instruktorzy.

 

 

hm. Katarzyna Krawczyk – członkini zespołu kadry kształcącej hufca Radom – miasto, przewodniczącą komisji Rady Naczelnej ds. programu i pracy z kadrą, była drużynową, szefem HSR, instruktorką Wydziału Programowego GK. Jest wiceprezesem ds. rozwoju i trenerką w Fundacji KSK, koordynuje działania regionalne w Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomych.

Moją pierwszą w życiu pracę podjęłam na pierwszym roku studiów. Zamieszkałam bez rodziców, w innym mieście, to taki naturalny czas rozpoczynania samodzielności. Zaczęłam pracę w firmie, która zajmowała się promocją i dystrybucją miesięcznika Spotlight – miesięcznika służącego do nauki języka angielskiego. Moje zadania przede wszystkim polegały na prowadzeniu prezentacji miesięcznika dla szkół ponadpodstawowych. Ale zajmowałam się też telemarketingiem – firma ta sprzedawała prenumeraty miesięcznika, a raz w miesiącu uczestniczyłam w mobilizacji pracowników, która służyła wysyłce prenumerat. Ta praca miała wiele zalet. Po pierwsze, mogłam ją wykonywać w godzinach, w których nie miałam zajęć, a ponadto godziny te sama ustalałam na początku miesiąca. Po drugie, praca dawała możliwość rozwijania umiejętności posługiwania się językiem angielskim, gdyż część prezentacji miała miejsce na lekcjach angielskiego i odbywała się w języku angielskim. Po trzecie, była całkiem dobrze płatna.

Nie pamiętam, na co wydałam pierwsze pieniądze. Sądzę, że po prostu zasiliły one mój miesięczny budżet. Kupowałam wtedy mnóstwo książek, więc pewnie też na książki.

 

hm. Ewa Sidor – członkini Zespołu Wędrowniczego GK; rytmiczka, nauczyciel wychowania przedszkolnego.

„Pani Ewo, gdzie trzeba uderzyć, żeby ksero zaczęło działać?” Z taką sprawą po raz ostatni dzwoniła do mnie moja pierwsza szefowa. Telefonów tego typu, dwa miesiące po tym, jak zrezygnowałam z pracy w Centrali Systemowej OBI, miałam kilka w tygodniu.

Koleżanka pracowała w kadrach OBI i dała cynk o naborze do pracy jako pomoc biurowa w księgowości marketów budowlanych. Początkowo pomyślałam, że to kiepski pomysł; muzykolog, humanista w księgowości. Ostatecznie zdecydowałam się na tę pracę. Zrywałam się o 5 rano, by jechać godzinę przez całe miasto z domu do pracy. Przez 8 godzin porządkowałam faktury, WZ-tki, faksowałam dokumenty, inne niszczyłam (często te, które jakiś czas temu skserowałam), porządkowałam setki segregatorów w archiwum. Z czasem do moich obowiązków doszły kontakty z dostawcami i magazynierami marketów. Po pracy pędziłam na zajęcia na uczelni. Wytrzymałam tak ponad rok. Nie było łatwo pracować na pełen etat i studiować. Nie mniej do dziś wspominam te czasy z uśmiechem na ustach. To była fantastyczna lekcja życia. Chyba nigdy nie byłam tak zorganizowana, jak wtedy.

Dziś, gdy pracuję w oświacie i moja codzienność polega na pracy z ludźmi, zdarza mi się tęsknić za ciszą archiwum czy spokojem porządkowania dokumentacji. To było niezastąpione doświadczenie. Polecam podejmowanie wyzwania pierwszej pracy, niekoniecznie w tym, co chce się robić w życiu. To poszerza horyzonty, uczy pokory, ale i oszczędności. Bo nic tak nie boli człowieka, jak znikająca z portfela własna pensja. Nie mniej satysfakcja w chwili, gdy pojawia się ona na koncie, jest niezastąpiona.

pwd. Filip Springer – redaktor naczelny Magazynu Wędrowniczego Na Tropie, były współpracownik Zespołu Wędrowniczego Wydziału Metodycznego GK ZHP, członek 79 Poznańskiej Drużyny Harcerzy „Wilki” im. Wa-Sha-Quon-Asin. Dziennikarz, fotoreporter

Myślę, że w moim przypadku zaszło coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Otóż od samego początku zarabiałem na życie jako fotograf, a potem jako dziennikarz. I moją pierwszą pracą także było zlecenie fotograficzne dla jednego z poznańskich dzienników. Zlecenie wykonałem na Kaszubach, gdzie pojechałem na rowerze, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Zdjęcia robiłem na kliszach, więc cała wyprawa kosztowała dość dużo i bardziej traktowałem ją w kategoriach wakacyjnego wypadu niż prawdziwej pracy. Za wykonanie tego zlecenia dostałem od redakcji tysiąc złotych, ale o wiele bardziej liczyła się dla mnie mglista zapowiedź naczelnego, że może od czasu do czasu zadzwoni z kolejnymi zleceniami. Za zarobione pieniądze od razu kupiłem sobie nowy obiektyw do mojego aparatu. Ma go teraz moja serdeczna przyjaciółka – i nich już zostanie w rodzinie.

Dlaczego jednak uważam, że nie tak powinno to być? Nigdy nie pracowałem fizycznie za pieniądze – nie zatrudniłem się w markecie do układania produktów, nie zbierałem truskawek/wiśni/brzoskwiń w sadzie, nie pojechałem na wakacje do Wielkiej Brytanii pracować na zmywaku. Jakoś nigdy nie było takiej potrzeby; gdy rodzice próbowali zagonić mnie do jakiejś pracy w liceum, wykręcałem się mówiąc, że wakacje są do odpoczywania, a nie do pracowania. I to był właśnie błąd. Nie wiem, co to znaczy pracować fizycznie dla pieniędzy. A to źle, bo pewnie przez to mniej doceniam fakt, że dziś mogę zarabiać w taki sposób, jaki sobie kilkanaście lat temu wymarzyłem. I pewnie nie do końca rozumiem tych, którzy taką szkołę życia przeszli albo właśnie przechodzą. A w zawodzie, który wykonuję, zrozumienie innych ludzi jest kluczowe, bez niego rozwój jest niemożliwy.

hm. Małgorzata Silny
– pedagog, dziennikarz, trenerka umiejętności psychospołecznych. Była kierowniczka Wydziału Zuchowego Głównej Kwatery ZHP oraz redaktor naczelna „Zuchowych Wieści”. Obecnie prowadzi portal www.kragrady.ezhp.pl , jest wiceprzewodniczącą KSI oraz członkinią sądu harcerskiego.

 

Pierwsze poważnie zarobione przeze mnie pieniądze wymagały ode mnie małego wyrzeczenia. Zamiast balować ze znajomymi z liceum, postanowiłam przemienić się w kelnerkę na eleganckim balu sylwestrowym. Glany zamieniłam na złote szpilki, wyciągnięty sweter na złoty fartuszek i muchę. Warto zaznaczyć, że nigdy wcześniej nie miałam przyjemności zdobycia umiejętności chodzenia na wysokich obcasach…

Zaczęło się od złożenia 200 serwetek w szykowne wachlarzyki, ustawienia 200 nakryć i przywitania 200 gości (większość można było wykonywać na siedząco, co w kontekście szpilek było wyjątkową korzyścią). Później z każdą kolejną chwilą było już tylko przyjemniej i łatwiej. Trochę slalomów z tacą ze szklankami wśród szalejących gości, podrygiwanie w rytm tanecznej muzyki przy wózku z żurkiem itp. Lepszego Sylwestra nie miałam, jedynie te szpilki… Wszystko jednak zrekompensowała mi para pięknych spodni dżinsowych, które z wielką satysfakcją kupiłam sobie za zarobione pieniądze. Wciąż zajmują miejsce w mojej szafie, choć od ładnych paru lat się w nie nie mieszczę. Podobnie jak złote buty na wysokim obcasie, których nigdy później już nie miałam odwagi założyć.

 

phm. Olga Wesołowska – członek Zespołu Wędrowniczego Głównej Kwatery ZHP, Kierownikiem Referatu Wędrowniczego Chorągwi Mazowieckiej. Najważniejszy jest dla niej KSH „Studnia”
. Prywatnie studentka 5 roku geoinformatyki na WAT w Warszawie, menadżer projektów.

Od 15 roku życia podejmowałam się różnych prac. Na początku były to zazwyczaj jakieś roboty dorywcze. Epizodem było roznoszenie ulotek czy wyjazd na zbieranie wiśni (za kilo zebranych wiśni dostawało się 25 gr). Za cały dzień ciężkiej pracy dostałam 35 zł i za te pieniądze kupiłam sobie kosz czekolady – w końcu jakoś musiałam nadrobić stracone kalorie. Później wszystko już potoczyło się bardziej pozytywnie i nie musiałam wykonywać tak ciężkiej fizycznie pracy. Kiedy jeszcze mieszkałam w Kozienicach pomagałam, z koleżanką na strzelnicy pneumatycznej, byłyśmy „młodymi trenerkami” i dzieliłyśmy się swoimi doświadczeniami z młodszymi. Po wyjeździe na studia wiadome było, że na własne przyjemności i życie „ponad studencki standard” muszę sobie dorobić. Praca, w której znalazłam wiele satysfakcji, to praca niani. Na początku opiekowałam się 3-miesięcznymi bliźniakami, a później jeszcze ich o dwa lata starszym bratem. Wielkim plusem tej sytuacji była możliwość łączenia studiów dziennych z pracą niani, łatwość podreperowania studenckiego budżetu, a teraz mogę spokojnie jeszcze dodać, że dostałam w prezencie czwórkę nowych przyjaciół i to chyba w tej pracy było najważniejsze. Na drugim roku studiów zaczęłam pracować na umowy o dzieło czy zlecenie, najczęściej w czyimś zastępstwie. Dało mi to nieocenioną możliwość „wypróbowania” wielu zawodów. Byłam asystentką kierownika produkcji, pracowałam w firmie fotogrametrycznej, wydawnictwie prawniczym, pomagałam rozwijać jeden z bardziej znanych cykli maratonów rowerowych na Mazowszu, prowadziłam biuro jednej z warszawskich fundacji, otarłam się o teatr i zażyłam trochę kultury i sportu. W późniejszym czasie zarabiane przeze mnie pieniądze były już na tyle konkretne, że spokojnie mogłam umeblować wynajmowane mieszkanie, kupić komputer niezbędny do studiów i pracy, pozwolić sobie na częste wypady do kina czy kawiarni, zacząć zwiedzać świat z przyjaciółmi z drużyny wędrowniczej za własne pieniądze.

Hm. Ryszard Polaszewski – zastępca Komendanta Chorągwi Wielkopolskiej ds. programowych; przez ostatnie 2 lata Komendant „Szkoły Wodzów”. Komendant 44 Szczepu Harcerskiego„Krzemień” w Hufcu Gniezno. Historyk, pedagog.

Tak naprawdę to były trzy pierwsze razy.
Jako dobrze wychowany wielkopolski chłopak pierwszą kasę zarobiłem gdzieś w okolicach szóstej klasy podstawówki. Ale była to praca na czarno. Dziadek miał w ogrodzie kilkanaście krzaczków agrestu, kontakt na skup owoców i wózek czterokołowy z dyszlem. No i urodzaj agrestu. Ja miałem chęć do pracy. I wakacje. Zrywałem dwa tygodnie. Zebraliśmy górę agrestu i odstawiliśmy do skupu. Kasą podzieliliśmy po połowie w tajemnicy przed babcią. Zupełnie nie pamiętam, na co wydałem (pewnie jakieś książki).

Pierwsza praca na umowę to były studenckie „praktyki robotnicze” w schyłkowym PRL-u. Słoneczny sierpień przeżyłem, pracując w oczyszczalni ścieków w Poznaniu. Właściwie mniej pracując, a bardziej opierając się o łopatę (ciekawa nowa umiejętność – to wcale nie jest takie proste) i tocząc dyskusje w gronie 12 młodych kandydatów na historyków o wyższości husarii nad janczarami i piechotą zaporoską. Ta praca była ostatecznym dowodem na niewydolność systemu socjalistycznego. Prawie cała wypłatę przeznaczyłem na książki historyczne.

Prawdziwą kasę zarobiłem znowu na czarno – remontując dom we Francji w czasie studenckich wakacji. Miesiąc malowania, tapetowania, gipsowania itp. przyniósł mi pierwsze prawdziwe pieniądze (to była nieprzyzwoicie wielka góra kasy). Dylemat, co z nimi zrobić, rozstrzygnąłem salomonowo – połowa na „tezauryzację”, połowa na wydatki pierwszej potrzeby: odtwarzacz CD, pierwsze kompakty i maszynę do pisania (no i oczywiście książki).


Zebrała Katarzyna Pietrasik