Kolekcja wiosna – lato
Wiosenne może być sprzątanie, mycie okien, odchudzanie. Nie zaszkodzi wiosenny biwak, może nawet się trafić wiosenne zakochanie. Wszystko to Robercik znał i dopuszczał taką możliwość. Nie był gotowy na jedno – wiosenne zakupy.
Gdyby Robercika zapytać o jego garderobę, to po chwili zastanowienia wymieniłby jednym tchem: czternaście par majtek i tyleż samo skarpetek frotte w różnych kolorach, dwanaście koszulek z krótkim rękawem (głównie granatowych lub czarnych, pod mundur), trzy pary spodni dżinsowych i jedne szorty z dziurawymi kieszeniami. Oprócz tego dwa swetry i bluza polarowa. Jeśli chodzi o buty, to po jednej parze każdego rodzaju: trapery, tenisówki, rozklekotane sandały i półbuty od bierzmowania – na specjalne okazje. Sztormiak, kurtki: wiosenno-jesienna i zimowa. Czapka z daszkiem. No i oczywiście mundur. To chyba wszystko.
Robercik był osobliwie dumny z takiego stanu rzeczy, bo wszystko miał pod kontrolą, a takie ilości pozwalały przeżyć dwutygodniowy obóz bez przepierki. Jednak nadszedł przykry moment, w którym cały misterny plan zaczął ujawniać swoje braki, zawodzić coraz częściej i uprzykrzać Robercikowi życie.
Stojąc przed szafą, po raz kolejny przetrząsał ubrania, które znał na pamięć. Spodnie przetarte na kolanie już od kilku tygodni przeznaczone były tylko do chodzenia po mieszkaniu, tak samo jak dwie koszulki, jedna z dziurą na ramieniu, druga z prześwitem na brzuchu. Nie mówiąc o plamach, których nie sposób się było pozbyć i to w naprawdę ciekawych miejscach. Skarpety wielokrotnie cerowane rwały się i tak, więc Robercik codziennie sprawdzał temperaturę i czekał na dzień, w którym będzie już można chodzić w sandałach na co dzień. Poza tym, choć nie znał się za dobrze na kolorach, zauważył, że jego ubrania straciły swój dawny blask, jak to bywa po kilku latach regularnego prania. Gdyby był wobec siebie wystarczająco szczery, przyznałby, że lepiej prezentuje się szmata, którą w ramach cotygodniowego dyżuru zmywał kuchnię i przedpokój.
– Skąd się biorą ubrania? – zapytał Mareczka, który akurat zajęty był dłubaniem w nosie i oglądaniem albumu Rubensa, który kupił okazyjnie na rynku od jakiegoś oszusta albo i złodzieja.
– Pięć złotych dałem – odpowiedział Mareczek, stukając w album wymownie palcem, którego przed chwilą wyjął z prawej dziurki – unikat chłopie. Okazik.
– Pytam się, skąd wziąć nowe ubrania. Nowe mundury – to wiem, idzie się do składnicy, tak samo dostaniesz tam bojówki i finkę. Ale ubrania?
– W dawnych czasach ubrań chyba nie noszono – odpowiedział Mareczek – albo nie było takich dużych sukien. Generalnie bardzo ciekawa sprawa – zamyślił się, przewracając stronę. Był pochłonięty obcowaniem ze sztuką, nie można było liczyć na jego pomoc.
Robercik był zrozpaczony. Do tej pory wszystkie ubrania kupowała mu mama i zawsze wszystko pasowało. Tylko że odkąd wyjechał na studia do obcego miasta, mama nie mogła już czuwać nad tymi sprawami… Trzeba było działać samodzielnie.
Żeby znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, zadzwonił do Gaudentego Jelonka. Gaudenty utrzymywał się pracując w różnych dziwnych miejscach, od fabryki słoików po hurtownię zoologiczną. Okazało się, że pracował również jako magazynier w kilku sklepach odzieżowych. Za każdym razem zwalniano go, gdy mimo woli tworzył z półek bramy i wieże wartownicze – nie mógł nic na to poradzić. Ale Robercikowi doradził, jak najlepiej umiał. Bohater nasz spojrzał na coraz śmielej wyglądający z buta palec, wyciągnął z materaca oszczędności życia i chcąc nie chcąc ruszył do najbliższej Galerii.
Gdyby nie wrodzony spryt i nabyta podczas licznych podchodów zdolność obserwacji, Robercik wróciłby do domu już po dziesięciu minutach. Nie miał pewności, czy liczne kolorowe sklepy odzieżowe są na pewno męskie. Obserwując zza szyby co modniejsze fasony, a także będąc pod wrażeniem tysiąca barw, jakimi go sklep kusił – miał poważne wątpliwości. Dlatego niby to spacerując, niby to idąc w zupełnie innym kierunku – obserwował. I jeśli do sklepu wchodzili mężczyźni – on sam, jak gdyby nigdy nic, przekraczał bramkę.
– Dzień dobry, w czym panu pomóc? – zapytała urocza ekspedientka.
– Chciałbym sobie nakupić ubrań. – odpowiedział szczerze Robercik i od razu ugryzł się w język. Chyba nie tak trzeba było mówić, a urocza ekspedientka spojrzała na niego jakoś tak z litością. Robercikowi było bardzo wstyd, że się tak wygłupił. Ale trwało to dosłownie chwilę, bo nie za to płacono obsłudze, by wprowadzała klientów w zakłopotanie.
– Oczywiście! Doskonale pan trafił! A co pana interesuje? Szuka pan czegoś sportowego, wieczorowego, czy też może w pracy szykuje się casual Friday? – zapytała ekspedientka, przy czym gorzej nie mogła trafić.
– Eeee… – zawiesił się Robercik – Eeee, proszę pani, jestem przewodnikiem, drużynowym 108 BDW „Sprytne Żubry”, no i nie mam za bardzo w co się ubrać, bo moja mama…
– Tak, tak, spokojnie, rozumiem! – uśmiechnęła się przymilnie dziewczyna, która już od dłuższego czasu wiedziała, że każdą okazję trzeba wykorzystać, zwłaszcza, jeśli łączy się to z zarobkiem. – Tak pana wystroimy, że będzie pan najmodniejszy w mieście. Ale najpierw pomiar!
– A co pani chce mierzyć? – przestraszył się Robercik, bo wiedział, że jego współczynnik BMI niebezpiecznie zmierza do górnej granicy normy, a nie chciał, by ta informacja poszła gdzieś dalej.
– Musimy wiedzieć, czy pana sylwetka to jabłko, kolumna, czy klepsydra.
I już Robercik owinięty był centymetrem krawieckim, czekając niecierpliwie na wynik.
– Proszę pana, ma pan idealną sylwetkę, dlatego od razu przejdziemy do najmodniejszego działu dla najpiękniejszych ludzi!
– Wow! – powiedział aż na głos Robercik, bo coraz bardziej mu się te zakupy podobały.
– Zaczniemy od butów. Wraz z nadejściem wiosny na ulicach pojawiają się mokasyny! To doskonałe buty na okres poprzedzający pierwsze upały. Szczególnie polecamy mokasyny w marynarskim stylu, które dzięki nonszalanckiemu designowi, kojarzącemu się z wypadami na żagle, cieszą się coraz większą popularnością!
– A jakie jeszcze mogą być buty? – zapytał Robercik, kierując się radą Gaudentego, który powiedział: „Nie bierz wszystkiego od razu, tylko zapytaj o coś jeszcze, porozglądaj się i dopiero bierz to, co zaproponowali jako pierwsze. Tak ludzie robią”.
– No nie wiem… Tu są na przykład huntery…
– Huntery! – zawołał Robercik radośnie. Może nie był filologiem, ale kojarząc nazwę z myślistwem, wyobraził sobie buty doskonałe do puszczy. – Z wielką chęcią obejrzę te huntery!
Jakież było jego zdziwienie, gdy stanął przed rzędem gumiaków. Chociaż były bardzo ładne, jedne kolorowe i ze wzorkami, drugie eleganckie i ze sprzączkami z metalu – to nie było to, o czym pomyślał.
– I jak, podobają się? – zapytała dziewczyna, a w jej głosie było tyle nadziei, że Robercik nie chcąc jej robić przykrości, odpowiedział frywolnie:
– Bardzo piękne buciki, w sam raz na powódź, chociaż nikomu nie życzę.
– A które się najbardziej podobają?
Robercik wybrał takie z kwiatuszkami, bo wydały mu się szczególnie radosne.
– Doskonały wybór! Takie właśnie są najmodniejsze. No, no, ma pan gust!
I gumiaki wylądowały w koszyku Robercika. Nie do końca chciał je kupić, ale o jedne gumiaki świat się jeszcze nie zawalił, a ekspedientce nie można było robić przykrości, bo była bardzo miła.
Potem przyszła kolej na spodnie. Niestety, ku zaskoczeniu Robercika nie było zwykłych dżinsów, a te, które były, albo straszliwie upinały go w łydki, albo w ogóle nie mógł się w nie zmieścić, chociaż w pasie miały odpowiedni wymiar. Wreszcie na którymś z wieszaków zobaczył zupełnie proste, zwykłe spodnie, zupełnie takie, jakie miał na sobie, tylko że nowe.
– Wspaniale, to spodnie z kolekcji Christiana Lacroix! Ceni pan sobie prostotę, prawda?
– No, cenię! – odpowiedział Robercik z prostotą. Spodnie kosztowały 470 złotych, widocznie byli ludzie, którzy ją cenili jeszcze bardziej.
– Coś na górę! – ekspedientka ciągnęła Robercika do nowych półek. – Najmodniejsze kolory w tym sezonie: miętowy odcień zielonego i pastele.
– Zielony, bo można się dobrze zamaskować!
– O tak, doskonale zna się pan na kolorach! Więc jednak chciałby pan iść bardziej w te zielenie…
I po chwili Robercik przymierzał już koszule, golfy i sweterki w różnych miętowych odcieniach. Wszystko leżało idealnie i wzbudzało zachwyt całego personelu. Robercik zaczynał lubić modę.
– Jeśli chodzi o T-shirty, to mamy taką promocję, że do każdych dwóch dostaje pan trzeci gratis! Proszę nie zapominać, że to cropp, marka dla prawdziwych indywidualistów!
– To musi się opłacać – rzekł Robercik ze znawstwem.
– Proszę pana, jak żyję, nie widziałam takiej promocji. Oni naprawdę zwariowali!
***
Jakiś czas później Robercik stanął przed lustrem w domu. Chociaż wyglądał świetnie, czuł że coś jest nie w porządku. Spojrzał do portfela i zorientował się, że przez najbliższy tydzień czeka go suchy chleb, ewentualnie z resztkami pasztetu. Huntery trochę go odparzyły podczas marszu ze sklepu, a T-shirty, których nie przymierzył, zupełnie nie pasowały, każdy był w innym rozmiarze, chociaż na metce było wyhaftowane eleganckie „L”. Właśnie szedł na dyżur do schroniska dla bezdomnych psów. Czuł, że laid-back tailoring teamed with rock-and-roll t-shirts, which was central to the Philipp Plein collection trochę nie będzie tam pasować.
Brakowało mu swojskości, normalności, bał się, że ubrudzi swoje ubrania i ich nie dopierze. Ponadto każdy element był inny i nie można się było doliczyć ile czego. I zapomniał dokupić skarpetek, a nie miał już pieniędzy. Oparł głowę o ręce i gorzko zapłakał.
Nazajutrz wziął wszystko, całe siedem toreb i zwrócił w sklepie. Całe szczęście miał paragon i mógł to zrobić. Wychodząc zauważył wczorajszą ekspedientkę. Odwrócił wzrok, żeby nie spojrzeć jej w oczy.
Jeszcze tego samego dnia wsiadł w pociąg i odjechał do rodzinnego miasta. Wysiadłszy na stacji, kupił w kwiaciarni największy bukiet i skierował kroki do swojego domu. Zbliżał się Dzień Matki – jedynej osoby, która mogła mu pomóc.
PS Dziękuję za pomoc w pisaniu tego odcinka ludziom, którzy wytłumaczyli mi, czym się różnią huntery od mokasynów, szczególnie mojemu wieloletniemu koledze z ławki, zamieszkałemu obecnie w Warszawie na ulicy Próżnej. A mojej kochanej mamie składam najlepsze życzenia i wdzięczny jestem za trud, jaki wciąż wkłada w moje wychowanie.