Kolejny tom na półce

Archiwum / 10.03.2011

Czytaliście Márqueza? Nie? Powiem, że warto, choć wiem, że nie przekonam Was – bo zbyt wiele dziś „warto”. Stwierdzę, że to fajny pisarz – i znowu: zbyt wiele jest dziś „fajnego”. To określenie zresztą nic nie mówi. A z Márquezem jest trochę jak z Cortázarem…

O Cortázarze już pisałam we wrześniu zeszłego roku, kiedy byłam po lekturze jego książki. Pisałam, że w jego słowach zawarte są niepokój i strach przed otaczającą rzeczywistością, a także niecodzienna obserwacja świata. A przy tym fantastyczna wprost zabawa słowem, wielki eksperyment pisarski. „Gra w klasy” Cortázara jest przez niektórych uważana za pierwszą interaktywną książkę, choć do dzisiejszych książek paragrafowych (zainteresowanym tematem RPG polecam sprawdzić, o co chodzi) wiele jej brakuje.

Gabriel Garcia Márquez to dziennikarz i jeden z najwybitniejszych pisarzy kolumbijskich. Laureat Nagrody Nobla, którego proza – jeśli tylko smakuje Wam to, co wybiega poza ramy realizmu – z pewnością jest interesującą propozycją na wieczór z literaturą. A napisał wiele. Najbardziej znane jego dzieło to „Sto lat samotności”, ale ma na on też swoim koncie powieści „Jesień Patriarchy”, „Miłość w czasach zarazy”, „Miłość i inne demony” oraz wiele opowiadań – zarówno tych krótkich, jak i całkiem długich.

W jego prozie brak niepokoju tak charakterystycznego dla Julia Cortázara. Brak czegoś, co można by było nazwać pesymizmem lub trzeźwym spojrzeniem na świat z domieszką niewiary w niego. Najłatwiej swoją przygodę z tym pisarzem zacząć od opowiadań. Od dawna jestem zdania, że przez nie najlepiej poznaje się człowieka i charakter jego słów. W nich najłatwiej jest zasmakować i przez nie zapragnąć czegoś więcej. (Poza tym wymagają najmniej czasu i uwagi). Wydawnictwo Muza parę lat temu wydało tom, który zawiera większość opowiadań Márqueza, i to od niego warto zacząć poznawanie pisarza – jednego z tych, w ręku których słowo staje się zabawką. Ot, chociażby po to, by zobaczyć, że napisał opowiadanie z jedną tylko kropką – jednym tylko zdaniem.

W pisarstwie Márqueza zawiera się wielkie zdziwienie światem i niewyjaśniona zagadka rzeczywistości. Przekształca on prawdziwe historie w przepiękne baśnie. Przejaskrawia, wyolbrzymia, przekręca o trzy cale… Niby wciąż pisze prawdę, ale jest to jakby prawda równoległa do naszej. Nie wyjaśnia świata – zostawia nas zaskoczonymi faktem, że to już koniec opowieści. Nie moralizuje, nie twierdzi i nie przeczy. Opowiada w „sposób, w jaki moja babcia opowiadała historie” (pozwoliłam sobie zacytować samego autora).

Krytycy i znawcy literatury zarzucają mu realizm magiczny – nurt w prozie przede wszystkim iberoamerykańskiej z drugiej połowy XX wieku, którego Márquez jest przedstawicielem. Omijając naukowy bełkot: oznacza to tyle, że pisarz odwołuje się do południowoamerykańskiej historii, kultury, tradycji i południowoamerykańskiego folkloru. Oznacza to, co w prozie Márqueza i Cortázara cenię najwyżej: przeplatanie realizmu z fantastycznością, ludowymi wierzeniami i magicznymi przecinkami. W 1982 roku Márquez został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. W uzasadnieniu napisano, że nagrodę otrzymał za „powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu”.

Żeby zadośćuczynić poszukiwaczom ciekawostek i głośnych spraw, mogę powiedzieć o dwóch istotnych sprawach. Pierwszą jest informacja, jaką w 2000 roku uraczył nas peruwiański dziennik, o śmierci Márqueza. W rzeczywistości wykryto u niego nowotwór i pisarz czuł się na tyle dobrze, że zaczął spisywać swoje wspomnienia; książka Żyć, żeby opowiadać o tym jest pierwszą częścią zapowiedzianego na trzy tomy cyklu autobiograficznego. Drugą ciekawostką może okazać się przyjaźń Márqueza z Fidelem Castro. Jak widać, blisko pisarzowi do rewolucjonistów, z którymi również w latach 60. i 70. sympatyzował, a którzy działali w różnych krajach Ameryki Łacińskiej. Ponoć wspierał grupy partyzantów, ale są to tylko domysły, a dowodów brakuje. Nawet jeśli to tylko bajki, to łączą się one częściowo z jego twórczością i tym, o czym pisze chociażby w swoich opowiadaniach.

Ale wracając. Márquez opowiada o świecie z innego niż codzienny punktu widzenia. Opowiada o umarłych, ale żyjących, śniących prawdziwe życie, o szukających miłości, o prostych ludziach, dla których życiowe zasady i własne uczucia są najważniejsze, o zwykłym ludzkim pechu i drodze do wyzwolenia. Wiele jest w jego słowach nierealności, choć jednocześnie wydaje się ona niezwykle naturalna. Jeśli coś się dzieje, to tylko leniwie. Wciąż obecny jest gorący klimat sjesty, przewijają się typowe po kilku opowiadaniach znaki: ptaki dziurawiące siatki w oknach, środa, transatlantyk, kobieta, którą przemieniono w pająka, bo nie słuchała swoich rodziców… Ale jest też w jego słowach ukryta radość życia, zdziwienie prostotą świata. Jest ciche wołanie o uśmiech na twarzy i wiarę w sercu. Cortázar straszył nas i budził lęk, a u Márqueza obecne jest – choć ukryte i tylko dla poszukujących wyraźne – hasło optymizmu.

Od momentu zamknięcia tomu opowiadań Márqueza dołączył on do mojej półki, na której stoją już Cortázar, le Guin i Tokarczuk.