Jeszcze tysiąc zakrętów… i inne przygody.

Archiwum / 26.11.2006

W poprzednim odcinku: nasi przepiękni(1) bohaterowie(2), siedząc ciemną nocą gdzieś nad jeziorem Niegocin zastanawiali się czy na tym świecie mogą jeszcze zrobić coś interesującego, i dlaczego będzie to budowa tratwy z butelek. Pełni nadziei znaleźli podstawowe części(czyli butelki) i zaczęli montaż. Zapuchniętym rankiem zostawili tę pracę na później, po czym…



Wojtek Pietrzczyk

Przez następne niemalże dwa tygodnie żeglowaliśmy mniej lub bardziej spokojnie na obozie wędrownym, ale o tamtych faktach opowiadają inne relacje.


Kolejnym elementem historii jest ostatnie ognisko obozu, w którym uczestniczyliśmy – po wygłoszonej przeze mnie gawędzie (sam się nie spodziewałem, ale nie było bardzo źle) wszystkim udzieliło się uczucie, że oto dzieje się coś naprawdę mocnego, ekscytującego, jednym słowem przygoda. Na razie byliśmy z Druhem Bosmanem jedynymi pewnymi kandydatami na tratwę, a potrzebowaliśmy trzeciej osoby. Zadecydowało o tym losowanie, które wyłoniło Darka. Późniejsze losy uświadomiły nas, jak wielkim szczęściem był ten wynik – nie chodzi tu nawet o ulgi kolejowe, z których korzystał jako syn dyżurnej ruchu, tylko o trud jakiemu mogło podołać tylko trzech w miarę odpornych i zaprawionych – bosman, oboźny i nieostygły jeszcze maturzysta(2). Być może w przyszłym roku znajdzie się miejsce nawet dla jakichś mocnych dziewczyn. W tym niestety by się nie znalazło. Dalsza część ogniska upłynęła na opowieściach i podróżniczych piosenkach, potem we trzech uścisnęliśmy sobie dłonie i padło tylko słowo „płyniemy!”. Rzadko bywamy tacy uśmiechnięci jak wtedy… Jeszcze nocne łowienie i pieczenie ryb, rozmowy (jedyny raz dotyczyły także nas) i noc minęła.


Następnego dnia pożegnaliśmy obóz w Mikołajkach, druh Lucjan zawiózł nas do Rydzewa gdzie czekał hangar z nieskończoną tratwą w środku. Mieliśmy już zakupione materiały – zdobyte przez tegoż druha w centrali nasiennej grube worki na zboże, worki na śmieci i… tyle.

Noc mijała nam dość szybko na wytężonej pracy – najpierw zapełniliśmy worki butelkami. Worków było początkowo pięć – z czego dwa wypełniały tylko i wyłącznie butelki po coli Adama Zalewskiego. Podniosło nas na duchu jego poświęcenie – przecież musiał wypijać co najmniej 0,4 galona, czyli 1,5 litra tego świństwa dzień w dzień! Niektóre butelki musieliśmy otworzyć i nadmuchać, co nas jeszcze bardziej utwierdziło w bohaterstwie Adama. Musimy mu teraz pokazać chociaż zdjęcia, skoro przez te swoje butelki był z nami przez cały czas duchem… Napełnione worki przywiązaliśmy liną do dna podestu. Lina miała 98,43 stóp, czyli 32,81 jardów, jednym słowem 30 metrów, jej przewlekanie zajęło nam sporo czasu. Puste miejsca uzupełniliśmy butelkami w dwóch zwykłych workach plastikowych. Warto wspomnieć, że pozwoliliśmy sobie zrobić worki tematyczne – dwa imieniem Adasia, dwa z butelkami po Coca-Coli, dwa Żywiec Zdrój i jeden – butelki dwulitrowe z całego świata.

Następnie Druh Bosman zanurkował w znanych tylko sobie odmętach bosmanatu i przyniósł plecioną siatkę, którą owinęliśmy tratwę naokoło, tak że jej „szew” znajdował się na „pokładzie”, czyli u góry. Wszelkie wątpliwości moje, lub Darka Bosman rozwiewał swoim opanowanym „spokojnie, to się na pewno trzyma”. Robiąc minę eksperta od tratew każdy się z nim zgadzał. Około wpół do trzeciej spojrzeliśmy na swoje dzieło – dla nas była piękniejsza od dziewczyny(3). Chociaż zostało nam trochę pracy poszliśmy spać, żeby wstać rano i z podwojoną  energią… Spaliśmy twardo.

Okazało się że minął wieczór i poranek – wstaliśmy około 08:00. Po wykonaniu licznych prac w bosmanacie przygotowaliśmy sobie jeszcze pagaje i długie, ponad dwumetrowe tyczki. Odbyła się też próba stateczności – po szybkim wodowaniu przepłynęliśmy na głęboką wodę. Wyniki były dobre – tratwa nie była taka chybotliwa jakby na to wskazywała szerokość, worki utrzymywały podest i nas około 15 cm ponad lustrem wody… Bajka.

Dzień minął na poprawkach, około 1430 załadowaliśmy tratwę na wózek i modląc się, żeby w transporcie się nie rozleciała, pojechaliśmy białym Volkswagenem do Piszu. Godzinę później dh Lucjan wysadził nas nad brzegiem Pisy, życzył powodzenia i odjechał. Byliśmy już całkiem sami.


Tutaj kończy się część, w której padało zbyt dużo słów – czas na Czyn, nawet Wyczyn, którego niepokojąca zapowiedź już czai się gdzieś w pobliżu (pisząc te słowa z niepokojem patrzę pod krzesełko na którym tak się składa że siedzę, czy akurat tam się nie CZAI). Od kolejnego odcinka czysta substancja przygody przeleje się wam przez monitor, czekajcie więc z utęsknieniem…



1. Gdy to przeczytał Druh Bosman, powiedział "Chyba żartujesz trochę, co nie?" Odpowiedziałem mu, że to ironia, co zostało skwitowane "Wiesz, że ja polski zdaję żeby zdać, a tak to rozszerzoną fizykę biorę, więc mi nie wyjeżdżaj z Nie-Wiadomo-Czym"
2.  Jak na razie w rolach głównych wystąpili Druh Bosman i autor tej opowieści.
3. To są jedne z najwytrzymalszych znanych odmian homo sapiens.
4. Tutaj można by wtrącić że „zależy od której”. W piosence „Och, Ziuta” Shakin’ Dudi śpiewa „Ja wiem że nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak”. My jesteśmy skautami, a poza tym niech każdy traktuje to zdanie jak chce. Może miałem coś na myśli, lepiej jednak niech panuje przekonanie że taki mi się napisało zupełnie bez ładu składu i zdrowego sensu.