Jeszcze tysiąc zakrętów

Archiwum / 22.10.2006

Osiemdziesiąt kilometrów zaskoczenia, zachwytu, strachu i walki ze sobą – to historia o trzech kolegach, niebezpiecznej rzece i wyczynie na granicy możliwości, być może o Tęsknocie Za Przygodą i Spełnieniu Marzenia (to dla tych bardziej romantycznych). Ta relacja to jedyny dokument opisujący wydarzenia tamtych dni…




Wojtek Pietrzczyk

I. Przygotowania
Cała wyprawa zaczęła się już nieco wcześniej – przesadą byłoby tu mówienie o jakichś szczegółowych, ogromnych planach, bo okoliczności zmusiły nas do improwizacji. Szczęście sprzyjało nam akurat na tyle, że z ukrywaną zwykle zawziętością i niewzruszoną wiarą w powodzenie ekspedycji udało nam się osiągnąć chociaż to, co tu opisuję. Elementem, którego należało się chwycić na samym początku były butelki – setki butelek zbieranych najpierw przez członków wachty „Pasat” następnie przez ich całe rodziny i znajomych ich znajomych, aż w końcu wszystkich związanych z 33 KHDŻ „Pasat”. Po różnych przejściach z ich transportem, które były niewątpliwie fascynujące, ale nie aż tak, żeby je opisywać, mieliśmy ogólne spojrzenie na kształt spraw, czyli chodziliśmy wokół kartonowego pudła naszego wzrostu, wypełnionego po brzegi butelkami, które stało gdzieś w ciemnym kącie bosmanatu. Ostrożności nigdy za wiele, więc na obozie przeprowadzono dodatkowe zbieranie butelek, które prawie podwoiło ich ilość. Dopiero po zbudowaniu tratwy okazało się że było ich blisko tysiąc. Połowa zimuje obecnie na Mazurach, a do budowy wykorzystaliśmy około 528,23 kwart czyli 132,06 galonów czyli 879,88 półkwart brytyjskich, czyli po prostu 500 litrów. Pierwszy etap, czyli zbieranie butelek, trwał niemal cały rok, polegał na zwożeniu wszystkiego do garażu druha Wojciecha Pietrzczyka i był jedynym przeprowadzonym do końca zgodnie z założeniami elementem operacji.

Drugi etap miał miejsce ciemną nocą, 1 sierpnia 2006 roku. Obóz stacjonarny odjechał, obóz wędrowny spał. Tymczasem Druh Bosman wraz z bratem oraz ja siedzieliśmy w hangarze rozmyślając. Wtedy to po raz pierwszy dopisało nam szczęście. A było tak: tratwę zamierzaliśmy zbić z dostępnych w całym hangarze, a nikomu nie potrzebnych listewek. I tu pojawił się malutki problem – deseczki, listewki, żerdki, wszystko było dębowe. Gwoździe nie chciały wchodzić zupełnie i całe obecne towarzystwo zaczęło nerwowo chodzić w kółko, ktoś nawet powiedział „no ale kiedyś to się uda” i sprawa zaczynała wyślizgiwać się z rąk. Dodatkowo wszedł akurat druh Błoński i kilkoma słowami uzmysłowił nam, że przedsięwzięcie skazane jest na porażkę. Staraliśmy się udawać, że ta argumentacja nie robi na nas żadnego wrażenia i nasze zwykle nic nie wyrażające twarze przybrały jeszcze bardziej nieprzenikliwy wyraz. Wtedy to podjęliśmy z Druhem Bosmanem męską decyzję, że trzeba przestać myśleć i iść się odlać. To nas uratowało.

Po pierwsze, wtedy zawsze wraca humor, po drugie nie chciało się nam zbyt daleko odchodzić. Po minucie wszystko było już jasne – w tym wieku nie jest ważne jak, ważne na co. Pod ścianą leżały stare podesty od namiotów. Podobno były stare i przegniłe i można było z nimi zrobić co się tylko zechce. To nie były sprawdzone informacje, więc pobiegłem zaraz do komendanta ośrodka. Szczęśliwie, pomimo pierwszej w nocy, nie spał jeszcze – siedział uśmiechnięty przy ognisku. Tak zawile jak tylko mogłem udzieliłem mu kilku informacji, potem uprzejmie odpowiedziałem na serię pytań, następnie sam zapytałem o podesty, które „może troszkę ewentualnie by się nam przydały”. Komendant się zgodził, stwierdził że są tak niezdatne do użytku że możemy zabrać wszystkie. Grzecznie podziękowałem za rozmowę z pięknym bielskim akcentem, przeprosiłem za kłopot i ulotniłem się.

Dalsze kilka godzin zajęło nam wyjęcie z kupy podestów tego środkowego, który według nas był najmniej uszkodzony przez deszcz od góry i wilgoć od strony ziemi. Przenieśliśmy go do hangaru, gdzie czekały nas kolejne dość sceptyczne komentarze i niedowierzanie, całkiem zresztą słuszne, bo jak na razie nic jeszcze nie miało prawa się udać.

Przyjrzeliśmy się podestowi – nie było tak kolorowo. Rzeczywiście, jego domniemana zgniłość była po części faktem – część desek odpadło, on sam ważył jakieś 198,42 funtów, czyli 90 kilogramów. Znów każdy zastanawiał się, czy inni też czują to samo. Wisiała nad nami groźba niepowodzenia. Ale przyjęliśmy to twardo i mówiliśmy, że wszystko w jak najlepszy porządku. W końcu nawet obecny przy wszystkim Janek  uznał że rzeczywiście coś może z tego być. Przybiliśmy odpadające deski, te które się złamały zaraz po stanięciu na nich wyrzuciliśmy  g d z i e ś  w noc. Dobrze że  n i k t  nie przechodził – to była wyjątkowo ciemna noc i nie wiedzieliśmy w  k o g o  rzucamy.
Zupełnie na oko stwierdziłem, że tratwa jest za długa i należy ją skrócić, wszyscy z miną znawców zgodzili się i obcięliśmy około metra podestu. Otucha wstąpiła w nasze serca, gdy zobaczyliśmy, że dwie główne żerdzie, na których opierała się konstrukcja są w środku świeże, więc dobiliśmy jeszcze kilka gwoździ, wyrwaliśmy jedną wyjątkowo niebezpieczną deskę zostawiając w tym miejscu zupełnie bezpieczną dziurę. Resztę pracy zostawiliśmy sobie na noc przed wypłynięciem, poza tym trzeba było zrobić porządek w hangarze, na czym zeszło Druhowi Bosmanowi z moją skromną pomocą gdzieś do wpół do czwartej (przyp.2) i przestaliśmy myśleć o tratwie jak na razie.


Jesteście ciekawi co się stało dalej? Jeżeli tak, czekajcie z utęsknieniem na następny numer „Na Tropie”. Może są też wśród Was zupełnie niezainteresowani dalszymi przygodami Druha Oboźnego i Bosmana (bo Darka Pierwszego Oficera dopiero poznacie). Nie dziwię się – bo szczerze mówiąc nic ciekawego się jeszcze nie dzieje… Tym bardziej warto czekać na kolejną porcję (tym razem naprawdę wciągającą) przygód Owej Załogi, już… niedługo(przyp.3)


Wojciech Pietrzczyk

33 Kielecka Harcerska Drużyna Żeglarska "Pasat"

Przypisy i wyjaśnienie trudniejszych terminów:
1. Janek – postać nieznana jeszcze czytelnikom, prawdopodobnie nie zostanie nigdy poznana, co szanownemu Jankowi dodaje uroku, gdyż „Nieznany Owoc kusi” (chociaż „Co z oczu to z serca”). 

2. Wtedy to tęskniąc za jedyna miłością mojego życia zaśpiewałem „Czwarta nad ranem… Może sen przyjdzie?…” Na co Druh Bosman odpowiedział „Zaraz, jeszcze te bojki trzeba przenieść, no i nie wiem jeszcze gdzie pójdziemy spać. Nawiasem mówiąc, nie drzyj się”
 
3. Czyli w następnymi numerze. Informacje na ten temat można zdobywać za pomocą zwiadu, na grach terenowych, capstrzykach i uroczystych, zorganizowanych w tym celu apelach. Drużyny wędrownicze mogą wpisać znalezienie odpowiedzi na to pytanie do rocznego planu pracy. Harcerskie drużyny pożarnicze mają możliwość ukrycia odpowi
edzi w sikawce (tak naprawdę nazywa się ona prądownica), zaś zuchy odnajdą ją majsterkując, no a drużyny wiejskie o specjalności spadochroniarskiej…