Kolejką po umyśle Chorwata

Wyjdź w Świat / Piotrek Turbasa / 03.06.2014

„Napisz, jak Chorwaci podchodzą do podróży” usłyszałem od redaktorki. Ręce zawisły nad klawiaturą z palcami gotowymi do błyskawicznych ruchów zginających i… No właśnie, co tu napisać…?

„Napisz, jak Chorwaci podchodzą do podróży” – usłyszałem od redaktorki. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu przed komputerem, włączyłem odpowiedni program, radio, coby się fajnie pracowało. Ręce zawisły nad klawiaturą z palcami gotowymi do błyskawicznych ruchów zginających i… No właśnie, co tu napisać…? Szybki ruch myszą. Włączam przeglądarkę, skrzynkę i piszę maila do mojej lektorki, rodowitej Chorwatki. Klik, wysłane. Co teraz? Patrzę ze zgrozą na klawiaturę. Terminy gonią, a na odpowiedź można czekać minutę, dwadzieścia, godzinę, dwie… A może mail nie doszedł? Może wichura za oknem zerwała jej kabel od internetu? Może…?

Renesansowa literatura chorwacka traktuje podróż jako czas do rozmyślania, odpoczynku, ale chyba przede wszystkim do zmiany samego siebie.

Odpędzam te negatywne ciągi wyobrażeń skupioną energią zwojów mózgowych. No myśl, myśl – pukam się w czoło. Po coś w końcu studiujesz ten chorwacki. I wtedy przyszyło olśnienie. Czyżby w końcu zajęcia z historii literatury na coś się przydały? Ok, mam już punkt zaczepienia. Tylko jak się ten pisarz nazywał? Zoranić! Tak, to na pewno był on. Petar zresztą miał na imię i napisał „Góry…”, czyli na chorwacki „Planine…”. Piszę skrótem, bo pełna nazwa jest tak długa, ze prawdopodobnie zawiesiłaby wam system i spaliła całą pamięć w komputerze. Niemniej wyobraźcie sobie, że główny bohater, Zoran, to nieszczęśliwie zakochany pasterz, któremu ukazuje się nimfa.

Czujecie to? Idziecie sobie lasem i wyskakuje na was dziwnie ubrana dziewczyna i każe wam iść w góry po magiczną roślinę. Zoran oczywiście po nią idzie, no bo kto by nie poszedł za radą dziwnej wariatki spotkanej przypadkowo pośrodku lasu? Zoran podróżuje więc po realistycznych regionach Chorwacji i kieruje się w stronę Welebitu, pasma górskiego. O dziwo, podróż ta wychodzi mu na dobre. Z pomocą nimfy odkochuje się, spotyka muzy, odwiedza mistyczne zakątki i teleportuje się w różne miejsca. Czym była ta tajemnicza roślina, nie wiem. Nie mogę jednak pozbyć się przeświadczenia, że dzisiaj zapewne Zoran zostałby skazany za posiadanie porcji nieprzyzwoicie mocnych środków psychotropowych. Już bez kpiny podsumuję tylko, że Zoran z tej podróży wyszedł będąc zupełnie innym człowiekiem.

Był jeszcze Hektorović. Ten już tak nie fantazjował i po prostu opisał swoją podróż łódką z rybakami. Dlaczego w nią wyruszył? Bo czuł się zmęczony domem. Znalazł więc dwóch rybaków i razem z nimi wybrał się na połów. Swoją drogą to trochę ryzykowne – tak, jak dzisiaj zaczepić dwójkę dresów i poprosić o podwózkę tym ich pomalowanym sprayem z lakierniczego maluchem czy polonezem (sam jestem „dumnym” posiadaczem).  Jednak wtedy ludzie byli inni i Hektorović nie kończy pobity w rowie bez komórki i z ogołoconym portfelem, ale zapisuje pieśni rybackie i snuje rozważania. Książka Hektorovića nosi tytuł „Ribanje i ribarsko prigovaranje”, więc jeśli ktoś zna chorwacki, to zapraszam.

Renesansowa (bo oba dzieła ujrzały światło dzienne w XVI wieku) literatura chorwacka traktuje więc podróż jako czas do rozmyślania, odpoczynku, ale chyba przede wszystkim do zmiany samego siebie. Matko, tyle mądrych słów naraz…

„Luka, czy Chorwaci lubią podróżować?” pytam i czekam na odpowiedź.

Dobra, jeśli chodzi o literaturę, to chyba tyle. Sprawdzam tego maila i znowu nic. F5 odpada mi już od odświeżania, kiedy przypominam sobie, że skrzynka tego nie wymaga. Z lekkim zrezygnowaniem włączam Facebooka. Kursor przelatuje po dostępnych na czacie osobach. Adrian, Karol, Aga, Luka… Luka? Matko, jak mogłem zapomnieć, że mam w znajomych Chorwata? „Luka, czy Chorwaci lubią podróżować?” pytam i czekam na odpowiedź. Znajomy dźwięk facebookowego czatu dochodzi mych uszu. Czytam. „Wiesz, zależy. Jeśli celem jest coś ciekawego, to jasne. Ja nie lubię być w pobliżu miast. Morza, góry to jest to”. Z jednej strony, to jakaś odpowiedź. Z drugiej, mógłbym to powiedzieć o każdym człowieku na świecie. Znów znajomy dźwięk, oto kolejna wiadomość. „Ale tak naprawdę musisz zapytać każdego człowieka, nie? Ciężko tak powiedzieć za wszystkich. Odpowiadam tylko za mnie i moją rodzinę”. Konsternacja. Jak to? To Chorwaci nie są jednym połączonym organizmem? Mój światopogląd w tym momencie zupełnie się posypał.

Super, w takim razie zostało mi około czterech milionów trzystu tysięcy wiadomości do rozesłania, bo tylu mieszkańców liczy Chorwacja. Niemniej jestem uparty i drążę temat. Luka pisze, że w czasie podróży lubi patrzeć za okno i zastanawiać się, dlaczego tu jest inaczej niż w Zagrzebiu. Serio, Luka? A gdzie podziały się głębokie rozmyślania o życiu?! Gdzie wewnętrzna przemiana?! Matko, co się porobiło z tymi Chorwatami przez te niecałe pięćset lat? Wybudowaliście sobie tę kolejkę w Zagrzebiu i od razu zapodzialiście gdzieś tę zdolność wewnętrznej refleksji, to niesamowite, obiektywne spojrzenie na własne życie?…

Swoją drogą ta kolejka to ciekawy wynalazek, no bo kto robi kolej linowo-terenową na trasie 66 metrów? W zasadzie to taka dwadzieścia razy mniejsza Gubałówka, tylko pośrodku Zagrzebia. (Jak tak pomyślę, to właściwie można to porównać do wybudowania sobie windy w parterowym domu. Ej, ale żeby nie było, to ma sens! Do piwnicy po ziemniaki to trzeba by jednak po schodach dybać, a tak to luksus, komfort i ziemniaki w wiaderku!)

No, ale wróćmy do poważniejszych spraw. Dostałem właśnie odpowiedź od mojej wykładowczyni. Czytam wiadomość po chorwacku i bardzo powoli (jest wpół do pierwszej w nocy) tłumaczę: „Ostatnio bardzo  popularne są w agencjach turystycznych… Krstarenja”. No i tu zaczynają się schody, bo słownik nie zna takiego wyrazu. Krst to chrzest, więc co, turystyka chrzcielna? Ksiądz chrzci dziecko na skale, ponad głowami kłaniającej się afrykańskiej fauny, jak małpa w Królu Lwie? Nie, na szczęście (a może nieszczęście? Kto nie chciałby mieć takiego chrztu?) „krstarenja” oznacza ni mniej, ni więcej, tylko: „rejsy”.

Turcja jest dla Chorwacji takim krajem, jak… Chorwacja dla Polski.

Czytam dalej i dowiaduję się, że Turcja jest dla Chorwacji takim krajem, jak… Chorwacja dla Polski. Ostatnio popularne wśród Amerykanów jest uzupełnianie mapy Europy. Kończy się to z reguły zdziwieniem, że Europa nie jest państwem lub, w lepszym przypadku, „Pierogami” wpisanymi zamiast nazwy Polski i „Putinem” zamiast Rosji. No cóż, Chorwaci na miejscu Turcji wpisaliby zapewne „Last minute” lub „Wakacje”.

Zbliżam się powoli do końca wiadomości, a mój wzrok zawiesza się na moment na frazie „city breaks”. No i to jest jakiś konkret! W Polsce chyba nadal niewiele osób podróżuje w ten sposób, czego dowodem niech będzie fakt, że musiałem wygooglować, czym to się je. Dla moich towarzyszy w niewiedzy wyjaśniam: city breaks to bardzo krótka (nawet kilkunastogodzinna) podróż  na zwiedzanie miasta.

Czy Chorwaci podróżują więcej od nas? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale zapewne nie. Czy mają gdzie podróżować? Jak najbardziej tak! Nie bez przyczyny kraj ten zamienia się przecież w okresie letnim w polską kolonię. W dodatku blisko są Turcja, Włochy, Cypr lub nawet Północna Afryka… Nic, tylko zabukować bilet na samolot, prom, pociąg, tramwaj…

I tylko tych dawnych przemyśleń i przemian jakoś tak żal…

Piotrek Turbasa - ma dwadzieścia lat i na co dzień mieszka w Krakowie. Na nie co dzień zresztą też. Tutaj prowadzi 336 KDW Bastion i studiuje kroatystykę. Uwielbia grać w piłkę nożną i czytać książki. Pisze też własne teksty, choć na razie bardziej do szuflady. W wolnych chwilach patrzy w kalendarz w oczekiwaniu na koniec roku akademickiego.