Kilka październikowych dni w Belfaście

Archiwum / 14.05.2008

Belfast – stolica Irlandii Północnej, w pewnych kręgach znana również jako polskie siedemnaste województwo. I nie ma się czemu dziwić, gdyż na ulicy czy w sklepach naprawdę bardzo często słychać znajome, choć niestety nie zawsze kulturalne, rozmowy i zwroty.

 

 

 

Niewątpliwym plusem obecności tak wielu Polaków na Wyspach jest fakt, że zawsze znajdzie się ktoś (ze znajomych lub rodziny), u kogo można się zatrzymać na kilka dni za symboliczną opłatą (wystarczy zabrać z lodówki kilka specjałów kuchni polskiej, które na Zielonej Wyspie są jeszcze nieosiągalne lub zbyt drogie).

Większość rodaków przybyła tu w celach czysto zarobkowych i prawdopodobnie nie zobaczyła wszystkich pięknych miejsc, które oferuje Belfast i okolice, a szkoda! Postaram się Wam pokazać kilka z nich…

Początek przygody dla wielu przyjezdnych zaczyna się na podmiejskim lotnisku. Obecnie ta forma transportu jest stosunkowo tania (lot w obie strony można znaleźć już za 200 zł za osobę) i na pewno najszybsza (lot trwa niespełna 3 godziny). Do centrum miasta dostaniemy się specjalnym autobusem, który niestety do najtańszych nie należy (9 funtów w obie strony), w którym bagaż podróżny zostawia się w specjalnym boksie z przodu autobusu (bez zabezpieczenia), a miejsca zajmuje z tyłu (dziwne uczucie…).
 
SPACEREM PO MIEŚCIE

Na wycieczkę po mieście najlepiej wybrać się pieszo. Środki komunikacji miejskiej nie dość, że są drogie (taniej na kilka osób zamówić taksówkę!) i niezbyt często kursują, to jeszcze sieć komunikacji zbiorowej ma układ „promienisty” (autobusy jeżdżą na trasach dzielnica – centrum, a połączenia międzydzielnicowe muszą się odbywać poprzez centralne rejony miasta, co zajmuje mnóstwo czasu i pieniędzy). A, i jeszcze jedno, nie zapominajcie o kurtce przeciwdeszczowej, bo choć w trakcie naszego pobytu mieliśmy niesamowite szczęście do słonecznej pogody, to tubylcy twierdzą, że tu bardzo często pada…

Znakiem rozpoznawczym turysty (obok mapy i aparatu fotograficznego) jest fakt zatrzymywania się na przejściach dla pieszych. Tubylcy ignorują światło czerwone także w towarzystwie Stróżów Prawa (!), a kierowcy jeżdżą raczej wolno i nie trąbią nawet na przechodniów wyskakujących im przed maskę!

W dzielnicach mieszkalnych na pierwszy rzut oka rzuca się charakterystyczny rząd malutkich domków szeregowych z czerwonej cegły z czarnymi spadzistymi dachami i prawie całkowity brak zieleni miejskiej. Na szczęście miasto jest otoczone pięknymi zalesionymi wzgórzami oraz posiada duże i zadbane parki miejskie (otwierane rano, a zamykane po zmroku), gdzie można odpocząć i poobserwować, jak rdzenni mieszkańcy grają w „bowls”. Jest to gra, podczas której toczy się po trawiastym boisku niewielkie kule, które muszą znaleźć się jak najbliżej najmniejszej kuli, tzw. jack’a, problem polega na tym, że kule są tak skonstruowane, iż nie toczą się prosto, lecz po krzywej!

Krajobraz miasta urozmaicają pozostałości po uśpionym obecnie konflikcie polityczno-religijnym – pomalowane na różne kolory krawężniki, w barwach flagi brytyjskiej w dzielnicach protestanckich (niebiesko-biało-czerwone) i w barwach flagi irlandzkiej w dzielnicach katolickich (pomarańczowo-biało-zielone), oraz posterunki policji, które wyglądają jak małe twierdze (otoczone betonowym murem i zasiekami z drutu kolczastego! Niestety, nie można fotografować…).

Polaka zaskakuje jeszcze jedno – wszechobecne kawiarnie. Praktycznie przy każdej ulicy znajduje się „coffee shop”, w którym sprzedaje się tylko i wyłącznie kawę z przekąskami! Można tu nabyć kawę z całego świata z dodatkami (bitą śmietaną, sosami itp.) i przepysznymi, ale jakże drogimi (w stosunku do objętości) ciastami i pierniczkami.

Spacerując ulicami stolicy Irlandii Północnej trzeba koniecznie zobaczyć m.in.: Belfast City Hall, Parliament Buildings, St Anne’s Cathedral, St Georges Market, Queens University Belfast. Wszystkie niezbędne informacje na pewno znajdziecie w przewodnikach. Żałuję, że nie zwiedziliśmy stoczni, w której powstał legendarny Titanic.

Niezwykłe wrażenie zrobiła na mnie nocna przechadzka brzegiem rzeki Logan, którą przecinają wspaniale kolorowo oświetlone mosty. Ważnym punktem orientacyjnym Belfastu, znajdującym się na nabrzeżu w miejscu połączenia rzeki Logan z rzeką Farset, jest „Big Fish” – wielki, dziesięciometrowy łosoś z ceramicznej mozaiki udekorowany tekstami i obrazami z historii Belfastu.

WYCIECZKA WYBRZEŻEM ANTRIM

Na niedzielę zaplanowaliśmy sobie całodzienną wycieczkę wybrzeżem Irlandii Północnej organizowaną przez Mini-Coach Executive Travel & Tours (www.minicoachni.co.uk ). Bilety zakupiliśmy w biurze informacji turystycznej Belfast Welcome Centre (www.gotobelfast.com ) za jedyne 5 funtów (zamówione szybciej, normalnie kosztują 12 funtów). Jak nazwa wskazuje, biuro mieści się w centrum Belfastu, blisko głównego dworca autobusowego, na ulicy 35 Donegall Place. Można tam wykupić także wycieczki po stolicy oraz inne jednodniowe wycieczki turystyczne po kraju.

Trasa naszej wycieczki (Giant’s Causeway Tour – Daytrip) prowadziła z Belfastu wybrzeżem Antrim, a najważniejszymi punktami były: przystań w miejscowości Carnlough Bay (jedna z najstarszych irlandzkich posiadłości, w Ballycastle) Carrick-a-rede Rope Bridge, czyli wiszący most linowy (samo dojście do niego trwa ponad pół godziny w jedną stronę i kosztuje ok. 2 funtów); destylarnia w Bushmills produkująca najbardziej znaną irlandzką whiskey; i gwóźdź programu, czyli Giant’s Causeway, po polsku Grobla Olbrzyma, zwana także Drogą Gigantów. Jest to niezwykła formacja skalna utworzona z tysięcy kolumn bazaltowych powstałych w trakcie stygnięcia lawy. Uwaga, jest tam niezwykle wietrznie! Można dojść pieszo, ale przynajmniej w jedną stronę polecamy skorzystać ze specjalnego busika.

Po drodze można podziwiać zielone pastwiska upstrzone owieczkami w kolorowe łaty, bo każde stado (na wypadek zmieszania się) ma swoje barwy, prawie jak drużyny sportowe (tyle, że ich kibice zachowują się kulturalniej)!

PAMIĄTKI Z PODRÓŻY

Jak się już tu przyjechało i zobaczyło tyle uroczych miejsc, to ma się ochotę zabrać namacalny kawałek wspomnień do domu… W sklepach z pamiątkami można nabyć drobiazgi, obowiązkowo w kolorze zielonym, z symbolem Irlandii Północnej jakim jest „Shamrock” (biała koniczyna) oraz wszelakie Elfy i Elfice. Mamy jednak smutną wiadomość dla kolekcjonerów gadżetów z różnych stron świata – większość pamiątek z Irlandii ma na odwrocie napis „made in China”… Osobiście zachęcam do zakupu płyty z uwielbianą przeze mnie muzyką irlandzką.

Przyznam się szczerze, że pozostając pod ścisłą domową opieką żywieniową naszych przyjaciół nie kosztowaliśmy tradycyjnych irlandzkich potraw. Raczyliśmy się jednak tutejszymi podwieczorkowymi smakołykami (choć nie wszystkie przypadły nam do gustu, jak np. chipsy w occie!). Do domu, dla przyjaciół i rodziny, zabraliśmy grubomieloną kawę oraz (jako, że byliśmy tu pod koniec października) tradycyjne przysmaki związane ze świętem Halloween, czyli jabłka na patyku w polewie czekoladowej oraz &
bdquo;barm brack” (słodki chlebek korzenny nadziewany suszonymi owocami – podawany na ciepło to raj dla mojego podniebienia!).

Opuszczając Irlandię pamiętaj o wydaniu ostatnich drobniaków, których nie wymienisz w kantorze oraz banknotów, które zostały wydane przez lokalne banki emisyjne (te pieniądze są ważne tylko na terenie Irlandii Północnej!).

 

 

 

 

  pwd. Anna Bielawiec-Osińska – przyjaciółka Chabrowej 18 TDH-ek „Las” im. Emilii Plater