Krokiet w gazecie

Archiwum / Filip Springer / 16.09.2007

100-lecie skautingu było okazją, by harcerstwo w mediach mogło być w końcu dostrzeżone w takim stopniu, w jakim zasługuje na to największa organizacja pozarządowa w kraju. Tego egzaminu nie zdaliśmy. Czy następną szansę  będziemy mieli za 100 lat?

Media uwielbiają wielkie liczby – 100 lat, 30 milionów ludzi na całym świecie, 40 tysięcy skautów na Jambo, 120 tysięcy harcerzy w Polsce. Sama matematyka sprawiała, że temat był potencjalnie interesujący. Można było mieć pewność, że dziennikarze się nim zainteresują. A już nasza w tym była rola, by tę szansę wykorzystać, by pokazać, że jesteśmy nowoczesną organizacją, która odpowiada na potrzeby młodych ludzi.

 Patronat Pana Marszałka

Czy do każdej uroczystości jaką organizujemy musimy podchodzić z pompą taką, jaką ostatnio funduje nam się przy okazji Święta Wojska Polskiego?

Czym miała być akcja odnawiania Przyrzeczenia o świcie? Myślę, że spontanicznym spotkaniem się młodych ludzi przy ogniu, którzy w skupieniu, ale z radością i entuzjazmem wypowiedzą słowa cały czas wpływające na ich życie. Poranne spotkanie miało być okazją do radosnej deklaracji, że po 100 latach nadal patrzymy w przyszłość, że nieobce są nam nasze wartości, że skauting to także przyjaźnie, które sprawiają, że chce nam się spotkać właśnie o świcie.
Miało być spontanicznie, radośnie, swobodnie.

 Tymczasem wiele z odnowień Przyrzeczenia zostało wykreowanych na kolejne pomnikowe apele. Ze zgrozą można było przeczytać, że patronat w jakimś mieście objął marszałek, wojewoda, prezydent czy burmistrz. Z przerażeniem oglądałem relacje z wprowadzania sztandaru, poprzedzających wszystko apeli z meldowaniem „patroli gotowych do odnawiania…”. Po co to wszystko? Czy nie dało się tak po ludzku spotkać, wypowiedzieć te słowa i ze śmiechem iść na śniadanie albo spać? Czy do każdej uroczystości jaką organizujemy musimy podchodzić z pompą taką, jaką ostatnio funduje nam się przy okazji Święta Wojska Polskiego? Nie można tak normalnie?

Oczywiście medialny wydźwięk ceremonii odnowienia Przyrzeczenia był rzeczą wtórną, nie media były tego dnia najważniejsze. To, jak to wydarzenie wyglądało w rzeczywistości i czym okazało się potem w medialnych relacjach jest jednak symptomatyczne dla całej kwestii obecności stulecia w mediach. Coś, co medialnie można było sprzedać w doskonały sposób, w wielu przypadkach zostało skarykaturowane, wykoślawione i oglądając telewizyjną relację można się było tylko gorzko uśmiechnąć.

 Defilada seniorów

Rzęsisty deszcz, patriotyczne pieśni, rytmiczny krok i wyprężone saluty musiały przywodzić na myśl dawne czasy.

Miałem to niewątpliwe szczęście, że zlot w Kielcach mogłem podziwiać z dwóch stron. Przez pierwsze dni trwania imprezy zdany byłem tylko na jej stronę internetową. Potem byłem na miejscu. Do jakich wniosków można było dojść przeglądając na przykład zlotowe galerie internetowe?

Ano, że do Kielc zjechała cała masa harcerskich seniorów, którzy brali udział w tajemniczych konferencjach i spotkaniach przy ciastkach. Ci, którzy na zlot nie mogli pojechać i poprzez galerię internetową chcieli choć trochę poczuć atmosferę imprezy, mogli co najwyżej pooglądać, co się dzieje poza zlotem. Bo spotkanie seniorów nie było istotą tej imprezy. Z całym szacunkiem i czcią oddaną naszym weteranom nie oni też byli odbiorcami strony internetowej.

Z pewnością malowniczo wyglądał też w telewizji i na zdjęciach przemarsz harcerzy podczas apelu rozpoczynającego zlot. Rzęsisty deszcz, patriotyczne pieśni, rytmiczny krok i wyprężone saluty musiały przywodzić na myśl dawne czasy. Tyle, że te czasy minęły. Tylko skauci uśmiechali się radośnie w swoich kolorowych t-shirtach i beztrosko machali idąc w nieskładnym stadku. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że obiektywy kamer i aparatów były skierowane głównie na nich.

 Pełna dezinformacja

Pewnego dnia w redakcji polowej Na Tropie wpadliśmy na pomysł, by zapytać mieszkańców Kielc, czy słyszeli coś o harcerskim zlocie i co takiego. Oczywiście przepytana przez nas grupa nie może być reprezentatywna. Jednak odpowiedzi jakie uzyskaliśmy dają do myślenia.

Zlot jawi się w nich jako zamknięta impreza organizacji paramilitarnej zrzeszających młodych ludzi, którzy jeśli tylko uda im się wydostać na zewnątrz dostają typowej dla siebie głupawki. Sporo przepytanych przez nas osób w ogóle nie wiedziało o zlocie, inni potakiwali głową i mówili – „Tak, tak, odbywa się tu co roku”. Jaki z tego wniosek. Jedynie smutny.

Harcerskiego zlotu nie było w Kielcach. On był w lesie pod Kielcami. Zamknął się na wojskowym poligonie. Miasto niewiele wiedziało o wielkim harcerskim miasteczku, oczywiście lokalne media się tematem zajęły, taka ich rola, miasteczko odwiedziło nawet sporo gości. Pytanie, kim byli. Czy byli to młodzi ludzie, którzy chcieli zobaczyć, czym jest harcerstwo? Chyba nie. Oni zobaczyli w gazetach apel w deszczu i przemarsz „wojsk” przed naczelniczką. I zostali w domach.

Całe szczęście gdy ktoś już wypowiadał się w mediach to podkreślał, że wbrew temu co widać na załączonym obrazku jesteśmy młodzieżową, fajną organizacją, a nie bandą infantylnych pomyleńców w moro. Widać było też ogromną pracę tych, którzy powodowali operatorami kamer, by ci kierowali je w stronę tego, co rzeczywiście ważne i ciekawe.

 Kiedy następna szansa?

Przede wszystkim musimy ustalić, co chcemy promować, a czego promowanie nam szkodzi.

Za trzy lata będziemy mieli kolejną szansę zaklęcia mediów wielkimi liczbami, stulecie harcerstwa w Polsce będzie następnym sprawdzianem dla naszej organizacji. Warto zastanowić się co zrobić, by uniknąć takich wpadek jak w tym roku.

Być może warto zastanowić się, w jaki sposób w tak wielkie przedsięwzięcie jak zlot kielecki włączyć lokalną społeczność (i to nie tylko przez umowy na wywożenie zawartości Toi Toi i dowożenie jedzenia). Obecność 8 tysięcy harcerzy w Kielcach była świetną okazją do tego, by we wrześniu kieleckie harcówki przeżyły prawdziwy szturm chętnych.

Oczywiście truizmem będzie stwierdzenie, że ten czas musimy wykorzystać przede wszystkim na to, by w końcu ustalić, co chcemy promować, a czego promowanie nam najzwyczajniej w świecie szkodzi.

Znamienne, że to co chcemy wypromować jako Związek z reguły nie przystaje do tego, co chcą pokazać sami harcerze. Związek pokazuje defiladę, marsze, musztrę i przemówienia, a zatem rzeczy zupełnie nieatrakcyjne. Tymczasem pojedyncze środowiska wspinają się na ścianę wspinaczkową lub wędrują przez Europę do Wielkiej Brytanii. Mamy całą masę świetnych PR-owców w Związku, oni wiedzą co i jak robić, by pokazywać harcerstwo z jak najciekawszej strony. Kłopot w tym, że gdy przychodzi co do czego nie mogą się oni przebić przez cierpiętniczo – militarną betonową skorupkę narzuconą z góry i powstają takie koszmarki jak choćby pamiętny kielecki apel relacjonowany przez tabun zaproszonych dziennikarzy.

Ale paradoksalnie ten właśnie dysonans między tym co chcą promować harcerze, a tym co jest promowane napawa największym optymizmem. Bo jeszcze się tak nie zdarzyło, żeby harcerze nie postawili na swoim.

Wniosek z tego jest wbrew pozorom pocieszający. Mamy coraz większą świadomość tego, co chcemy pokazać. Oczywiście do spójnej koncepcji jeszcze daleka droga, ale kierunek już znamy, powoli wchodzimy na dobrą drogę.

Filip Springer - redaktor naczelny "Na Tropie", szef zespołu promocji Wyprawy Wędrowniczej 2007, były drużynowy 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki”. Dziennikarz i fotoreporter Polskiej Agencji Fotografów FORUM i "Głosu Wielkopolskiego".