Kamera, zbiórka! Odcinek trzeci
„Trzeba z tym skończyć! Tak dłużej być nie może!” − pomyślałam i zaczęłam działać. Nieaktualny i nieprawdziwy zabobon musi umrzeć.
Termin „polski film” odstrasza pewnie niejednego widza sądzącego, że polska kinematografia sprowadza się jedynie do ekranizacji lektur szkolnych, żenujących komedii romantycznych i traumatyzującego kina historycznego. Rzeczywiście przez wiele lat nie było łatwo. Polskie kino, cieszące się w okresie PRL wsparciem państwa (idącym oczywiście w parze z cenzurą i skrupulatną kontrolą), nie było przygotowane do warunków kapitalistycznego wolnego rynku, z którym przyszło mu się zmierzyć po 1989 roku. W komunizmie wiele dało się załatwić nieoficjalnie i bez pieniędzy, można było nawet użyć wojska w charakterze statystów. Gdy Polska wkroczyła w demokratyczne lata dziewięćdziesiąte, filmowcy musieli zacząć liczyć się z zupełnie nowymi czynnikami w rodzaju rywalizacji z rynkiem kaset wideo. Musieli też zacząć liczyć pieniądze, swoje dochody i co najważniejsze − widzów.
Odbicie od dna
Radykalnie wzrosła liczba produkowanych filmów – w roku 1995 w Polsce zrealizowano 15 filmów fabularnych, tymczasem w roku 2010 już 54
Lata dziewięćdziesiąte były jednym z najgorszych okresów dla polskiego kina. Liczba produkowanych filmów spadała, podobnie jak ich jakość. Przestarzałe prawo, a także trudy transformacji gospodarczej i ustrojowej powodowały, że filmy realizowało się w Polsce trudno, głównie z powodu braku sponsorów i małego zainteresowania widzów. Kryzys zakończył się dopiero w roku 2005, kiedy to została wprowadzona przełomowa Ustawa o kinematografii. Na jej mocy stworzono Polski Instytut Sztuki Filmowej, stanowiący ogromne wsparcie dla polskich filmowców, dofinansowujący produkcję filmową, rozwój kin, promocję polskiego filmu za granicą i ogólnie pojętą edukację filmową. Dla wielbicieli liczb: w tym roku PISF na swoją działalność ma 128 mln złotych, z czego aż 89 milionów zostanie przeznaczone na dofinansowania produkcji filmów fabularnych, dokumentalnych i animacji. Dzięki działalności PISF radykalnie wzrosła liczba produkowanych filmów – w roku 1995 w Polsce zrealizowano 15 filmów fabularnych, tymczasem w roku 2010 już 54. Mamy więc szczęście. Żyjemy w czasach, gdy młodym filmowcom łatwiej jest debiutować, a polskie kino nie jest już synonimem tandety, czego dowodem może być narodzenie Oscarem „Idy”. Kryzys został zażegnany, a na polskie filmy znów warto chodzić.
Zagraniczne triumfy
Błędem jednak byłoby twierdzenie, że polskie kino nigdy wcześniej nie stało na wysokim poziomie i nie było zauważane zagranicą. W przeszłości miały miejsce dwa zjawiska w naszej rodzimej kinematografii, które do tej pory uważa się za wyjątkowy przykład warsztatowej sprawności, tematycznej odwagi i artystycznego ducha. Pierwszym z nich była polska szkoła filmowa (1955-1965), w ramach której reżyserzy w rodzaju Andrzeja Wajdy, Wojciecha Jerzego Hasa czy Andrzeja Munka rozprawiali się z narodowymi mitami i trudną, wojenną historią naszego kraju.
Drugim z okresów było Kino Moralnego Niepokoju, którego czołowym twórcom był Krzysztof Kieślowski. To nazwisko z pewnością obiło się o uszy nawet największym filmowym malkontentom. I nic w tym dziwnego, był to bowiem reżyser bez mała wybitny, doceniany w kraju i za granicą, z maestrią realizujący zarówno filmy dokumentalne, telewizyjne, jak i fabularne. Zdobył Złotego Lwa na Festiwalu w Wenecji, Europejską Nagrodę Filmową, dwukrotnie otrzymał główną nagrodę na Festiwalu w Gdyni. Zbiórkową przygodę z Kieślowskim warto zacząć od „Personelu” – jego pierwszego pełnometrażowego filmu zrealizowanego dla telewizji.
Znane rozczarowanie
Zwróćcie uwagę na dylemat Romka z ostatniej sceny filmu. Co wy zrobilibyście na jego miejscu?
Historia przedstawiona w „Personelu” jest bliska doświadczeniom wielu z nas, kończących liceum, studia i idących do pierwszej pracy. Najczęściej rozczarowującej. Główny bohater filmu, Romek Januchta, zostaje zatrudniony w pracowni krawieckiej przy Teatrze Współczesnym w Warszawie. Spodziewa się kontaktu z wielką sztuką, cieszy go możliwość uczestnictwa w świecie wysokiej kultury. Niestety okazuje się, że teatr niczym nie różni się od przeciętnej fabryki, przepełniają go układy, prowizoryczność, sztuczność i artyści o wybujałym ego. Na domiar złego wszystko to ma miejsce w trudnych czasach PRL-u, przepełnionych donosicielstwem i cenzurą. Młody bohater staje przed trudnymi wyborami, od których całkowicie zależą jego późniejsze losy. Zwróćcie uwagę na dylemat Romka z ostatniej sceny filmu − to znakomity początek dla waszej dyskusji! Co wy zrobilibyście na jego miejscu?
Wejście w dorosłe życie to czas, w którym młodzieńcze idee i marzenia konfrontują się z twardą rzeczywistością, nierzadko wymagającą od nas moralnych kompromisów. Losy Romka, choć historycznie odległe, mają wiele wspólnego z problemami nękającymi nas współcześnie, dlatego też rozmowę o „Personelu” możecie połączyć z aktualnymi tematami. Możecie porozmawiać o rynku pracy i wspólnie zastanowić się, jak można ułatwić sobie na nim start. Może wpadniecie na pomysł wspólnego uczestnictwa w jakimś szkoleniu lub kursie?
Każdy ma kompetencje do rozmawiania o kulturze, bo przecież wszyscy jesteśmy w niej zanurzeni
Jeśli jednak nie fascynuje was temat rozmów kwalifikacyjnych i pisania CV, możecie nadać dyskusji zupełnie inny kierunek i przypomnieć sobie problem kontrowersji wynikających ze zderzenia świata teatru z rzeczywistością. Co sądzicie o niedawnych przedstawieniach teatralnych „Do Damaszku” i „Golgota Picnic” oraz związanych z nimi protestach? Co wolno, a czego nie wolno w sztuce? Nie przejmujcie się brakami w swoim kulturoznawczym wykształceniu, tym, że jesteście inżynierami, informatykami czy sportowcami. Każdy ma kompetencje do rozmawiania o kulturze, bo przecież wszyscy jesteśmy w niej zanurzeni.
Kaja Łuczyńska - studentka filmoznawstwa, absolwentka amerykanistyki. Instruktor narciarski i harcerski, obecnie pełni obowiązki komendanta krakowskiego szczepu „Wigry”. Autorka bloga „Orbitowanie bez cukru”.