Jeszcze tysiąc zakrętów… i inne przygody.

I. Tutaj zaczyna się jazda.
Jednostkę należało ochrzcić. Nad brzegiem rzeki stał piękny bar, w którym piękni ludzie siedzieli prowadząc delikatne piękne rozmowy. Wszedłem tam, podszedłem do stolika, poprosiłem jakiegoś przyzwoicie ubranego pana żeby wyszedł i zrobił nam zdjęcie. Wyszedł razem z całą rodziną, potem wyszli jego koledzy… Zrobiło się ciasno i wtedy znienacka przystąpiliśmy do chrztu. Stanęliśmy w krótkim, ale równym szeregu, a ja wypowiedziałem zaimprowizowaną formułę:
Nadaję Ci imię Halina.
Płyń po tym szlaku,
Rozsławiając imię konstruktorów, budowniczych i żeglarzy.
(tutaj nie wiedziałem, co powiedzieć, jednak wybrnąłem szczęśliwie…)
Amen.
Następnie chlusnąłem naszym jedynym napojem – wodą z sokiem z pięciolitrowego baniaka. Osoby zgromadzone na brzegu zaczęły bić brawo, kilka osób zrobiło zdjęcia aparatami w telefonach komórkowych. Jeden pan powiedział „Nawalcie się zdrowo, żebyście nie widzieli, co robicie”, na co musieliśmy mu wytłumaczyć, że Prawo Harcerskie nam nie pozwala się znieczulać nawet przy takich wyczynach. Towarzystwo poczekało kulturalnie aż odpłyniemy kilka metrów i wróciło do baru. Chłopcy którzy wcześniej z nami rozmawiali i obserwowali przedsięwzięcie również wrócili, wydaje się, że do chuligaństwa.
Byliśmy na wodzie. Pod nami kołysała się „Halina”. Ustaliliśmy wcześniej, że będzie to „Riposta”, a „Halina” wchodziła w grę tylko, jeśliby chodziło o nazwanie tratwy imieniem żony druha drużynowego. Ciężkie boje o nazwę zakończyły się tym, że się zwyczajnie pomyliłem przy chrzcie. Nazywaliśmy więc ją i tak i tak. Miała ona 4,2159 stopy (128,5 cm) szerokości i 318 cm długości. Wyporność wynosiła około 0,5 tony, my ważyliśmy ze wszystkimi rzeczami około 280 kilogramów, może nawet mniej, plus podest około 90 kilogramów, jednym słowem mieliśmy zapas i komfort psychiczny.
Pierwsze kilka kilometrów było ciężkie – najpierw przeprawa pod mostem, gdy z naprzeciwka płynął statek pasażerski „Smętek” i śmiech ludzi na brzegach, dziewczyny chichoczące na ławkach, babcie szepczące coś wnuczkom z dziwnym uśmiechem. Dodatkowo w mieście odbywały się akurat trzy wesela na raz i chwilami ogłuszał nas dźwięk dziesiątek klaksonów.
Zrobiło się miło, gdy opuściliśmy granice miasta i betonowe brzegi. Wtedy zaczęło się nam podobać – po obu stronach wysokie trzciny, jedyni ludzie to wędkarze, których guzik obchodziliśmy. Siedzieliśmy sobie we trzech na tratwie, a wokoło wszystko wariowało – mnóstwo kaczek, jaskółek i dziesiątki ptaków, których nie znaliśmy, płoszyła przecież i tak cicho płynąca tratwa. Z otwartymi ustami patrzyliśmy na wchodzące ciężko do wody bobry, od czasu do czasu coś mocno chlupało kilka metrów od nas. Wtedy Darek uśmiechał się szeroko i mówił „Szczupak… Jakbym miał tutaj wędkę…”. Radosną atmosferę wprowadził fakt, że Druh Bosman i Darek musieli zadzwonić do domu i jakoś wytłumaczyć się z tego co teraz robią… Nawet jeśliby ktoś nam kazał wracać, nie było jak.
Cała organizacja życia na tratwie była prosta – rozmieszczeni byliśmy we trzech – jeden na „dziobie” drugi na „śródokręciu” trzeci na „rufie”. Ten z przodu i ten z tyłu pracowali ciężko, ten w środku odpoczywał lub spał (już po paru godzinach ten środkowy zasypiał kamiennym snem bez względu na pogodę). Zmiana następowała po dwóch godzinach, „kolejka” przesuwała się o jedną osobę. Całość dawała taki efekt, że pracowało się cztery godziny bez przerwy, potem spało się dwie i znowu cztery godziny. Pory(1), w których każdy chodził spać, nie zmieniały się, o czym przekonał nas na samym początku Darek prowadząc w pamięci kilka obliczeń, podobno prostych.
Sam rejs zaczął się o 17:50, ze względu na opóźnienia spowodowane dojazdem i zakupami w mieście, więc od 18:00 zaczęliśmy liczyć nasze wachty. Moja kolej na spanie wypadała w godzinach 18 – 20, 24 – 02, 06 – 08, 12 – 14, można poobliczać, że Darek spał 22 – 24, 04 – 06, 10 – 12, 16 – 18. Marcinowi pozostawało nic innego, jak kłaść się w godzinach 20 – 22, 02 – 04, 08 – 10, 14 – 16. Proste.
1.Inaczej godziny. Dla zainteresowanych (lub tych co zrozumieli inaczej): nasza odzież też się nie zmieniała.